Członkowie HIM[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/him/2014-07-08-727 ] przeszli długa drogę od zawodowych rozkochiwaczy nastolatek do tego by stać się zawodową i dojrzałą formację rockową, której jak dowodzi najnowszy krążek „Tears on Tape” [http://www.youtube.com/watch?v=j1lpSe_m4II] ani nie myśli zwalniać tempa. Nie boję stwierdzić że ostatni album HIM zbliża się i to znacznie do takich klasyków jak „Grerest Lovesong vol 666” czy „Razorblade Romance”. Można powiedzieć, że na „Tears on Tape” jeszcze dalej. W czasach, gdy następuje powrót na scenę kultowego zespołu Black Sabbath (jakoś ciężko jest mi się doszukać względów artystycznych czy wielkiego szacunku dla fanów), w czasach, gdy umiera Jaffa Hemmilton- Slayer nigdy nie będzie taki jak kiedyś; albumy takie jak „Tears on Tape” zdają się nieść sztandar rockowego etosu. Ville twierdzi, że podobieństwo z „A Nacional Acrobat” jest tu czysto przypadkowe. Potwierdza to jednak ciągoty Finów by dążyć się do upodobnienia się do tych najlepszych. Album ten jest kopalnią zapamiętywalnych utworów, które można spiąć klamrą.
HIM nie stawia na brzmieniowe cuda, ale na kompozycje, co można przypisać grupie in plus.
Album ten jest komercyjny, ale nie tandetny... Warty przesłuchania..
Czasem, gdy mam odpowiedni nastrój , gdy aura pogodowa raczej nie zachęca do optymizmu- sięgam po dzieła klasyków; dzieła pełne naturalnego mroku. Często też zastanawiałem się w jaki sposób były one w stanie zahipnotyzować swoich fanów. Zastanawiam się też dlaczego większość z tych formacji gra dziś zupełnie inaczej, a współczesne dzieła owych muzyków jakoś utraciły swoją dawną magię. Do grona rewolucjonistów na pewno na pewno musimy zaliczyć szwedzki Tiamat[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/tiamat/2014-07-05-420 ]- zespół , który nie raz zmieniał swoją stylistykę pozostaje nadal zespołem kultowym. Gdy wchodzimy do restauracji i mamy do wyboru tylko parówkę z bigosem- to nie mamy bogactwa, które będzie nas budować.... Na całe szczęście Tiamat jest zespołem, który od lat ubogaca nas całą paletą barw, a jednoczeście zachowóje swój naturalny mrok- mrok, który hispnotyzuje. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że są fani, którzy w pewnym momencie dzialalności zespołu bardzo się nim rozczarowali. No cóż w poszukiwaniach muzycznych jest tak, że jednym odpowiada jedzenie ciągłe schobowego z kapustą, a inni szukają nowych smaków...
Tiamat to nie tylko kontrowersyjny „A deeper kind of slumber”[https://www.youtube.com/watch?v=RrYcowQWJyo], ale przede wszytskim fenomenalny „Clouds”[https://www.youtube.com/watch?v=94I_jpaY328][https://plus.google.com/photos/search/tiamat?pid=5948489922143418354&oid=110062462996295510274], który wpisuje się w stylistykę gothic/doom metalu (z kultowym już dziś „In a Dream”[https://www.youtube.com/watch?v=8QKr1to24QU&feature=kp]). Nie boję się użyć stwierdzenia, że „Clouds jest jednym z opus magnum zespołu.
Najpierw był „The Astral Sleep”[https://www.youtube.com/watch?v=_MMzyZjO91g&list=PLFA015C91D79D9282]- nie ukrywam, że gdy po raz pierwszysięgnąłem po ten album, nie wierzyłem że Szwedzi będą w stanie nagrać coś równie dobrego. Pomyliłem się... Wielce się pymyliłem... To wlaśnie „Clouds” stał się prawdziwą komnatą ciemności. To właśnie owego mroku szukam... A czym jest owe poszukiwanie, gdy ma się do czynienia z tak wielką sztuką?
Ta muzyka jest przepustką do świata nierealnej rzeczywistości. To królestwo nie calkiem dobre... Ale co rozumie się pod pojęciem dobra? Gdy weźmie się pod uwagę sposób myslenia chrześcijańskiej nomenklatury, to wiemy że mrok= zło, a na „Clouds” znajdziemy dużo owego szlachetnego MROKU. Na owym albumie widzimy całą gamę smutku. Atmosfera na płycie z każdą chwilą staje się coraz bardziej mroczna, coraz bardziej diabelska, ale tylko po to by ulatwić śmiałkom dotarcie do pałacu stojącego na lodowym wzgórzu. O majestat Synów Nocy. Gdy choć raz uda Ci się do niego dotrzeć, to będziesz chcial w nim zostać na wiekiTo jest właśnie owa specyjika hipnozy.
„Clouds” to prawdziwa esencja mroku i apogeum doskonałości tego zespołu. Tiamat to rycerze Cienia, istni strażnicy piekielnych czeluści. Nie wiem już komu poczękowac z jego nagranie: Eldunowi?, Całej grupie?, Bogu?, Szatanowi? Najlepiej wszystkim po trochu, bo to album, do którego pasuje stwierdzenie: ARCYDZIEŁO! Takie hity jak „In a dream” czy „The Sleepinf Beauty” i „Caress o Stars” to numery, które do dziś są uznawane za kultowe...
Tiamat tym albumem dotarl na sam szczyt... Później powstała wielka pustka...
To był impuls. I miłość od pierwszego usłyszenia. Ogromny sklep muzyczny wyposażony w stosy mniej lub bardziej poszukiwanych płyt... Wśród nich była ta wyjątkowa, jedna z najważniejszych w moim życiu... "Bloody Kisses"[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948427060843576865/6037696671263415634?pid=6037696671263415634&oid=110062462996295510274]https://www.youtube.com/watch?v=rZ00yMycpI8]... Wtedy Type O'Negative[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/peter_steele_type_o_negative/2014-07-05-431] był jeszcze niezbyt dobrze znanym mi zespołem. Miałam jedynie ulotny kontakt z ich debiutem "Slow, Deep and Hard", wiedziałam, że Peter Steele udzielał się kiedyś w Carnivore (a ta formacja akurat nie była obca mojemu sercu). Do dziś nie do końca wiem, jak to się stało, że wróciłam do domu właśnie z "Bloody Kisses". Szukałam przecież czegoś zupełnie innego...
Rozterki nie mają jednak w tym momencie najmniejszego znaczenia. Dzięki temu dziwnemu impulsowi i magicznemu wewnętrznemu głosowi, dane mi było poznać jedną z najpiękniejszych płyt, jaki do tej pory ujawniły się mrocznemu światu. Długo nie mogłam dojść do siebie po pierwszym "starciu" z tym dziełem. I ten paraliż trwa do dzisiaj. Są przecież płyty, które zawsze wywołują takie same emocje...
"Bloody Kisses"... urzekająca podróż przez zakamarki mrocznej podświadomości, przez prawdę ukrytą na dnie duszy. Te dżwięki wymykają się jakiejkolwiek klasyfikacji i jakimkolwiek porównaniom. Nie można przyczepić im ściśle określonej etykietki. Ci, którzy to uczynili, nie wiedzą czym jest sztuka... Ta muzyka łączy grzeszne piękno, erotyzm i cierpienie z bluźnierstwem, "słodką" perwersją i porażającą szczerością. Kojące melodie fantastycznie nakładają się na ociężałe, "przybrudzone" gitary. Głębia i czułość doskonale kontrastują z "surowością" i obłędem. Mnóstwo w tym wszystkim sprzecznych uczuć i przeciwieństw. Mnóstwo zakazanych pragnień, które w obawie przed potępieniem nigdy nie zostaną ujawnione "moralnemu" światu. Nienawidzieć miłość - to może przerażać. Kochać nade wszystko, do bólu - to zdarza się tylko w snach... Pożądać Zbawiciela - ta obsesja zasługuje na karę i wieczne potępienie. Czy można jednak uciec przed prawdą i własnymi pragnieniami...? Te dźwięki łączą ze sobą skrajne uczucia, nastroje i stany. Nienawiść ("Kill All the White People", "We Hate Everyone") przeplata się z miłością ("Summer Breeze"), depresja, tęsknota ("Blood 2 Fire"), mrok i ból ("Bloody Kisses") z upojeniem, zauroczeniem, magią ("Black no. 1"). Nad wszystkim dominuje TEN cudowny, głęboki wokal Petera. Wokal, którego nie są w stanie zdefiniować żadne słowa... "Bloody Kisses" wnika na dno duszy, by wydobyć z niej najbardziej grzeszne pragnienia. Przed tą płytą nie ukryje się niczego. Z prawdą nie można przecież walczyć...
Właściwie to trudno wybrać mi tę najwspanialszą, najważniejszą dla mnie płytę Type O'Negative. Wszystkie one działają na mnie dokładnie w ten sam sposób. Może jedynie największym sentymentem darzę właśnie "Bloody Kisses", bo to przy niej po raz pierwszy pogrążyłam się w nieodwracalnej hipnozie. Ten stan nadal trwa... Nie ma ucieczki...
|