Niedziela, 06.15.2025, 3:24 PM
Witaj Gość | RSS Główna | Rejestracja | Wejdź
Moja witryna
Menu witryny

Kategorie sekcji
historia [56]
classic rock [195]
hard rock [74]
punk rock [84]
NWOBHM [12]
black metal [164]
death metal [64]
thrash metal [38]
gothic metal [14]
metal symfoiczny [5]
new metal [47]
groove metal [3]
doom metal [14]
progresja [15]
mroczne koncerty i festiwale [2]
recenzje [63]
power metal [17]
grunge [9]
Moja książka- black metal [3]

Statystyki

Ogółem online: 20
Gości: 20
Użytkowników: 0

Główna » 2014 » Wrzesień » 16 » Klasyczne albumy heavy metalu- Nu metal
4:53 PM
Klasyczne albumy heavy metalu- Nu metal

Praca recenzenta jest bardzo ciężka i wyczerpująca. Prowadząc owego bloga staram się być obiektywny (choć czasem bywa ciężko). Tak jest z KORNEM[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/korn/2014-07-07-686]. Grupa ta posiada określoną renomę i muszę przyznać, ze grają naprawdę energetyczny metal- nu metal. W październiku (8 października) 2013 roku miała miejsce premiera „The Paradigm Shift”[https://plus.google.com/photos/search/korn?pid=5948421621297957106&oid=110062462996295510274]. Bez wątpienia stacje radiowe takie jak Eska Rock czy Rock Radio podchwyciły temat i promowały KORNA (nadal zdarza się, że piosenka z nowego krążka zagości na antenie!) puszczając hit „Never, Never”[http://www.youtube.com/watch?v=cl2D7J_FL_U&feature=kp]. Słucha się tego fajnie, a singiel może się podobać...

W roku 1962 Tomasz Kuhn opublikował swoją „Teorię rewolucji naukowych”. Co prawda KORN, a w szczególności niesławny  Jonathan Davis, nie wyglądają mi na znawców teorii naukowych, ale jak mówi stara zasada: nigdy nie oceniaj ludzi po pozorach... W tytule płyty pojawia się słowo „paradigm”, co tłumaczy się jako „paradygmat”, a wywodzi się on właśnie z niniejszej publikacji. Paradygmat to „w nauce zestaw podzielonych przez większość badaczy przekonań.” Ok., ale co zrobić, gdy przychodzi sobie taki Misiek Kopernik i twierdzi, że to nie Słońce zapierdala sobie wokół Ziemi, tylko jest na odwrót... Wówczas cały paradygmat idzie się jebać. No a w nauce namieszali jeszcze Newton, Einstein czy Korn...

No dobra, chwila moment: KORN? Ja wiem, że jest 1.30 w nocy! Ja jestem trzeźwy bo dziś pracuję na obiekcie ochrony... Z całym szacunkiem dla KORN, na „The Paradigm Shift” nie ma mowy o rewolucji! No niestety! Przełomu na tej płycie „brak”! Już bliżej owej rewolucji było na poprzednim  albumie, w którym wdała się w flirt z dubstepem... Gdyby poszła głębiej w tym kierunku, poszukałaby jakiejś innowacji, ale to się nie stało... i dupa...

KORNOWI nie pomógł nawet gitarzysta Head, który wrócił na drugą gitarę. Owa płyta nie jest nawet próbą powrotu  do korzeni, jak to ma miejsce z „The Satanist” Behemotha, gdzie widać od razu, że „Nergala” ciągnie do black metalowej brutalności nekromanty.

Czym zatem materiał Amerykanów jest? Kulminacją ich dotychczasowych doświadczeń. Nie brakuje tu zdehumanizowanych riffów o stutonowym ciężarze(ten z „Punishment Time” [http://www.youtube.com/watch?v=fDbKdM4t5gg] naprawdę robi wrażenie i wbija w fotel!). Bas jest dobrze ożywiony przez miarowe pulsy. Nie brakuje również aury niepokoju... Do tego KORN nas przyzwyczaił.    To w zupełności wystarczyło w latach 90-tych, gdy nu metal wnosił coś nowego do muzyki metalowej. To co jest świeżością to z pewnością zaskakujące słodyczą refreny, czasem z harmonijnymi wokalami.

Gdy weźmie się pod uwagę, że zespół miał tą płytą zaspokoić starych fanów, tok jak i tych nowych- no cóż zawiódł na całek linii, a szkoda... 

Slipknot[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slipknot/2014-07-07-683 ] to doskonała formacja, która doskonale łączy elementy death, thresh, heavy i nu metalu... Do zrecenzowania na pierwszy ogień wybrałem „All Hope Is Gone”[http://www.youtube.com/watch?v=ALUauQHV3Zc][https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948419797861048673/6029332220136269442?pid=6029332220136269442&oid=110062462996295510274]- jak dla mnie album doskonały, to właśnie dzięki niemu poznalem tą formację  w 2008 roku.

Materiał jaki zespół zarejestrował w studiu swego rodzinnego miasta jest zdecydowanie kontynuacją poprzedniej płyty "Vol. 3: (The Subliminal Verses)"[http://www.youtube.com/watch?v=I6hMg1oMz2E]. Dodać należy także, że panowie sprawili sobie nowe maski mniej lub bardziej przypominające wcześniejsze. Nie zmienił się chyba tylko Mick trwający w jednym lub bardzo podobnym zakryciu twarzy od debiutu. Zostawmy jednak ozdobniki i przejdźmy do do tego co najważniejsze, czyli muzyki.

Płyta rozpoczyna się od skrzypiąco-piszczącego intra "Execute" aby przejść w ostrą "Gematria", a następnie już bardziej śpiewany "Sulfur". Dalej mamy singlowy, naprawdę świetny "Psychosocial". Kawałek jest rytmiczny i bardzo rzekłbym - koncertowy, posiada także dwie miłe dla ucha solówki w wykonaniu dwóch gitarzystów. Do niego też zarejestrowany został teledysk. Kandydat na następnego singla i obraz to przebojowy "Dead Memories". Następny numer "Vendetta" nie wychylałby się zbytnio z tłumu gdyby nie pewne akcenty skandowania żywo wyjęte z piosenek Marilyn Mansona. Typowa "slipknotowa" rzeźnia wraca dopiero wraz z numerami "This Cold Black" oraz "Whenever Lies Continue". Jeśli chodzi o brutalność to zmian w warstwie muzycznej jak i lirycznej nie ma zbyt wielkich. Za to co zauważalne to większy nacisk na "piosenkowość" niektórych utworów oraz rzekłbym nawet - ballady. Co prawda przy okazji poprzedniego albumu mieliśmy już taki np. "Vermillion Pt 2" lecz tym razem Corey chyba jeszcze bardziej się rozczulił. Szczególnie idzie to odczuć w numerze "Gehenna", a głównie jego refrenie. Prawdziwe smuty skrywają się jednak nieco dalej, numer jedenasty "Snuff" z pewnością podbije serca i żyletki sporej grupy emo dzieciaków.

Jeśli chodzi o wersję podstawową to na tych śpiewankach by się skończyło, w moje ręce trafiła jednak wersja digi, na której to znajdują się jeszcze 3 bonusowe tracki. Pierwszy to dosyć spokojny numer "Child Of Burning Time" utrzymany w średnich jak na SlipKnoT rytmach. Dalej siedzi całkiem udany remiks pościelowego "Vermillion Pt. 2". Na końcu znalazł się nie odbiegający zbytnio od poprzednika przysmucający "Til We Die". Nie żebym narzekał na smuty, bo takowe lubię, ale w tej wersji wydawnictwa jest ich chyba o ciutkę za wiele. Wersja digi różni się jeszcze kilkoma dodatkami od podstawowej. Po pierwsze dostajemy obszerniejszą książeczkę z bonusowymi fotkami oraz płytę DVD w stylu "making of". Płyta video nie jest niczym szczególnym. Możemy na niej pooglądać panów wypychających zaległy w błocie sportowy wóz, przygotowania do sesji zdjęciowej wydawnictwa, większość członków zespołu bez masek nagrywających w studiu oraz zamiłowanie Clowna do strzelania petardami. Ogólnie rzecz biorąc - nic ciekawego.

Cały album oceniłbym jako dzieło bardzo dojrzałe. Idzie zauważyć, że kapela nie stoi w miejscu i odkrywa coraz to nowe pola na muzycznym horyzoncie. Jak to zwykli mawiać jurorzy pewnego rodzaju programów - ogólnie rzecz biorąc "jestem na TAK".

Ogromną ekspresję o wspaniałej brutalności lat 90-tych wyróżnia się formacja Sweet Noise[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/sweet_noise/2014-07-07-676 ] i płyta „Getto”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948419797861048673/6029598994814564114?pid=6029598994814564114&oid=110062462996295510274], wydana w roku 1996.

Od samego początku wiadomo, że nie jest to płyta nagrana bez sensu tylko po to by zadowolić „tępą metalową gawiedź”. Muzyka heavy metalowa i ogólnie muzyka rockowa  zawsze za taka była uważana. „Glaca” doskonale o tym wiedział. Płycie towarzyszy przesłanie z książki Hermana Hessa „Wilk Stepowy”. Każdy utwór  ma swoją historię, wyraża jakąś myśl czy ostrzeżenie. Płyta pełna jest agresywnych riffów,w ykrzykiwanie słów, ale bez niepokojących uderzeń na perkusji czy bas. Trudno ją zaklasyfikować do jednego gatunku (choć ja osobiście klasufikuje go jako nu metal): heavy metal, trhash metal, hardcore, hard rock- to niewątpliwie najbardziej rozpoznawalne elementy skladowe Sweet Noice.

„9/1” to piosenka, która powstala pod wpływem wydarzeń we Francji- nastolatek, który był mocno pzrygnębiony życiem zabił 9 osób, a na koniec połełnia samobójstwo. Utwór jest swoistym protest songiem przeciw stosowaniu przemocy. „Glaca” wraz z Natalią Kukulsą wykrzykuje „Trzymam szaleństwo na uwięzi”. Utwor jest głośni i rytmiczny.

„Name” to następny symboliczny utwór na płycie „Getto”. „W imię czego?”- wykrzyczane do jakiegoś gościa (czy gości), którzy okradli „Małego” w pociągu „Nie chcę myśleć co by się stało gdyby miał pistolet...” Brrr, aż ciary przechodzą... bardzo agresywny kawałek z niezmiernie smutnym tekstem...

„Bruk”- czy to miała być ballada? No cóż „przytulańca” się do tego tańczyć nie da, ale utwor ma swój specyficzny klimat. Bardzo osobisty kawalek, w którym wokalista zwraca się do matki: świat ejst zly i fałszywy, nie można na niego liczyć i pozostaje mu tylko matka...

„Ghetto”- kawałek pełen świetnych riffow (bardzo podoba mi się ten zajazd na początku) i szybko śpiewany tekst. Getto jest wszędzie, sami je tworzymy poprzez ogromną netolerancję.

„Słowo”- gdy słucham tego utworu często zastanawiam się czemu nie puszczano tego kawałka w radio w czasie kampani wyborczej. Jak dlugo można dawać się ogłupić „geniuszom słowa” (politykom). Podobnej treści można doszukać się w utworze „Shock”.

„Wyżej” to ostrzeżenie  przed pięciem się w górę po „trupach” przed sprzedawaniem siebie. Ciekawie zagrane i zaśpiewane.

„Życie” to  wyjątkowo smutny utwór. Podmiot liryczny zadaje słuchaczowi pytanie: Czy czujesz, że się spełniasz? Że nie żyjesz tak jak chciałeś? Że wpadłeś w tryby i nie umiesz się z nich uwolnić? Brak nadzieji – pozostało trwać (słowa zawarte w „Wilku Stepowym” Hesse’a).      

W utworze „Belive” słuchacz zyskuje szczyptę nadzieji na tym mocnym i niezmiernie depresyjnym albumie. Uwierzcie mi, że „komercyjne”, bo wolimy słuchac piosenek o niczym typu pitu- pitu. W utworze „Belive” podmiot liryczny mówi, że sa ludzie, którym można ufać i polegać. To przeslanie do wiernych fanów zespołu „Bądź sobą i nie zmieniajcie się!”

W „Ilu” jednak znów się robi smutno. „Glaca” mówi, że to wewnętrzne rozliczenie z przyjaciółmi zespołu: odeszli... gdzie teraz są, czy żyją, czemu ich nie ma?

„Down” to piękny utwór, który Sweet Noice zagrał z Vaderem (jak oni weszli razem do studia?). Nie jest to zecydowanie utwór na mp3 (powiem, że to zbrodnia). W oryginale audio na porządnym sprzęcie brzmi jak symfonia.

I ostatni „Vision Thing”- to cover Sister of Mercy, który „Glaca” nagrał z Anją Orthodox. Szybko i dosłownie- tak można w dwoch słowach o nim powiedzieć. Nie ma miejsce na niedomowienie.

Płyty słucha się bardzo przyjemne- to kawał dobrego rocka. Material bardzo mocno zastanawia, zmusza do refleksji, bo to są głównie  założenie muzyki rockowej przecież  Plyta mowi o rzeczach strasznych, niezmiernie trudnych- o podzialach i gettach, które sami sobie budujemy przez swoje życie podejście nietolerancji i przemmocy wobec drugiego człowieka. Te problemy zawsze żyły w tekstach „Glacy”. Są „brudne”, ale nie można przejść obok nich obojętnie, przez swoją wymowę stają się ponadczasowe.     

Evanestence[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/evanestence/2014-07-08-734 ]   i „Fallen”[https://plus.google.com/photos/search/evanestence?pid=5948092969546266482&oid=110062462996295510274][https://www.youtube.com/watch?v=H8bDN5UIVyQ]  (z ang. Upadły)... No z tą kapelą to historia jest ciekawa! Ich album trafił do mnie jeszcze zanim rozpoczął się evanescence'owski boom w Polsce, a o "lekkim" szale na Zachodzie nie wiedziałem. Jednak powiem szczerze, że już po przesłuchaniu pierwszych pięciu sekund zespół przykuł moją uwagę. Oczywiście kluczem było bez wątpienia to, że w pierwszym kawałku na płycie - "Going Under" - momentalnie pojawia się wokal Amy Lee :). No, ale o tym za chwilę...

W każdym razie zacząłem sobie album przyswajać i po paru kolejnych odsłuchach doszedłem do wniosku, że to bardzo dobra płyta. Czego się jednak kompletnie nie spodziewałem, to gdy pewnego pięknego dnia w najpopularniejszej polskiej stacji radiowej (bez kryptoreklamy:)) usłyszałem łatwo rozpoznawalną melodię "Bring Me To Life". Fakt, że usłyszałem ten numer w takim radiu wywołał u mnie lekki szok. Parę godzin później, po pogrzebaniu w sieci, dowiedziałem się, że zarówno album jak i wspomniany singiel robią aktualnie wielką furorę na całym świecie. Nie powiem, żebym się zmartwił... :) Można sobie zadać pytanie: co ma Evanescence takiego, co pozwoliło im wypłynąć na szerokie wody? I przede wszystkim: co sprawiło, że ja (nie będę tego krył :)) od dłuższego czasu jestem tym albumem urzeczony?

Po pierwsze i bez wątpliwości: Amy Lee. Wokalistka Evanescence ma w swoim głosie coś takiego, co potrafi momentalnie przykuć uwagę i wywołać dreszcze u słuchacza. Cholernie intrygująca, lekko mroczna barwa, dobre możliwości wokalne oraz skala idą w jej przypadku w parze z umiejętnością śpiewania w bardzo emocjonalny sposób. W sumie powoduje to, że już sam jej głos momentalnie zapada w pamięć. A jeśli dodać do tego niezwykle udane - zgrabne, ale nie banalne, szybko "grzęznące" w głowie - linie melodyczne, to wyjaśnienie fenomenu Evanescence w dużej części mamy za sobą (szybko, nieprawdaż? :P).

No właśnie - melodie. Druga ważna kwestia to bardzo umiejętne połączenie hardrockowych, a w paru miejscach nawet niemal metalowych, patentów (riffy w "Going Under" czy "Everybody's Fooled") z niezwykle melodyjnymi partiami, okraszonymi fortepianem czy delikatnymi tłami klawiszy. Daje to w efekcie muzykę stosunkowo łatwą w odbiorze, przy czym nie zostaje ona pozbawiona swoistego i bardzo specyficznego zęba. Po prostu Evanescence potrafi w jednym momencie brzmieć zadziornie, mrocznie, ostro, a jednocześnie niezwykle przystępnie.

Muzyka grana przez Evanescence brzmi także bez dwóch zdań bardzo nowocześnie. Aranżacje, sposób "riff'owania" z pewnością kojarzy się z nowoczesnym graniem. Swoje robią też na pewno teksty napisane przez Amy. Utracona miłość, śmierć, wyzwolenie - tematy na pewno nie nowe, ale ciekawie i przede wszystkim niebanalnie ujęte. Nie da się też pominąć jeszcze jednego czynnika: umieszczenie "Bring Me To Life" oraz "Immortal" na ścieżce dźwiękowej do filmu "Daredevil" i promocja z tym związana bez wątpienia nie zaszkodziła zespołowi :).

No i wreszcie: na płycie jest po prostu sporo naprawdę świetnej muzyki. Jest oczywiście wielki hit "Bring Me To Life" - po onirycznym wstępie kawałek staje się bardzo dynamiczny i energetyczny. A ustawiony w kontrapunktach z wokalem Amy głos Paula McCoy'a dodaje jeszcze numerowi dużą porcję zadziorności. Znakomite jest mroczne, relatywnie ciężkie i zabójczo melodyjne "Going Under" i "Everybody's Fool" z "rozbitą" na pół linią melodyczną, świetnie akcentowaną przez gitary i bębny. To są dwa pewne i murowane hity! Świetne wrażenie robi także "Haunted" z bardzo fajną solówką, "Tourniquet" z fantastycznie wyciągniętymi wokalizami, jak i kończący płytę, brzmiący dość optymistycznie, "Whisper". Niezwykle piękne są też obie umieszczone na krążku ballady - "My Immortal" oraz króciutkie "Hello" ze wspaniałym, niesamowicie smutnym fortepianowym podkładem. Wymienić można by tu właściwie prawie całą płytę, bo wszystkie nagrania trzymają co najmniej dobry poziom. De facto jedynie "My Last Breath" przemawia do mnie nieco słabiej od pozostałych kawałków.

Na co można jeszcze na tej płycie ponarzekać? Na pewno nie jest to album bijący rekordy oryginalności czy oszałamiający techniką. Poszczególne piosenki nie wychodzą także poza pewien standardowy schemat, co też jest pewnym minusem. Ale niezależnie od tego "Fallen" to bardzo, bardzo fajna płyta, choć nie wątpię, że sukces komercyjny przysporzy płycie również sporo przeciwników, którzy właśnie z powodu tego sukcesu będą mieszać ją z błotem. Moim zdaniem będą się mylić, "Fallen" to po prostu zagrany z pasją rockowy album ze znakomitym wokalem. I ja jestem z niego bardzo zadowolony :) i z niecierpliwością czekam na kolejną płytę zespołu. Dopiero on tak naprawdę pokaże, czy Evanescence będzie "rządzić" przez parę lat, czy tylko parę miesięcy. Trzymam kciuki za to pierwsze...

Czym jest Linkin Park[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/linkin_park/2014-07-07-685]? Jedni twierdzą, że jest to pseudometalowy boysband, inni że jest to banda „sprzedawczyków”, którzy zrobiliby wszystko tylko po to by sprzedać jak najwięcej płyt.. Są też tacy, którzy przypinają łatkę Linkin Park, która zowie się nu metal.

Nie muszę chyba zaznaczać, że jako zapalczywy zwolennik „starej szkoły”- nie byłem nigdy zwolennikiem tzw. nu metalu. Dzieje się tak  przede wszytskim, dlatego bo przede wszytskim nigdy nie mogłem rozgryść tego zjawiska... Sięgnąłem zatem po dzieło, które wydawało mi się kluczowe, jak chodzi o owo zagadnienie: „NuMetal- Encyklopedia” Jacka Mclvera. Jak głosi autor wszyscy twórcy, którzy wprowadzili jakąś innowację w graniu metalu lub rocka to nu metal... Ale przecież Anthrax  wprowadził elementy rapu, a nu metalem nie jest... Oczywiście wspomniany autor do jednego worka wrzuca: Linkin Park, KORN, Slipknot, Biohazard, Marlina Mansona, Feat Factory, Tool, Nirvana, Red Hot Chilii Peppers, itp.

Gdy poraz pierwszy zetknąłem się z Linkin Park i „Meteorą” jakoś ciężko  było mi nazwać tą formację „metalową”. Owej stylistyce blizej jest do rocka, może nieco wzmocnionego, ale zawsze rocka (podbudowanego przesterowanymi partiami gitar).

Na „Meteorze” czasem jest mocno, jak np. w „Don’t Stay”- chłopcy dają upust swojej sile, rytm funkowy w „Nobadys Listaning” jest naprawdę ciekawy, a ballada „Numb” niezmiernie nostalgiczna... Reszta utworów wpada jednym uchem, a wypada drugim (choć generalnie można sobie można sobie potupać nóżką).

Szczerze mówiąc nie przepadam za takimi rozwiązaniami, bo nie wiem dla kogo jest twórczość Linkin Park adresowany? Metali? Rockmenów? Tego nie wiem...  

Brian Warrer ze swoim gitarzystą Twiggy’m Rami razem przygotowali w 2012 roku doskonałą płytę. Jest to pewnego rodzaju skumulowanie dotychczasowych doświadczeń zespołu Marlin Manson[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/marlin_manson/2014-07-08-712]- industralno-gotyckiej formacji, która od samego początku istnienia szokowała, bluzgala, obrażała i wyrosla na prekursora i „papieża” nowoczesnego metalu.

Manson udowodnił płytą „Born Villain”, że ma jaja i nie grozi mu spisanie na straty (choć po słabym „The Hugh End of Low” wielu by go tam widziało. Według zespołumiało być ... death metalowo... no może  lekka przesada, bo chodziło o death/thrash metal, coś z regionów Slayer. Wyszlo jednak jak za straych czasów... cos co mogłoby zostać uznane za nowa wersję „Mechanical Animals”- z tym punkowym wykopem i funkową sekcją... takie trochę nowo falowe brzmienie...

Muzycznie jest rewolucyjnie... Po pierwszym przesłuchaniu trudno jest wyłapać wszytskie smaczki, ba nawet jakiś przebój, ale od płyty ciężko jest się oderwać, bo jest ona jak narkotyk... Jest mroczna, hipnotyczna, pelna brudu, śmierci, brudnej wizji człowieka... Płyta do wielokrotnego sluchania...    

Maria Peszek, córka aktora Jana Peszka... Postanowiłem zatem sięgnąć po trzecią kontrowersyjną plytę artystki pt. „Jezus Maria Peszek”. Chcąc mieć dystans do owej płyty, zostawimy za drzwiami... Warto zapomnieć o całym medialnym szumie wokół artystki: o rewelacjach w mediach o depresji, czego nie chce urodzić dzieci. Szum medialny jaki towarzyszył płycie przyspożyl jej wielu zwolenników. Lubimy rzeczy kontrowersyje, one dobrze się sprzedają... ja chciałbym ocenić album „Jezus Maria Peszek” jako arcydzieło muzyczne, a nie hamaka w Tajlandii.

Dla mnie to jedna z najlepszych płyt ostatnich lat w naszym kraju (oczywiście nie będę tu przywoływał Vadera czy Behemotha, bo to klasa sama w sobie i miażdży konkurencję). Maria Peszek nie chce ładować się w artystyczne szuflady i przez to „Jezus Maria Peszek” staje się płyta wręcz atomową. Pełna cierpienia, bólu, ekshibicjonizmu, brutalności; z drugiej strony bardzo liryczna i krucha... Przyznacie, że ciekawe zestawienie... Peszek obnażyła przed słuchaczami swą duszę, co jest nawiększym aktem odwagi, jaki dany jest artyście. Bo za przeproszeniem gołą dupę i cycki może pokazać każdy, a pokazać duszę... hm... Ta muzyka pulsuje niebywała energią, jest swoistym oczekiwaniem. Za kazdym razem gdy ją słucham odkrywam lepszy pierwiastyek duszy. Partia wokalna Marii jest po prostu bezkompromisowa. To jest naprawdę pierwsza liga! Peszek wie jak wzbudzić kontrowersje. „Sorry Polsko” nie usłyszymy w radio, bo to antyprzebój! Prawda kuje w oczy. Utwór „Żwir” czy „Nie wiem czy chcę” są jak szantarz emocjonalny. To płyta szalenie przebojowam ale i taka która zmusza do myślenia. Sam status platyny świadczy, że Polacy lubią takie płyty....  

O programach typu talent show można napisać wiele i ktwo wie może kiedyś zmierze się z  jego fenomenem. Jeno jest pewne, czasem można się spotkać z ciekawym zespołem czy wokalistą. Doskonałym przykladem jest tu Damian Ukeje, Ernest Staniaszczyk, Mateusz Ziółko, Eris Is Myhomegerl, Natalię Sikorę (polską Janis Joplin),. Noko... Chcialem wspomnieć tu jednak o Oberschlesion i ich plytę „I”.

Wiem, wiem... Nie wypada emocjonować się zespolem, który pozostaje „niewolnikiem” jednego wzorca. Z drugiej strony reprezentowanie Silesi potrafi wytworzyć wokół siebie niesamowitą atmosferę, a ich strzał w industralny rock uważam za strzał w 10. Gdy słucham „Jo chca” od razu nasuwa mi się skojarzenie z „Ich Will” Rammstein. Nie obce są im rwoniez inne produkcje wielkich: laibach, KMFDM czy Minstry. Ciężkie gitary, zimna jak stal na mrozie elektronika i to co jest solą czy węglem tej ziemi- glos wokalisty, który powalil mnie w 100% swoją nie banalnością- jest mocny i zdarty (ale nie przepity!) jak papier ścierny. To duma hajmatu (ojczyzny, małej ojczyzny), górniczy etos („Szola”) czy pochylenie się nad śląskim pzremysłem („Richter), historię regionu („Powstanie”).

Oryginalność w tym nie wiele, ale czy ja wiem- industral polski, który mnie przekonał ostatnio to Agresiva 69, ale to stare czasy, a tu Oberschlesion daje radę i ten śląski etos... Chłopaki daja radę...  

Po bezpiecznej płycie „Living Things” Linkin Park [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/linkin_park/2014-07-07-685] wraca do eksperymentów, które tym razem są mi szczególnie bliskie. Grupa obrała scrite rockowy kurs... Nie oznacza to, że zaczęła łoić jak Slayer Ichoć muszę przyznać, że niektóre riffy nawet by pasowały, ale trzyma je zupelnie inne brzmienie, które nie posiada tego thrash/death metalowego utwardzenia). Oznacza to, że na pierwszy plan wysunął się bęben i gitary- mniej tu elektroniki, a stylistyce bliżej do industralu niż do hip hopu.

Czadowe granie wynika z dwóch czynników. Pierwszym z czynników, który wpłynął na kształy „The Hunting Party” jest metal. Przypatrzmy się zagrywce gitarowej w „Guittu All The Same”, speed metalowy galop bębnów w „Pays To The Kingdom” czy thrashowy atak w „Aline in the Sard”. Nie brakuje również solówek, których Bad  Denilson unikal jak ognia. Drugim jest hardcore... Uwielbiam „War”- to prawdziwie punkowy riff i równie nieskrępowany refren...

Chciałoby się powiedzieć chłopaki oby tak dalej, ale wiem że następna płyta Linkin Park będzie zupełnie inna i za to można ich cenić...

Slipknot[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-07-683] uderzył po sześciu latach milczenia płytą wściekłą i jednocześnie przepełnioną bólem, "szary rozdział" to muzyczny hołd dla zmarłego nieoczekiwanie w 2010 roku, basisty zespołu - Paul'a Grey'a. Jak ważnym był trybem w maszynie Slipknot może świadczyć ten album. Minęło kilka lat zanim zespół otrząsnął się po tej stracie, jak i po odejściu perkusisty Joey'a Jordison'a. Stabilny skład Slipknot został pozbawiony głównej sekcji rytmicznej.

Materiał na nowy album jednak powstał, rolę basisty w sesji nagraniowej objął muzyk związany ze Slipknot prawie dwie dekady temu - Donnie Steele. Jednak kto zasiadł za zestawem perkusyjnym do końca nie wiadomo do dzisiaj.

Nieoczekiwanie w tym roku posadkę basisty przejął całkiem inny gość, jak się okazuje - muzyk z kapeli Krokodil o nazwisku Alessandro "Vman" Venturella. Fakt ten był trzymany w tajemnicy do momentu opublikowania klipu do utworu "The Devil In I", w którym "Vman" został rozpoznany po tatuażach. Oto komentarz frontmana Corey'a Taylor'a;

"Pomyślałem: Dlaczego nie kazaliśmy mu założyć rękawiczek?. Byłem wkurzony. Daliśmy mu kaptur, nową maskę i wyglądał super, ale wszyscy mogli zobaczyć te jego tatuaże. Zrozumiałem, że w tym wypadku zawaliliśmy."

Jednak nie została rozwikłana zagadka nowego pałkera zespołu, jest ten fakt na razie owiany tajemnicą. Corey powiedział na ten temat

"To nie są członkowie naszego zespołu, na razie tylko z nami grają. Czas pokaże, czy będą oni pełnoprawnymi elementami grupy. Z naszym zespołem można tylko zyskać. To nie działa na zasadzie dania sobie szansy - to czysty zysk. Na razie idzie im całkiem dobrze. My natomiast współpracujemy z nimi z przyjemnością."

Jak widać ci dwaj muzycy muszą trochę poczekać i zasłużyć na nadanie numerów #1 i #2.

"The Grey Chapter"[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948419797861048673/6071582572826204178?pid=6071582572826204178&oid=110062462996295510274] oferuje godzinę muzyki bez bonusowych kawałków, choć wersja bez nich sprawia wrażenie jakby była bez epilogu, ponieważ album stanowi merytoryczną całość. A Muzycznie? Slipknot potrzebował chyba emocjonalnego wstrząsu żeby wskoczyć z powrotem na właściwy tor. Klimat, brzmienie i cała oprawa najbardziej zbliżone do kapitalnego "Iowa" z 2001 roku. Później ich muzyka lekko się rozjechała tracąc na swojej wyjątkowości, szczególnie mnie zniesmaczył "All Hope Is Gone" z 2008, choć odniósł niemały sukces. Brakowało mi tego odrażającego i brutalnego Slipknot z początków działalności.
Teraz jest - zieje wkurwioną bezsilnością i smutkiem po stracie przyjaciela. Tak ciężko i wściekle zespół już dawno nie grał, utrzymując przy tym klimat tak gęsty, że trudno oddychać. Lekko psychodeliczny wstęp w postaci "XIX" z dudami, akustyczną gitarą i tysiącem innych zniekształconych dźwięków, stopniowo buduje paranoiczną wręcz atmosferę. Unoszący się nad tym głos Corey'a płynnie faluje, trzeba przyznać, że facet jest mistrzem nastroju. Ogólnie w metalu jest bardzo niewielu uzdolnionych wokalistów, którzy tak sprawnie operują czystym śpiewem, growlem, rykiem, szeptem czy zdołają wypluwać słowa z prędkością kałasznikowa.

Od utworu "Sarcastrophe" słychać Slipknot taki, jakiego oczekiwałem - brudny i niekompromisowy, z głębią metalowej orkiestry, a przy tym chwytliwy. Faktycznie jak od pierwszych minut muzyka złapie za gardło, to nie puszcza do samego końca. Dawno nie miałem do czynienia z materiałem, podczas słuchania którego nie zważałem na potrzeby fizjologiczne. I za każdym kolejnym odsłuchem odkrywałem coś nowego, jakieś poutykane "smaczki" i po każdym seansie muzycznym z "The Grey Chapter" chce się ryczeć - "Więcej kurwaa!!". Tak, ta płyta to tygiel w którym bulgoce oprócz płynnego metalu, wywar z emocji.

Nawet kolejność utworów na tej płycie jest starannie przemyślana, sprawia to wrażenie jakiejś chronologii, pomimo tego każdy z utworów słuchany osobno radzi sobie całkiem dobrze, czego można było już doświadczyć śledząc kolejne, udostępniane tytuły na Internecie.

Nie mam zamiaru szczególnie polecać konkretnych utworów godnych większej uwagi, ten album trzeba niejednokrotnie przesłuchać w całości i dopiero potem wyławiać swoje ulubione killery. Podsumowując - miałem wielki apetyt na tą płytę, wielką nadzieję z nim związaną i zostałem zaspokojony. Nawet nie spodziewałem się, że będzie aż tak dobrze. Życzyłbym sobie i wszystkim fanom Slipknot żeby każdy ich następny album był taki wyjątkowy, bo to jest naprawdę wyjątkowy zespół. Klasa sama w sobie!

Kategoria: recenzje | Wyświetleń: 485 | Dodał: Bies | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Formularz logowania

Wyszukiwanie

Kalendarz
«  Wrzesień 2014  »
Pn Wt Śr Czw Pt Sob Nie
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930

Archiwum wpisów

Przyjaciele witryny
  • Załóż darmową stronę
  • Internetowy pulpit
  • Darmowe gry online
  • Szkolenia wideo
  • Wszystkie znaczniki HTML
  • Zestawy przeglądarek

  • Copyright MyCorp © 2025Darmowy kreator stron www - uCoz