Muzyczna fabryka. To określenie w dość wyrazisty sposób określa obecną formę Moonspell[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/moonspell/2014-07-05-417]. Ledwo zdążyłem ochłonąć po bardzo dobrym, retrospektywnym „Under Satanae”, a Portugalczycy już uderzają z zupełnie nowymi kompozycjami.
„Night Eternal”[https://www.youtube.com/watch?v=UUncRmVumo0][https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/6030808650684586178?pid=6030808650684586178&oid=110062462996295510274] jest płytą dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach, poczynając od wyśmienitego brzmienia, poprzez aranżacje, zróżnicowanie wokalne i muzyczne, a na całości jako takiej kończąc. Wydawałoby się więc, że jest to album niemal idealny... Jednak nie. Sęk tkwi w braku oryginalności.
Na Night Eternal Fernando z kolegami zebrali co najlepsze z Memorial oraz The Antidote, nie zapominając również o korzeniach odświeżonych niedawno za pomocą wspomnianego już Under Satanae. Wszystkie te inspiracje znajdziemy już w otwierającym całość kawałku pt. "At Tragic Heights", czy chociażby kompozycji tytułowej. Dbałość o zróżnicowanie muzyki objawia się m.in. w przypadku singlowego "Scorpion Flower", utworu niezwykle przebojowego i zdecydowanie najlżejszego na płycie, sprawiającego wręcz wrażenie trochę "z innej bajki", ozdobionego w dodatku gościnnym wokalem Anneke (ex The Gathering).
Jednak to nie słodkie melodie stanowią siłę tego materiału. Wręcz przeciwnie. Prawdziwa energia bije z Moonspell np. w monumentalnym i zastraszająco ciężkim "Moon In Mercury". Takiego potężnego hymnu nie było jeszcze w ich dyskografii. Z kolei na drugim biegunie leży bardzo dobry "Dreamless (Lucifer And Lilith)", nie pozbawiony dużej dawki chwytliwości, ale mimo to będący jakby ambitniejszą i bardziej dopracowaną wersją wspomnianego wcześniej "Scorpion Flower". Bardzo szybko zapamiętałem również oparty na charakterystycznym riffie "Spring Of Rage". Niczego zarzucić nie można również chociażby klimatycznemu i wieńczącemu całość "First Light", czy też nieco cięższemu "Shadow Sun".
Tradycyjnie już jednym z najmocniejszych punktów Moonspell są partie wokalne. Mości Ribeiro wydaje się być w zaskakująco wysokiej formie. W przeciwieństwie do poprzedniej płyty (Memorial), Night Eternal zawiera więcej czystych wokali, chociaż growlingu również nie brakuje, stanowi on zresztą wokalny fundament tej produkcji.
Wydawać by się mogło, iż Moonspell doszedł do pewnego momentu gdzie zbiegają się wszystkie muzyczne drogi jakimi na przestrzeni swojej działalności podążał. Tak nazywano już poprzednią produkcję, jednak to określenie w pełni pasuje dopiero do Night Eternal. Znajdziemy bowiem na tym krążku zarówno elementy znane z Irreligious, Wolfheart, czy też z albumów wspomnianych powyżej.
Zastanawiałem się jak określić muzykę Portugalczyków, tym którzy Moonspell nigdy wcześniej nie słyszeli. Być może jest to, jak można przeczytać na promocyjnych plakatach - "metal gotycki", tyle, że ta szufladka jest ciężka do sprecyzowania, dlatego ja sam wolę inną etykietkę. Niestety równie rozległą ale paradoksalnie bliższą sedna, a mianowicie - metal klimatyczny.
Wspomniana przeze mnie na samym początku "muzyczna fabryka" podczas trwania Night Eternal pracuje na pełnych obrotach. Zdecydowanie ciężko znaleźć tutaj jakikolwiek zgrzyt czy też fałsz (może poza okładką - ale to już sprawa natury pozamuzycznej) i chyba dlatego ta płyta tak łatwo "wchodzi do głowy" i tak krótko w niej pozostaje. Nieco brawury i ryzyka w pisaniu muzyki, tak jak robiliście to Panowie na Sin/Pecado - tego brak Waszej najnowszej produkcji!
Od zawsze uwielbiałem mroczne klimaty... Było więc kwestią czasu bym odkrył brytyjski Cradle Of Filth[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/cradle_of_filth/2014-07-05-416]. Zaczęło się chyba od „Nymphetamite”[https://www.youtube.com/watch?v=JVTiPC-qk80][https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/6037685052756119506?pid=6037685052756119506&oid=110062462996295510274].
Pozwolę sobie na małe porównanie. Ten zespół kojarzy mi się ze Slayerem[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279]. Nie dlatego, że gra ekstremalny metal, nie dla tego, że ma lekko satanistyczny wizerunek. Slayer od lat nagrywa świetne i równe płyty, które być może nowych szlaków już nie przecierają, ale muzyka na nich zawarta jest najwyższej próby, a i zawsze znajdzie się jakiś smaczek, którego wcześniej nie było. Podobnie jest w przypadku Cradle Of Filth. Stworzyli swój niepowtarzalny styl, są klasą dla siebie i cały czas nagrywają, nomen omen, piekielnie dobre i równe płyty.
Nie inaczej jest w tym przypadku. Obowiązkowe intro i zaczyna się naprawdę ostra jazda. Gilded Cunt przynosi to, co w Anglikach najlepsze. Szaleńcze tempo i częste jego zmiany, obłędny śpiew Daniego, potężne gitary i klimatyczne klawisze. Definicja stylu Cradle Of Filth. W Absinthe With Faust pojawiają się dźwięki fortepianu, a riff na początku kompozycji przywodzi skojarzenia z klasycznym heavy metalem. Inspiracje starą szkołą metalu mamy także w Swansong For A Raven.
Doskonałą wizytówką tego albumu jest dziewięciominutowy Nymphetamine Overdose. Mamy tu mnóstwo zmian tempa, od totalnego wymiatania po wolne, melodyjne fragmenty. Potrafi być mrocznie i niepokojąco, a z drugiej strony wręcz nastrojowo. Znalazło się także miejsce dla kobiecej wokalizy, która jest interesującym kontrastem dla skrzeku Daniego. Cradle Of Filth do perfekcji opanowali sztukę łączenia wielu różnych inspiracji i klimatów (Filthy Little Secret, Gabrielle, Nemesis) w ciekawą całość. Mimo mnogości elementów z różnych półek nadal jest to niezwykle stylowy, pełen energii i brutalności black metal.
Nie mam pojęcia co skusiło Mordgrimm do wypuszczenia w świat wczesnych nagrań CRADLE OF FILTH[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/cradle_of_filth/2014-07-05-416] sprzed 21 i 22 lat na dwóch winylach oraz CD, bo chyba już niewiele osób potrzebuje takiej atrakcji, a że czasy wydawnicze są ciężkie ogólnie, to nawet dużo ciekawsze i wyczekiwane przez gromadkę fanów wznowienia mają krótkotrwały okres ważności, po czym większość zapomina o fakcie wydania czegoś takiego. Może więc „Total Fucking Darkness” będzie chociaż taką sentymentalną wędrówką dla małej grupki fanów, którzy tak jak ja, w swojej kolekcji mają debiutancki album „The Principle of Evil Made Flesh” i nie chcą się go pozbyć, bo był to swego czasu kawał bardzo dobrego, w pewien sposób przełomowego dla gatunku black metalu i pozostanie już na wieki klasykiem tego gatunku. Trudno temu zaprzeczyć, choć później ten wampiryczny styl Daniego Filth’a i jego kolegów stał się czymś bardziej groteskowym, a na pewno z płyty na płytę rzeczą coraz mniej ciekawą. Na „Total Fucking Darkness” mamy jeszcze to dość surowe oblicze ‘Kredek’, które zwłaszcza w pierwszej części może zrazić nawet tych, którzy lekturę „The Principle…” uważają za obowiązkową. Tak, tutaj słychać jeszcze, że pomysłów może nie brakowało CRADLE OF FILTH, ale wciąż jeszcze borykali się ze swoimi umiejętnościami. Całość otwiera jednak niewątpliwie niezwykła ciekawostka w postaci jedynego zachowanego nagrania, które miało znaleźć się na nigdy nie wypuszczonym albumie „Goetia”. To „Spattered In Faeces”, które zaczyna się krótką klawiszową introdukcją, a potem wściekle atakuje black metalem przetykanym klawiszowymi motywami. Brzmi to nieźle i prawie porównywalnie z jakością „The Principle…”. Dalsze pięć utworów to już demo „Total Fucking Darkness” z 1993 roku, w tym znana ze słynnego debiutu kompozycja „The Black Goddess Rises”. Dani nie wydawał tu jeszcze z siebie pisków, a za to więcej jest grindowych kwików, riffy są jeszcze bardziej toporne, a solówki rażą chwilami nadmierną prostotą, ale zaczątki późniejszego stylu są już do wyłapania. Druga część CD oraz drugi krążek winylowy to o dziwo odrobinę lepiej brzmiące niż trzecie demo nagrania z próby (jednak trzeba zaznaczyć, że to próba, a nie studyjna produkcja) z 1992 roku, a większość tego stuffu miała być później wykorzystana na wspomnianej „Goetii” i tu ponownie słyszymy trzy numery zawarte na demo „Total Fucking Darkness”, nigdzie nie opublikowany „Devil Mayfair (Advocatus Diaboli)” oraz dwa klawiszowe kawałki wykonane przez Bena Ryana - „Seance And Mandrake” i „Hekate Enthroned”, od którego nazwę wzięła przez wielu uznawana (częściowo słusznie, częściowo nie) za kopię ‘Kredek’ formacja z ich kraju. Wyczulone ucho usłyszy tutaj pewne drobne wpływy wczesnego BEHERIT czy BLASPHEMY. Jeśli ktoś nie znał wcześniej tego oblicza CRADLE OF FILTH, a nie obawia się niezbyt wycyzelowanego soundu typowego dla black metalowego undergroundu z początku lat 90-ych, to może śmiało sięgnąć po to wydawnictwo. Reszta generalnie może sobie darować.
|