Nie mam wątpliwości, że „Transsmision into your hart”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948076307221071121/6029356462462192258?pid=6029356462462192258&oid=110062462996295510274] Houk[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/houk/2014-07-04-367 ]- to pokoleniowa płyta. Choć w zasadzie cóż to znaczy pokoleniowa? Jest manifestem pokolenia? Chyba nie…
Chodzi raczej o to, że wielu z nas - dzisiejszych trzydziestolatków - słuchało jej niegdyś z wypiekami na twarzach mówiąc sobie z dumą; taka muzyka może powstawać również i u nas(mimo, że jest to metal chrześcijański). W Posce… Zresztą podobnie mówiliśmy o pierwszej płycie Hey czy Wilków. To było coś - na początku lat 90. polskie zespoły grały tak jak te z Zachodu - już nie sztucznie, nie plastikowo, ale z sercem i szczerym czadem. Taki właśnie jest ten album. Szczery do bólu i pełen pasji. Słuchając teraz reedycji "Transmission Into Your Heart" popełnionej przez MMP zdałem sobie sprawę, że ta muzyka nie straciła nic ze swej mocy. Że wciąż działa na wyobraźnię i burzy krew w żyłach. No bo jak inaczej opisać otwierający ten album "Why?…" - numer pełen czadu, ale też jakiegoś nienazwanego niepokoju? Jak opowiedzieć o "Zyyma", w którym słychać dźwięki drumli i indiańskiej fujarki? Jak oddać energię potężnego riffu "Natural Way" i w końcu opisać emocje, które targają tytułowym "Transmission Into Your Heart"? Wspaniała płyta. Ścisła czołówka tych, które wydał polski rock.
Po początkowych kilku taktach pierwszego utworu niektórzy zapewne będą przecierali oczy ze zdumienia. Wręcz metalowy wstęp z wzorowo poprowadzoną gitarą solową i kapitalny, hard-rockowy, śpiewny riff. Nowe, odrodzone KSU”[ http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/ksu/2014-07-04-363 ] przechodzi na stronę, z której znamy ten zespół dzisiaj, na stronę, ekhm, hardrockowego punka. W składzie pojawił się Jasiu Kidawa, gitarzysta z wyraźnymi inklinacjami do cięższego grania, ale jednocześnie z niesamowitym poczuciem melodii. Zaskakujący co i rusz ciekawymi pomysłami, grający bardzo efektownie. Siczka natomiast to punkowiec z krwi i kości, ale punkowiec zafascynowany hard rockiem z lat 70. I te inspiracje są tutaj słyszalne. Efekt jest doprawdy wyborny!
Zresztą, wystarczy posłuchać Hej Panie Rock'N'Roll. Klasowy, porywający riff, znakomite solówki, niesamowita energia. Do tego świetny rockandrollowy tekst, a na końcu prawdziwe credo: The Beatles, Cream, The Doors, Lynyrd Skynyrd, Genesis, AC/DC, Emerson Lake & Palmer, Yes, Pink Floyd, podkreślone Black Sabbath i Ozzy Osbourne, a także cała resza innych kapel z rockowego panteonu plus garść kapel punkowych. Jak widać Siczka ma gdzieś konwenanse, nie patrzy na gatunki, on po prostu kocha dobrego rocka we wszystkich odmianach. Nic, tylko przybić piątkę.
„Moje Bieszczady”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948076307221071121/6030413370683224162?pid=6030413370683224162&oid=110062462996295510274] to płyta, która aż kipi energią, ciekawa pod względem gitarowym, z masą znakomitych, z miejsca zapamiętywalnych melodii i świetnymi tekstami. Klamrą spinająca album jest utwór tytułowy. Jego dynamiczna pierwsza część opowiada o ciężkim życiu na tej ziemi okrutnej, z jednej strony porażającej swym naturalnym, niezniszczonym pięknem, z drugiej nieoferującej zbyt ciekawych perspektyw życiowych, szans na przysłowiowe "dobre życie". Nie ma pracy,przyszłości też/Na tym smutnym odludziu - śpiewa Siczka poruszająco prawdziwe słowa Michała Brody. Z kolei część druga, utrzymana w lżejszym, lekko nostalgicznym nastroju ze - znów - świetnym riffem, to prawdziwy pean na cześć Bieszczad, istny ich hymn. Broda w swym zwartym tekście za pomocą prostych, obrazowych haseł i odpowiednich epitetów idealnie oddał klimat tej pięknej krainy. W połączeniu z muzyką tworzy to utwór o wyjątkowym klimacie, nie pozbawiony wszakże zadziorności. Zespół wspina się tu na wyżyny.
Klasę grupy słyszymy także w porywającym, niezwykle drapieżnym i rozpędzonym Wojowniku ciągniętym przez superszybki riff - jakże świetnie komponuje się tu gitara Kidawy z charakterystycznymi pochodami akordowymi Siczki. Podobać się może motoryczna Wiosna na Poligonie z rwanym riffem, nawiązujący tekstowo do pobytu Siczki w wojsku i pokazujący niedole i troski ówczesnej służby wojskowej. Z kolei 4 lipca w Warszawie i Wielki bazar piętnują ówczesny dziki kapitalizm, a przede fascynację zachodem i "juesej" w naszym kraju. Wykpiwało ich wówczas wielu, ale teksty Brody są niezwykle zjadliwe i celnie trafiające w punkt: W klatce ich wychowano/chodzili na kolanach. Gdy zdechł stary satrapa/nowego trzeba pana czy Tylko pieniądz, tylko dolar/jeden temat, jeden hit. Tanio kup i drogo sprzedaj/nie dorówna nam w tym nikt.
Ciekawostką jest, że na płycie zastosowano automat perkusyjny. Zapewne kwestia budżetu, ale na szczęście zrobiono to jednak na tyle nieźle, że przeciętny słuchacz kompletnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Niemniej jednak wielka szkoda, że album pozbawiony jest brzmienia prawdziwego instrumentu...
KSU nigdy nie byli pupilkiem mediów, ba, często wręcz ich lekceważono i deprecjonowano. Stąd i „Moje Bieszczady” to nie jest płyta znana, praktycznie nie zaistniała ona w szerszej publicznej świadomości. Kompletnie niesłusznie. To moim zdaniem absolutna perełka i choć wielu szokować może wysoka ocena, którą tej płycie przyznaję, uważam że jest ona w pełni uprawniona. Zwarta, równa propozycja - znakomita muzycznie i niezwykle ciekawa, dająca do myślenia pod względem tekstowym.
Depeche Mode[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/depeche_mode_1/2014-07-04-376] to zespół jedyny w swoim rodzaju. Szerszą publikę zdobyli bardzo dobrym albumem "Black Celebration". Wydany w 1990 roku przez wytwórnię Mute Records album "Violator" uchodzi za jedno z największych, jak nie największe dzieło zespołu. Zespół nagrał dziewięć utworów utrzymanych raczej w wolniejszych rytmach aniżeli było to na poprzednich albumach, osiągając dzięki temu większą wyrazistość utworów.
Otwierający płytę "World In My Eyes" to mroczny, wolny numer. Słuchając go czuję się jakbym słuchał głosu wizjonera. Kolejny "Sweetest Perfection" jest bardziej wyciszony, ze wspaniałą linią melodyczną, utrzymany w wolnym tempie. "Personal Jesus" to killer. Zagrany z akompaniamentem gitary akustycznej. Przebojowa melodia i mechaniczny śpiew Gahana powodują, że słuchając tego numeru wpada się w trans. "Halo" to chyba najmniej wyraźny punkt płyty, utwór typowy dla Depeche Mode, poprawny, ale nie porywający. "The Night Comes Down" to bardzo cichy, subtelny, wręcz romantyczny utwór, wprawiający w zadumę... "Enjoy The Silence" - chyba nie trzeba tłumaczyć. Zdecydowanie najlepszy utwór Depeche Mode. Wszystko jest w tym utworze genialne - od muzyki, melodii po tekst. "The Policy Of Truth" niewiele ustępuje poprzednikowi. Jest trochę ostrzejszy, bardziej mroczny i posiada świetną solówkę klawiszową pod koniec utworu. Kolejny rewelacyjny kawałek. "Put It On" na początku bardzo mi się nie podobał, ale spokój i delikatność tego utworu z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej urzeka. Bardzo ładny utwór. "Clean" świetnie kończy płytę, dobra melodia, dosyć agresywny wokal Gahana i mroczny, wręcz depresyjny nastrój... mmm... palce lizać.
Niewątpliwie album zawiera elementy zarówno ambitnej jak i komercyjnej muzyki, niemniej jednak talent zespołu i jego wpływ na młodszych przedstawicieli gatunku był ogromny. Mnie cieszy jednak fakt, że "Violator" to kawał świetnej muzy.
Iggiego Poppa [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/iggy_pop/2014-07-04-383] można lubić lub nie,a le na pewno nie można powiedzieć o nim, że jest nijaki lub mdły. Niedawno, bo w 2013 roku ukazala się płyta Iggy & The Stoogers [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/the_stooges/2014-07-04-325] „Ready to die” [https://www.youtube.com/watch?v=43T6osUS87k] i choć wielu może to wyśmiać, ja to naprawdę lubię! Iggy i jego kompani też mają zapewnie w dupie ówczesne mody, a tym albumem rzucają wszytskim prześmiewczą rękawicę w twarz. „Ready to die” to zaledwie 35 minut gry, ale to zupełnie wytsraczy, by dowiedzieć się, że muzycy pomimo swojego podeszłego wieku nic nie stracili ze swojej młodzięczej pasji tworzenia i punkowego stylu bycia. Pokochałem tą płytę, gdy w Empiku zobaczyłem okładkę. Można powiedzieć, że jest prosta, ascetyczna bym powiedział, ale robi wrażenie.
Iggy & The Stoogers nie są wiruozami, jak wielu punk rockowców, ale potrafią grać brutalnie i neizmiernie brudno, a jednocześnie zadowalać swoich fanów. To materaial bardzo zróżnicowany i nie może być nudny w odsłuchu. Ciekawostką jest, ze w piosence „Sex & many” pojawia się kobiecy głos. Petra Handen udziela się też w „Beat That Guy”. A jeśli sądzicie, że iggy to sceniczne, metroseksualne bydle posluchajcie sobie dwóch akustycznych ballad „Unfrendly World” i „The Deperted”- jak dla mnei pieknie uzupełniają płytę.
Oczywiście mógłbym tu sporo napisać o wpływie Iggy’ego Popa w rozwój punk rocka, ale nie ma co filozofować... Jest to doskonała płyta...
Jestem patriotą lokalnym- urodziłem się w Jeleniej Górze, rególarnie chodziłem na Jeleniogórską Ligę Rocka i się tego nie wstydzę. Nie jestem punkowcem, choć pamiętam, że mój ziom z podstawówki Marek W. próbował zarazić mnie bakcylem pt. punk rock. Tak do końca się temu nie dałem i może dzięki temu wolę smak małego jasnego, a nie wina owocowego produkcji krajowej (choć Cydr Lubelski dość smaczny, ale to nie o taki trunek chodzi)...
Jelenia Góra kojarzy mi się z zespołem Leniwiec[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/leniwiec/2014-07-04-387](obok black metalowego Daemonicium[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/daemonicium/2014-07-04-270] i punk rockowego Fort BS[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/fort_bs/2014-07-07-666]). Jak ze sceny lokalnej wybić się na scenę ogolnopolską? No najlepiej iść do tzw. „talent show” i sprzedać się dla komercji (choć jest parę wyjątków, bo ludzie ciężką pracą się bogacą).
Gdy jednak grupa chce zdobyć odbiorcę ze swoim sumieniem ma trudniej – musi być kreatywna! Ba, powiem więcej musi być autentyczna i mieć pasję... Trudne? Oczywiście, ale kto powiedział, że zawód muzyka to banał?
Jak zyskać nowego odbiorcę? Edward Stachura to dość znany polski poeta, myśliciel, taki trochę dekadent. A gdyby tak jego twórczość połączyć z punkiem, reggae lub ska? Oryginalne!? A co nam z tego wyjdzie: „Rozpaczliwie wolny- piosenki Edwarda Stachury”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948076307221071121/6043985854753557122?pid=6043985854753557122&oid=110062462996295510274], czyli nowy LP grupy Leniwiec.
„Confiteor”, „Jest zapóźno, nie jest zapóźno”, „Piosenka dla Zapowietrzonego”, „Opadły mgły, wstaje nowy dzień”- brzmi to trochę jak hity sprzed lat Starego Dobrego Małżeństwa, ale...
Na tym albumie pojawili się znani goście: Robert Szymański z Sex Bomby, Jacek Stręczewski z Końca Świata czy Łukasz „Zielony” Zieliński z Virgin Snatch...
Leniwiec się rozpędza (wbrew swej nazwie) i oby tak dalej... Jako polonista i fan Edwarda Stachury powiem wzorem jednego jurora talent show: „jestem na tak!...”
Big Cyc- zespół będący swoistym fenomenem naszej sceny, czołowym przedstawicielem prześmiewczego punk rocka, który miejscami zahacza o kabaret. Powstał w 1988 roku w Łodzi, przy kazji heppeningu, który miał upamiętnić 75 rocznicę narodzin damskiego biustonosza.
Zespół od samego początku tworzą: Jacek Jędrzejak, Krzysztof Skiba, Roman Lachowicz i Jarosław Lis.
Szczególnym sentymentem darzę sobie debiutancki album tej grupy i jakże wymownym tytule: „Z partyjnym pozdrowieniem.” Okładkę tego albumu zdobi wizerunek towarzysza Lenina ... z irokezem...Treść też przedstawia rzeczywistość w kabaretowej formie („Berlin Zachodni”), upolitycznione stare przeboje („Niedziela”), wyśmianie buntu młodzieżowych zespołów rockowych („Kontentacja”), wyśmianie subkultur młodzieżowych („Ballada o Smutnym Skinie”), dawka szalonego absurdu („Miłość do babci klozetowej”), drwina z superbohaterów minionej epoki („Kapitan Żbik”). Całość jest ubrana w bardzo elegancki punk rock, ale dla przykładu „Dzieci Frankensteina” zawierają elementy rapcore'u rodem z Beastie Boys.
„Na Dezertera[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-361] można zawsze liczyć”- brzmi to jak zupełnie dobry slogan, ale tak jest... Nie zmienia drastycznie stylu, nie sili się na żadne „podejrzane eksperymenty”, po prostu od wielu lat robi swoje... ich przekaz jest inteligentny, pełen determinacji i swoistego wdzięku.
Ok, może ostatnio nie wydaje albumów tak często jak w latach 90-tych, ale każdym kolejnym wydawnictwem potwierdza swój prymat na krajowej scenie punkowej. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego albumu tej grupy: „Większy zjada mniejszego”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948076307221071121/6071573187703682306?pid=6071573187703682306&oid=110062462996295510274] - to znów klasyczny Dezerter w swoim hardcore'owym wydaniu. Fani tej grupy widzą o co chodzi... Jest relatywnie szybko, prosto, surowo (album praktycznie nagrano w całości na taśmę analogową i to na żywo), raczej ponuro i bez silenia się na przebojowość. „Rząd Światowy” czy „Dzieci gorszego boga” świetnie wpasowują się w punkową konwencję. „Na bruk” pełne jest grozy, lęku i okrucieństwa, ale jednocześnie utwór jest mega nastrojowy. Co się dziwić, przecież nawet kultowi Sex Pistols[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-364] mieli w swojej dyskografii wolniejszy i bardziej klimatyczny „Submission”... Robert Matera na prawdę na taje płycie „brzydko śpiewa” „brzydkie piosenki”, ale przecież o to chodzi.. Co można powiedzieć o nowym dokonaniu tej grupy: Stary Dobry Dezerter w Nowym Wykonaniu....
„Na Dezertera[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-361] można zawsze liczyć”- brzmi to jak zupełnie dobry slogan, ale tak jest... Nie zmienia drastycznie stylu, nie sili się na żadne „podejrzane eksperymenty”, po prostu od wielu lat robi swoje... ich przekaz jest inteligentny, pełen determinacji i swoistego wdzięku.
Ok, może ostatnio nie wydaje albumów tak często jak w latach 90-tych, ale każdym kolejnym wydawnictwem potwierdza swój prymat na krajowej scenie punkowej. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego albumu tej grupy: „Większy zjada mniejszego”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948076307221071121/6071573187703682306?pid=6071573187703682306&oid=110062462996295510274] - to znów klasyczny Dezerter w swoim hardcore'owym wydaniu. Fani tej grupy widzą o co chodzi... Jest relatywnie szybko, prosto, surowo (album praktycznie nagrano w całości na taśmę analogową i to na żywo), raczej ponuro i bez silenia się na przebojowość. „Rząd Światowy” czy „Dzieci gorszego boga” świetnie wpasowują się w punkową konwencję. „Na bruk” pełne jest grozy, lęku i okrucieństwa, ale jednocześnie utwór jest mega nastrojowy. Co się dziwić, przecież nawet kultowi Sex Pistols[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/2014-07-04-364] mieli w swojej dyskografii wolniejszy i bardziej klimatyczny „Submission”... Robert Matera na prawdę na taje płycie „brzydko śpiewa” „brzydkie piosenki”, ale przecież o to chodzi.. Co można powiedzieć o nowym dokonaniu tej grupy: Stary Dobry Dezerter w Nowym Wykonaniu....
Nie ma nic prostszego niż punkowy debiut: należy opanować jeżdżenie dwoma paluchami po najniższych strunach gitary i mieć perkusistę szybko robiącego tzw. umpa-umpa. Jak słychać na pierwszym albumie Offspring, ten zespół od początku miał większe aspiracje.
Może zadecydowało kilka lat wspólnego grania i nabyte w związku z tym umiejętności, może świadomość, że patrzy kalifornijska scena, na której sporo już wymyślono. Chłopaki ambitnie zdecydowali pójść własną drogą: biegnie ona pomiędzy melodyjną tradycją spod znaku Bad Religion, a odjazdami, którym początek dali kiedyś Dead Kennedys.
Zacznijmy od tej pierwszej, bo przeważyła w końcu w ich twórczości. Prawdziwie offspringowych kawałków mamy tu tylko kilka. Najlepiej pasuje chyba Out On Patrol, w którym jest szybkie tempo, skandowany refren i charakterystyczny sposób prowadzenia partii gitary: najpierw pełny riff, z chwilą wejścia śpiewu akompaniament na tłumionych strunach. Drugi typowy przykład to Elders, gdzie pojawiają się wokalne harmonie i udziwniane gitarowe motywy obok tzw. power chords. A największym zaskoczeniem jest solówka. Niestety, żałosna – producent tłumaczył potem w jakimś wywiadzie, że wyperswadował im podobne popisy w kolejnych numerach. Coś z późniejszego stylu słychać też w I’ll Be Waiting. No i wszędzie bezbłędnie rozpoznamy głos Hollanda, bez którego o oryginalności zespołu nie byłoby być może w ogóle mowy.
Reszta to odmienna szkoła grania. W Beheaded, z makabrycznym tekstem o dekapitowaniu najbliższej rodziny z pomocą „gilotyny domowej roboty”, Dexter brzmi niemal jak Biafra. Choć i tu pojawia się miła, melodyjna wstawka (przy słowach Night brings bad dreams...). W duchu Kennedysów pobrzmiewa też Kill The President, gdzie słowa refrenu wypluwane są błyskawicznie, wręcz na granicy zrozumienia. Obok ładnego, pulsującego basu wkracza żarliwa przemowa. Sporo mieszają w Crossroads i Tehran. Bardzo możliwe, że orientalne kombinowanie wpłynęło później na kształt Come Out And Play. Tekst, rzecz jasna, dotyczy antyirańskiej polityki USA. O amerykańskim wtykaniu nosa w nie swoje wojny mówi jeszcze Out On Patrol. W Kill The President zadają proste w swej naiwności pytanie: Kto zaczynałby wojny w świecie bez przywódców? Elders to oczywiście konfilkt z rodzicami (szczególnie zaskakujący w wykonaniu trzydziestolatków), pojawiają się tematy osobiste: Thousand Days, Blackball.
Ciągle tylko nie mogę oprzeć się irracjonalnemu wrażeniu, że niewyraźny koleś na okładce to Billy Joe z Green Daya. Jeśli tak, to mamy do czynienia ze spiskiem, przy którym bledną masoni do spóły z cyklistami.
|