Bardzo ważną rolę w mojej muzycznej edukacji odegrał Alice Cooper[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/alice_cooper/2014-07-04-349]... Nie będę owijał w bawełnę, że to doskonale zdaję sobie sprawę, że to doskonałe połączenie hard rocka z horrorem, co daje shock rock.
Ze wszystkich albumów jakie wydał Alice Cooper w swojej karierze 'Hey Stoopid'[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948057444736632145/6029687456141974306?pid=6029687456141974306&oid=110062462996295510274] cenię najwyżej i stawiam zaraz obok 'Trash', skąd pochodzi jeden z największych hitów Alice'a - 'Poison'. I to nie tylko dlatego, że właśnie na tej płycie za wiosło odpowiedzialny był, obok Stef'a Burns'a, Joe Satriani, który bez wątpienia należy do największych gitarzystów na świecie. I nie dlatego, że za bębnami usiadł Mickey Curry, również znany na scenie AOR'u chociażby ze współpracy z Survivor, Mitch'em Malloy'em czy Paul'em Lain'em, a na basie zagrał Hugh McDonald (obecnie Bon Jovi). Ponadto na płycie udzielały się jeszcze takie sławy jak Slash, Vinnie Moore, Nikki Sixx i inni. Te wszystkie czynniki złożyły się na najważniejszy element tej płyty - na to "coś" czego nie da się nazwać słowami, ale każdy wie o co chodzi. Coś, co jak już raz połkniemy to się będzie nas zawsze trzymało. Taka jest ta płyta. Raz nas dopadnie i już nie puści.
Materiał na tym krążku zadowoli każdego, a fana porządnego rock'owego grania położy na kolana - tak jak mnie. Mamy tutaj świetne kawałki z pazurem takie jak tytułowy 'Hey Stoopid', którego tekst skierowany jest przeciwko takim nałogom jak narkotyki, czy alkohol, 'Hurricane Years' utrzymany w klimatach poprzedniczki, płyty 'Trash'. Świetna praca gitar i bardzo dobra robota sekcji rytmicznej to główne wyznaczniki tych numerów. Trzeba również nadmienić o świetnych melodiach, a jeśli o nich mowa to na myśl przychodzi mi przedostatni 'Wind-up Toy', który lekko kojarzy mi się z 'Goes To Hell' i przede wszystkim 'Dangerous Tonight'. Te utwory to naprawdę wielka rzecz. Na mój gust przebija je jedynie 'Snakebite' - prawdziwa hard rock'owa jazda! Tego naprawdę trzeba posłuchać. Świetna melodia w refrenie, wokal Cooper'a - czy można chcieć więcej? Jeśli można to proszę bardzo - 'Feed My Frankenstein'. Kolejny klasyk chyba już, bo utwór ten to, można powiedzieć, jedna z wizytówek Alice'a. Warto dodać, że jego fragment został wykorzystany w filmie "Świat Wayne'a", w którym to sam Alice zagrał nawet 5-minutową rolę, gdzie wcielił się... oczywiście w Alice'a Cooper'a. A powracając do utworu to ma on wszystko, czego trzeba - tonę rock'owej energii, pomimo tego, że utrzymany jest w mid-tempie. Gitary i sekcja jednak robią swoje. A Alice zwieńcza to swoim głosem i na koniec dostajemy świetny kawałek.
Mamy również trzy ballady. Pierwsza z nich nosi tytuł 'Burning Our Bed'. Bardzo ładny kawałek, ale to jeszcze nie to co prezentuje sobą druga - 'Might As Well Be On Mars'. Naprawde świetna piosenka. Tekst ogólnie bardzo przygnębiający, ale proponuję się z nim zapoznać, bo generalnie jest bardzo fajnie napisany. I pomimo tego, że jest to z założenia wolny i spokojny numer to momentami naprawdę potrafi mocniej uderzyć. Podobnie, tyle, że jeszcze lepiej jest na 'Die For You' Zaczyna się spokojnie, tekst opiewa generalnie o tym co 'Might As Well...', czyli o miłosnym odrzuceniu, złamanym sercu itp., ale nie myślicie, że to jedynie 4-minutowe smucenie. W refrenie kawałek nabiera prawdziwego power'u! I ta przepiękna melodia. Takie właśnie powinny być ballady! To, że utwór ma być spokojny nie znaczy, że ma usypiać słuchacza. Gwarantuję, że te numery szybko nie opuszczą Waszej głowy, jak już posłuchacie. Warto zwrócić rownież uwagę na solówki, bo są także niebanalne, zresztą jak chyba wszystkie na tej płycie.
Jeśli chodzi o słabsze punkty to jest ich bardzo mało, niezauważalnie mało. Ogólnie nie da się nic płycie zarzucić. Ja mogę mieć subiektywne odczucia co do 'Little By Little', który na dłuższą metę mi się nudzi. Właściwie to moim zdaniem odstaje on od reszty i równie dobrze mogło by go tu nie być. Ale co z tego, że ja mogę, skoro ktoś inny przeczyta to i powie, że 'Little By Little' jest też super? Taka dola recenzenta i taki los recenzji, że chyba nigdy nie będą do końca obiektywne.
Na koniec muszę powiedzieć, że album ten przetrwał próbę czasu i jest bardzo ceniony przez fanów Alicji. Może dziwić fakt, że zaraz po wydaniu wcale nie sprzedawał się jakoś rewelacyjnie, jednakże od zawsze wiadomo, że ilość sprzedanych egzemplarzy nie przekłada się na jakość płyty. Moja rada - jeśli nie słyszałeś 'Hey Stoopid' - posłuchaj! Naprawdę warto, a nawet trzeba.
O grupie KISS[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kiss/2014-07-04-350] można mowić różnie. Ja w każdym bądź razie nigdy nie mówilem o sobie, że jestem członkiem „KISS ARMY”, co nie oznacza, że nie lubię tej formacji i nie wywarła ona wpływu na moją muzyczną edukację... Zespół miał swoje dobre i złe chwile. Występował z makijażami i bez... KISS to jednak zespół koncerowy, to własnie w Armii KISS (KISS ARMY) tkwi siła tego zespołu...
Trzeba zauważyć, że wydany w 1977 roku „Alive II” był naprawdę fenomenalny. W 1993 roku mamy do czynienia zedecydowanie z innym zespołem- nie ma już słynych makijaży, a setlista to zdecydowanie klasyki z 1982 roku. Mamy tu KISS świeży, ale w niezmiernie mocnym składzie: z Bruce’m Kulickim na gitarze solowej i Erickiem Singerem, który zasiadł za zestawem perkusyjnym.
Mamy tu potężny, scritce metalowy „Creatures of Night”, który rozgrzewa już na samym stracie, niezwykle mroczny „Unholy”. Nie brakuje tu również super przebojów w postaci: „Haeven’s on Fire”. „I Was Made For Loving You”, „Forever” czy „Live it Loud”. Nie można też zapomnieć o wykrzyczanym z publicznością “I live it Loud”, podniosłym „God Gave Rock N’ Roll to You II” z gitarową aranżacją amerykańskiego hymnu czy ballady: „I Still Love You”. Do wyboru trochę nie pasuje „I Just Wenna”, widać, że Paul i jego koledzy nie bawili się przy tym kawałku zbyt dobrze... Cykl „Alive” trzyma dobry poziom...
Gdy myślimy o Europe[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/europe/2014-07-04-353] to od razu przypomina nam się „The Final Countdown”[https://www.youtube.com/watch?v=9jK-NcRmVcw], który choć kultowy- jest mega obciachem (doruwnuje swoją kultowością i obciachową jak „Jump”[https://www.youtube.com/watch?v=SwYN7mTi6HM] Van Helen[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/van_helen/2014-07-04-316] ).
Ok., ale takiego Europe, którego nagrania tak nas śmieszą na Tou Tube już dawno nie ma... No cóż takie były standardy graniaw latach 80-tych... Od momentu, gdy Szwedzi wrócili do gry na rynku muzycznym stali się gwarancją dobrego hard rockowego wymiatania, a nie pudel metalowej konwencji.
„Bag of Bones”[https://www.youtube.com/watch?v=d5MoGvlLHmY][https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948057444736632145/6045175031055671842?pid=6045175031055671842&oid=110062462996295510274] po prostu porywa i to jest kwintesencja stylu jakim jest nowoczesny hard rock. Czy to są duże słowa? Hmmm, myślę, że nie... Wystarczy posłuchać sobie „Not Supposed To Sing The Blues”- to klasyczne polaczenia hard rocka i bluesa, a dziadem nie wieje od niego nawet na moment... To energia... Muzyka ewaluuje i zespół, który królował na dyskotekach w latach 80-tych nie może brzmieć tak samo w 2012 roku. Byłoby to śmieszne i mało komercyjne! Doskonały album.
Gdy recenzuję największe płyty z zakresu ogólnie pojątego rocka nie mogę zapomnieć o „Trash”, chyba nasjsłynniejszej płyty Alice Coopera[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/alice_cooper/2014-07-04-349]. Jest to chyba jedna z najsłynniejszych płyt mistrza grozy, który na pewno dziś osiągnęła status plyty kultowej czy wręcz legendarnej. „Trash” niszczy przecież wszytskie poprzednie dokonania artysty (a przecież doskonale wiemy, że Alice od zawsze trzymał i trzyma dobry poziom swoich starych almumów) Alice wrzócil do „składu” takich ludzi jak: Joe Perry (gitarzysta), Tom Hamilton (bas), Joe Kramer (perkusja), Stevem Tylor (wokal) [Aerosmith- http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/aerosmith/2014-07-04-320], Steve Lukather (gitara) [Toto- http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/toto/2014-07-01-156], Rice Sembera(gitara), Hugh McDonald (bas), Jon Bon Jovi (wokal)[Bon Jovi- http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/bon_jovi/2014-07-04-358] i wielu innych. Taki Stars Team musial być gwarancją sukcesu. Taki kawałek jak „Poison” to istny hit i to nie tylko rocka, ale również heavy metalu, popu a nawet techno!... Nie można tego potraktować jako zarzut, bo to zaleta.... Cały album wypelniony jest hitami z najwyższej półki, co sprawiło, że na stałe weszły do kanonu rocka. Nie ma tu słabych (lub nawet słabszych) piosenek. Takie płyty nagrywa się raz w życiu. Klasyk!
Wielki powrót oryginalnego składu Kiss był nie lada wydarzeniem w świecie rocka. Sygnałem powrotu był Kiss Unplugged, potem ukazała się składanka koncertowa z paroma nieznanymi szerzej nagraniami "na żywo" You Wanted The Best, You Got the Best oraz składanka największych hitów oryginalnego składu Greatest Kiss. Do sprzedaży trafiła też trochę na siłę wydana płyta Carnival Of Souls: The Final Sessions z materiałem nagranym jeszcze przez poprzedni skład. Ale wszyscy czekali na coś innego: premierowy materiał nagrany przez czwórkę Stanley/Simmons/Frehley/Criss.
Ta chwila nadeszła we wrześniu 1998 roku, kiedy ukazała się w sklepach płyta Psycho Circus wyprodukowana przez jednego z najlepszych w tamtym czasie producentów rockowych - Bruce'a Fairbairna (była to jedna z ostatnich jego produkcji przed śmiercią). Było na co czekać, bo oprócz nowej płyty szykowała się kolejna super trasa koncertowa, tym razem urozmaicona efektami 3D. Świat wstrzymał oddech i...
Początkowo chodziły różne plotki, były podejrzenia, ale w końcu okazało się jasne - to nie jest płyta "oryginalnej czwórki". Cały słynny skład gra bowiem w zaledwie jednym utworze - skomponowanym i śpiewanym przez Frehleya Into the Void, zaś w You Wanted the Best wszyscy czterej udzielają się wokalnie, a Frehley gra tam na gitarze. Poza tym w I Finally Found My Way jest wokal Crissa i tyle. Resztę partii gitary prowadzącej wykonuje Tommy Thayer, zaś partie perkusyjne wykonuje Kevin Valentine. Tyle o faktycznym "reunion".
A muzycznie? Pierwsza połowa albumu wypada nieźle. Dobrze nakręca pierwszy na płycie ognisty, rockowy utwór tytułowy wpadającym w ucho refrenem i z Paulem Stanleyem jako wokalistą, w Within Gene'a Simmonsa czuć nieco klimaty poprzedniej płyty, jest też energetyczny, pozytywny I Pledge Allegiance to State of Rock & Roll, skoczny Into the Void zagrany w starym składzie, z Acem Frehleyem jako wokalistą, oraz przyjemna ballada We Are One.
Potem robi się gorzej. You Wanted the Best uderza od razu w słuchacza niczym gorący gejzer. Ciekawy tu jest pomysł - czterej muzycy wykrzykują kolejno swoje dawne pretensje wobec kolegów ze składu. Ale w efekcie to trochę takie naparzanie bez konkretnego pomysłu, z refrenem, który brzmi jakby wymyślony na poczekaniu pięć minut przed przystąpieniem do nagrywania. Potem jest irytujący Raise Your Glasses, a I Finally Found My Way to ewidentnie trochę naciągana próba stworzenia nowego Beth (jak już zostało wspomniane wokalnie udziela się tu nawet Peter Criss).
Pod koniec jest trochę lepiej, dostajemy bowiem dwa intrygujące numery: przyjemnie pulsujący, gitarowy Dreamin' i nieco spokojniejszy Journey of 1,000 Years. Ostatecznie trudno odłożyć tę płytę na półkę bez uczucia niedosytu. Owszem, czysto muzycznie nie jest źle, ale po prostu - album nie spełnił oczekiwań.
|