Piątek, 11.15.2024, 5:23 AM
Witaj Gość | RSS Główna | Rejestracja | Wejdź
Moja witryna
Menu witryny

Kategorie sekcji
historia [56]
classic rock [195]
hard rock [74]
punk rock [84]
NWOBHM [12]
black metal [164]
death metal [64]
thrash metal [38]
gothic metal [14]
metal symfoiczny [5]
new metal [47]
groove metal [3]
doom metal [14]
progresja [15]
mroczne koncerty i festiwale [2]
recenzje [63]
power metal [17]
grunge [9]
Moja książka- black metal [3]

Statystyki

Ogółem online: 1
Gości: 1
Użytkowników: 0

Główna » 2014 » Wrzesień » 16 » Klasyczne albumy heavy metalu- Thrash Metal, cz. I
4:01 PM
Klasyczne albumy heavy metalu- Thrash Metal, cz. I

Gdy słyszymy hasło thrash metal[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/thrash_metal/2014-07-01-6] wielu od razu odpowie: Stany Zjednoczone. Nie powinno to nikogo dziwić, bo właśnie z tego kraju wywodzą się wybitni przedstawiciele tego gatunku, których płyty po dziś dzień uznawane są za kultowe...

23 lutego 1984 roku do sprzedaży trafił 62. numer brytyjskiego magazynu muzycznego „Kerrag!”, który podobnie jak „Terrorizer” jest poświęcony muzyce heavy metalowej. Fakt ten w żaden sposób nie zasłużyłby na wymienienie w metalowych annałach gdyby nie jeden mały szkopuł. To właśnie wtedy dziennikarz Malcolm Dome odnosząc się do piosenki „Metal Thrashing Mad” [http://www.youtube.com/watch?v=ZcLXOTwZ5tA&feature=kp] z płyty „Fistful of Metal”[http://www.youtube.com/watch?v=3JeqGCEnX_A&list=PLE4B3AAB157854E22] Anthraxu[wzór okładki- nadruk zamów wzór u nas!: https://plus.google.com/photos/search/anthrax?pid=5948449107846563058&oid=110062462996295510274 http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/antrax/2014-07-04-281 ] ze stycznia 1984 roku, użył określenia thrash metal. Ochrzcił w ten sposób gatunek, który przez trzy następne dekady  będzie chłostać wiernych fanów nie znając litości. Zresztą mało kto przez owe 30 lat zaliczył zarówno romans z mainsteamem i popadł w totalną zapaść..., by w rezultacie odrodzić się na nowo. Thrash metal ewaluował tworząc nowe hordy, a jednocześnie w swojej pierwotnej formy pozostał synonimem podlewanej alkoholem metalowej rebelii przeciw systemowi. Dziś „juniorzy” radzą sobie dość dobrze na scenie- to stado Młodych Wilczków, którzy z powodzeniem chcą kąsać, a weterani gatunku wyraźnie przeżywają drugą młodość.... Wszyscy oni pozostają wierni słowom prawdziwego wizjonera gatunku jakim był pierwszy basista Metalliki[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277](już nie żyjący) Cliff Burton: „Kontroluj swoje życie poprzez szaleństwo”- od tamtego czasu stało się to podstawowym hasłem thrash metalu.

Gdy mówi się o wielkości thrash metalu pierwszym skojarzeniem jest Metallica[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277]. Na początek wybrałem tu „Ride  The Lighting”[http://www.youtube.com/watch?v=4yRpysQxRxE][nadruk: https://plus.google.com/photos/search/metallica?pid=5948448195616333026&oid=110062462996295510274](choć doskonale zdaję sobie sprawę, że praktycznie mógłby być to każdy album tej formacji z przełomu lat 80-tych i 90-tych). Muszę jednak przyznać, że to właśnie na ”Ride  The Lighting” brzmienie Metalliki jest po raz pierwszy tak szybkie, tak bezkompromisowe... Jednocześnie po raz pierwszy takie brzmienie spotkało się z takim wyrafinowaniem- zarówno w sferze kompozycyjnej, jak i wykonawczej. Już sam fakt, że obok ultraszybkiego „Fight Fire Witch Fire”[http://www.youtube.com/watch?v=OHwA7ONusqE&feature=kp] i porywającego swoją energią i żywiołowością „Creeping Death” [http://www.youtube.com/watch?v=UO_84C3fpuI]znalazło się miejsce dla epickiego bym powiedział, instrumentalnego kolosa: „The call of Cthulu”[http://www.youtube.com/watch?v=sM0XvXEt2lo](który jak wiemy był inspirowany twórczością Lovecrafta [http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/cthulu/2014-03-21-605])- świadczy o tym, że horyzonty kwartetu Hetfild, Urlich, Burton, Hammet(wspieranych przez Mustaine’a) musi być uznana za naprawdę wizjonerskie dzieło. Wyrasta ono daleko ponad epatowanie ciężarem brzmienia i agresję kompozycji. Najlepszym dowodem na to jest utwór numer 4 na liście, który stał się pierwszą thrash metalową balladą. Chodzi oczywiście o „Fade to Beck”[http://www.youtube.com/watch?v=l3EryN4stwQ], który Hetfild skomponował będąc totalnie zdołowany kradzieżą należącego do zespołu i scesją z menagerem, który wyrzucił ich ze swego domu (miał sumie powód, bo panowie samowolnie osuszyli mu barek). Przez ten kawałek Hetfild wielokrotnie był oskarżany o propagowanie myśli samobójczej wśród młodzieży. Podczas wykonywania tego numeru w 1992 roku wokalista Metalliki spotkał się również z negatywnym oddziaływaniem środków pirotechnicznych. Hetfild dostał poparzenia lewej dłoni, ramienia, a także twarzy.

Debiutancka płyta „Kill’em All”[http://www.youtube.com/watch?v=aAITxlCsj4Y][http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/megadeth_v_metallica/2014-09-16-842] była jak sztylet, który thrash metal wbił w zad hard rocka i heavy metalu lat 70-tych XX wieku. Cios, który zadał ”Ride  The Lighting” porównać można do znokautowania skazańca prądem o napięciu około 2000 V...  

„Mocno zainspirował mnie kumpel z osiedla, Daniel Gieszczanow. Nakręcaliśmy się nawzajem. Pewnego dnia po wakacjach wrócił kompletnie odmieniony. Baliśmy się wcześniej Slayera, tego ich satanistycznego image’u. Sądziłem, że nie potrafią grać, ich muzykę miałem za zwykły hałas. Daniel jednak powiedział po powrocie: „Wiesz co? Ten Slayer  wcale nie jest taki zły.” Szybko przyznałem mu rację. W kółko słuchałem „Ragain in Blood”. Miał ja zgraną na zółtej zdezelowanej „stilonce”. Pierwszy załapał bakcyka na naprawdę ciężką muzę. Zaszczepił mi to. Po Slayerze przyszedł czas na Death. On kochał „Leprosy”, a ja „Scream Bloody Gore”. Do dziś wracam do tej płyty. To klasyka gatunku. Znam wszystkie teksty na pamięć... Potem poszło jak domino...”- Adam „Nergal” Darski.  

Gdy mówi się o wyborach, które towarzyszą człowiekowi „na zawsze” to bez względnie jest to Slayer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279 ] i  kultowa już dziś płyta z 1986 roku „Reign in Blood”[http://www.youtube.com/watch?v=s-5qMHaA5_0][https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948447183736208353/5948474544881274162?pid=5948474544881274162&oid=110062462996295510274] ! To bardzo agresywne brzmienie i jeszcze mocniejsze słowa, ale gdy weźmie się pod uwagę, że wiele kapel thrash, death i black metalowych wzorowało się na bogach thrash metalu. Nie ma wątpliwości, że o to chodzi właśnie w tej muzyce!...

 Płyta trwa niecałe 28 minut, więc skoro jest taka krótka to i ja nie będę się zbytnio rozpisywał. W końcu wszystko co napiszę o tym albumie wszyscy porządni metalowcy wiedzą już od dawna. Thrash metal prezentowany na „Reign In Blood” jest niezwykle brutalnym tworem. Już otwierający krwawą całość kontrowersyjny (tekst traktuje o oświęcimskim "lekarzu") utwór "Angel Of Death"[http://www.youtube.com/watch?v=K6_zsJ8KPP0&feature=kp]  pokazuje, że czeka nas niezła przeprawa. Atakujące zewsząd mordercze i ostre niczym brzytwy riffy Kinga i Hannemanna oraz szalona gra Dave'a Lombardo (mistrz!) - właśnie to uświadczymy w tym kawałku. Ale w końcu "Angel Of Death" to nie szczyt ekstremy na tej płycie! Mamy na przykład taki niecało 2-minutowy "Necrophobic" (chyba jakieś nawiązanie do "Necrophiliac", he he...), który jest już rzeźnią totalną, utworem szybkim niczym kula wystrzelona z czołgu, uff... W zasadzie opisywać poszczególnych utworów nie ma sensu, więc niech za opis starczy Wam ogólne sformułowanie: agresja, szybkość, kult.

Koniecznie jednak muszę wspomnieć o kulminacyjnym momencie płytki Reign In Blood, czyli dwóch ostatnich utworach, z każdym następnym przesłuchaniem przynoszących dreszcz emocji. Pierwszy z nich to "Postmortem", jedyny chyba utwór pozbawiony solówki (nie! zaraz! "Piece By Piece" też nie ma partii solowych!), ale mimo to absolutnie genialny (powalający wstęp!) choć do najszybszych nie należy (tylko końcówka jest brutalna). Dość średnie tempo nadrabia zabójczym riffowaniem. Drugim genialnym momentem jest quasi-tytułowy "Raining Blood", zaczynający się (i kończący) odgłosami burzy i charakterystycznym biciem perkusji, przynosi też jeden z najlepszych riffów jakie moje uszęta kiedykolwiek słyszały i zarazem jeden z najlepszych riffów w historii tego świata. Prostota zaklęta w sekwencjach trzech upiornych dźwięków już na zawsze przeszła do klasyki. Na szczęście potem utwór również nie spuszcza z tonu, gdy po sobie następują równie udane motywy prowadzące do końcowej rzezi.

Za produkcję płyty wziął się prawdziwy geniusz: Rick Rubin, z którym później wielu chciało pracować. Zdjęcie tych wszystkich pogłosów i delayów z wokalu, gitar i bębnów było czymś rewolucyjnym. Efekt ten i tak dodawał już sporo dynamiki i tak Diabelsko Szybkiej i Ekstremalnej Muzyce!

Płyta trwa juk mówiłem niecałe 30 minut! Ale to 30 minut Slayera, a nie jakieś pitu- pitu.

Slayer na „Reign in Blood” to esensja ekstremalnego metalu. Naprawdę nic więcej nie trzeba...    "Biblia thrash metalu", płyta dostarczyła niesamowitych emocji fanom metalu na całym świecie. „Reign In Blood” to klasyk, więc nikogo zachęcać nie trzeba.

Patrząc na renesans sceny thrash metalowej, która ma już ponad 30 lat!, mam dziwne przeczucie, że Death Angel[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/death_angel/2014-07-04-283]- jeden z czołowych zespołów amerykańskiej sceny thrash metalowej – zupełnie nie poddał się prawom renesansowej odnowy. Chłopaki zamiast dbać o swój image i doskonałym PR-em przekonywać do siebie małolaty (lub nagrać jakiś film!)- spokojnie doskonaliła swój warsztat. Nic więc dziwnego, że owe małolaty zamiast na jeansowej katanie nosić z dumą logo Anioła Śmierci wolą Firle czy Gana Bomb. Chłopaki z Death Angel zaś przymierają głodem, bo z czego zapłacić rachunki jak już z muzyki utrzymać się nie można?

Odłóżmy jednak żarty na bok, bo i weteran starej szkoły thrash metalu potrafi... „The Dream Colls for Blood”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948447183736208353/6028203285254532146?pid=6028203285254532146&oid=110062462996295510274] nowa płyta Death Angel jest naprawdę pozytywna! i co najważniejsze powinna spodobać się wielbicielom thrash metalowych brzmień. Otwiera ją gitara, a jej dźwięki są wręcz kojące. Nie trzeba jednak długo czekać, by rozerwało je thrash metalowe prucie. Tak prezentuje się „Left for Death”, ale już dla przykładu trzeci na płycie „Fallen” to kawałek bardzo przyjazny- w kawałku tym słychać, że wiele lat temu Death Angel stworzył taki hit jak „Bored”. Nie chodzi mi tu o nawiązywanie lub kopiowanie, ale o przywiązanie do melodii. Gdzieś pomiędzy żyletkowymi riffami i tymi harmonijnymi, Death Angel umieścił mniej oczywiste tematy takie jak w „Succubus”, które ociera się o psychodelę, riff do „Execution i Don’t Sare Me” przypomina mi nieco „Holy Wars... The Punishemed Due”...

Nie oczekujcie jednak, że z gitarą w ręku będę rozkładał ten album na czynniki pierwsze- riff po riffie... Co to, to nie!, bo są dużo przyjemniejsze i ciekawsze rzeczy niż pisanie laboratów, np. słuchanie tego albumu...   

Bez wątpienia najbardziej znaną, a jednocześnie najbardziej rozpoznawalną płytą Metalliki[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277 ] jest „Master of Puppets”[http://www.youtube.com/watch?v=2HEGGlYg7_Y] wydany 3 marca 1986 roku. Album ten zwraca na siebie uwagę nie tylko doskonałą zawartością, ale również najbardziej rozpoznawalną okładką [zamów nadruk: https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948447183736208353/5948448187445803458?pid=5948448187445803458&oid=110062462996295510274], która jest najczęściej spotykanym motywem na koszulkach zespołu. Co jednak ten obraz przedstawia? Są to ręce Pana i groby marionetek. Na okładce widoczne są również sznurki, za które owa postać pociąga... Nie muszę mówić, że okładka ma charakter symboliczny, ale jej znaczenie jest najbardziej strzeżoną tajemnicą na rynku muzycznym już od prawie 30 lat! (28 tak w ramach ścisłości). Biografom grupy, a także fanom tej formacji pozostaje szerokie pole do interpretacji. W rozmaitych źródłach można doszukać się różnych interpretacji.   Są tacy, którzy snują teorię jakoby inspiracją do powstania okładki był ulubiony film Hetfilda „Dobry, zły, brzydki” Sergia Leone, którego finałowa scena (która zresztą często jest wyświetlana podczas koncertów) rozgrywa się właśnie na cmentarzu[http://www.youtube.com/watch?v=jrhFXYIWp24]. Inni widzą w owej symbolice uzależnionych od narkotyków („marionetki”), którzy w pełni oddają się „Władcy Marionetek” (dilerowi). Opowiada o tym tytułowy utwór [http://www.youtube.com/watch?v=WEL6_SuQCu8]. Inni natomiast zauważają żołnierski hełm wiszący na krzyżu po lewej stronie. Odnoszą więc całość sytuacji do utworu „Dispasable Heroes” [http://www.youtube.com/watch?v=tRqCOIsTx8M], który opowiada o negatywnym wpływie wojny na psychikę ludzką. Teorie teoriami, ale i tak liczą się fakty, a one są takie, że pomysłodawcą projektu jest zespół, a sam obraz do „Master of Puppets” wykonał artysta plastyk Don Bratigam. Szkic stworzył sam James Hatfild, który zawsze angażował się w ten sposób w pracę zespołu nad okładkami płyt. Artysta odtworzył wizję wokalisty nazbyt dosłownie (co podobno nie było intencją zespołu)- ręce Władcy są ledwo widoczne, brakuje im paznokci.

Muzycznie album również jest doskonały. Gdy pierwszy album Metalliki „Kill’em All” [http://www.youtube.com/watch?v=aAITxlCsj4Y]   można odebrać jako bliski Black Sabbath[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/black_sabbath/2014-07-04-317 ], a opisywany wyżej  ”Ride  The Lighting” [http://www.youtube.com/watch?v=4yRpysQxRxE] był brutalną formą thrash metalu... „Master of Puppets” to natomiast ogromny krok do dojrzałości zespołu. Metallica znalazła na nim „złoty środek”. Można powiedzieć, że dużo jest w tej muzyce życia, ale również tematów do przemyśleń. Jest to metalowy kult mocy, a także ostrych dźwięków... Na albumie tym słuchać również poszanowanie dla harmonii, która od zawsze była widoczna w hard rocku. Jest to duża rozpiętość w dynamice i fajna różnorodność w obrębie utworów. Cała płyta jest odpowiednio urozmaicona. Jest to muzyka zaangażowana, a jednocześnie taka, przy której można odpłynąć. Można powiedzieć, że gdyby nie „Master of Puppets” Metalliki nie powstałby „Oddech Wymarłych Światów”[http://www.youtube.com/watch?v=ZnBifsPC5Fo]  KAT-a[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kat_cz_i/2014-07-04-223 ], przez wielu uznawana za wybitne dzieło katowickiej formacji.           

Gdy spytamy się, który zespół powinien dołączyć do tzw. Wielkiej Czwórki Thrash Metalu, ja bez wahania powiem, że jest to Exodus[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/exodus/2014-07-04-221]   i nie chodzi mi tu o koligacje z Metalliką (Kirk Hammet), Testament (Stive „Zetro” Souza) czy Slayer (Gary Holt), ale dzięki muzyce. Gdy zespół po śmierci Paula Belloffa powrócił na scenę albumem „Tampo of the Domned”[http://www.youtube.com/watch?v=vdak_iU4d8o]  to wiem, że powrócił klasyk thrash metalu. Okładkę zrobiła Jowita Kamińska- mały polski akcent!

Gdy rozmawia się o Slayer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279 ] wielu na pewno w pierwszym rzędzie wymieni kultowy „Ragein in Blood” ”[http://www.youtube.com/watch?v=s-5qMHaA5_0] i z całą stanowczością będzie miała rację...

South in Heaven” [http://www.youtube.com/watch?v=NbGqPRFyHtg][https://plus.google.com/photos/search/slayer?pid=5948474508387282818&oid=110062462996295510274] to album wyjątkowy... Można powiedzieć, że jest jedynym albumem Slayer, na którym pojawił się cover! Chodzi o „Dissident Agressor” z repertuaru Judas Priest. Satanistyczno- krwawo- przerażające tematy ustąpiły tematom ważkim, które podejmują społeczne tematy, np. „Silent Scream”- aborcja, „Mandatory Suicide” – obowiązkową służbę wojskową czy „Read Between The Leis”- teleewangeliści.

Gdy   „Ragein in Blood” to album bardzo szybki, tak  „South in Heaven”  jest albumem bardzo wolnym. Gitary i śpiew Toma Arayi są czyste! Album ten po dziś dzień jest uznawany za „biblię thrash metalu”, choć na początku był mocno krytykowany- później zyskał sobie przychylność a nawet uwielbienie krytyków. Na tym albumie objawił się geniusz Jaffa Hammanna, który skomponował całość materiału...  

Nevermore[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/nevermore/2014-09-16-884] to dość ciekawy zespół. Gdy media muzyczne twierdziły, że thrash metal w nowym tysiącleciu dostał zadyszki , a ja mówię, że to bzdury. Gdy jednak sięga się po „Dead heart in a dead world”[http://www.youtube.com/watch?v=VPtzbnqGaPM][https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948447183736208353/6029326107307278114?pid=6029326107307278114&oid=110062462996295510274] nie ma się wątpliwości, że ten wydany w 2000 roku album spokojnie można postawić koło klasyki. To progresywno- thrash metalowa natura, która przyjęła postać doskonałą, od energetycznego „Necrosynthesis” po balladowe „Believe in Nothing”- mamy tu do czynienia z ukoronowaniem formy. 

Lata 90-te XX wieku nie były łaskawe dla większości tytanów thrash metalu, którzy z powodzeniem nagrywali w poprzedniej dekadzie. Także kalifornijski Testament[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/testament/2014-07-04-285 ] znalazł się na zakręcie. Roszady w składzie czy nawet czasowe zawieszenie działalności- to ciężka epoka grunge’u i nu metalu. Mimo tego muzycy nagrali dwa solidne materiały „Low” i zahaczające o  death metalowe regiony „Demonic”. Mało kto jednak spodziewał się takiej petardy, gdy muzycy wzięli się za nagranie „The Getering”[http://www.youtube.com/watch?v=ia5DtRye5zs][https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948447183736208353/6029326886674794786?pid=6029326886674794786&oid=110062462996295510274] i to w gwiazdorskiej odsłonie!: Billy, Peterson, Murphy, Di Gorgio i Lombardo. To jednak nie jedyny powód dla którego dziś warto sięgnąć po ten właśnie album. To 11 fenomenalnych numerów- thrash metalowych  numerów [z wpływami death metalu]. Do dziś album poraża mnie ciężarem brzmienia.     

Początek lat 90-tych to bez wątpienia genialny album Nirvany[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/nirvana/2014-07-04-397] „Nevermind” i eksplozja grunge z jednej strony i „Czarny album” Metalliki, który odniósł ogromny sukces komercyjny z drugiej. Scena thrash metalowa w tamtym okresie musiała przejść reorganizację. Mogło to wyjść tej scenie tylko na dobre. Można powiedzieć, że teksańska Pantera[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/pantera/2014-07-04-284 ] zwietrzyła szanse bycia najbardziej ekstremalnym zespołem na scenie amerykańskiej. Anselmo, Danell, Brown i Poul grali niezmiernie mocno... Metrum12/8, riff z „Walk” fenomenalny sound to nowy thrash metal, który mogliśmy usłyszeć  na „Vulgar Displey of Power”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948447183736208353/6029333519352566066?pid=6029333519352566066&oid=110062462996295510274]http://www.youtube.com/watch?v=Nx08MK_O_TQ]. W fenomenalnych riffach o szarpanej dynamice i ostrym jak brzytwa wokalu Phila zawarła się esencja gry Pantery, która ocierała się o groove metal nie traciła nic ze swojej chwytliwości. A balladowe „This Love” czy „Hollow” to najlepsze przykłady, że nie tylko takie emocje jak gniew i frustracja bazuje w kotle zwanym Pantera. „Vulgar...” to nie tylko przełomowy album w dokonaniu Pantery, to nie tylko przełomowy album thrash metalowy lat 90-tych XX wieku, ale również pomnik jaki wystawił sobie Dimebag- pomnik trwalszy niż ze spiżu. Pomnik tytana.    

Gdyby ktoś zapytał mnie kiedyś , której płyt posłuchać by dowiedzieć się czymś jest Anthrax[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/antrax/2014-07-04-281 ] bez wątpienia  wskazałby „Among the Living”[http://www.youtube.com/watch?v=7vAPcZR9xkc][https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948447183736208353/6029334544202249762?pid=6029334544202249762&oid=110062462996295510274] z 1987 roku. „Ten materiał definiuje nas jako zespół”- wypowiadał się niedawno Scott Ian... i nie wypada się z legendą thrash metalu nie zgodzić... Można powiedzieć, że choć minęło już 27 lat od jego wydania nie złamał go ząb czasu. Wciąż porywa nas jego autentyczność i szczeniacką bym powiedział radochę grania. Można powiedzieć, że trzeci album nowojorskiej formacji nagrany został w wyjątkowym luksusie. Muzycy pławili się w tzw. blichtrze florydzkiej rezydencji z basenem, a miksowany był na Bahamach. Krążek z miejsca zyskał sobie sympatię fanów. Gdy wcześniej zespół walczył o sprzedaż choćby jednej płyty lub koszulki, z dnia na dzień zaczął wypełniać duże sale. Album powala mnie zarówno muzyką, ale również tekstami. Można powiedzieć, że obok charakterystycznych historyjek rodem z thillerów Stephhena Kinga spotkać można było na tym albumie opowieść o uzależnieniu: Johna Belushiego (N.L.F.), który był uzależniony od kokainy. Ciekawym kawałkiem jest też „Indians”, który opowiada o rdzennych mieszkańcach Ameryki Północnej(nic dziwnego, bo przecież w żyłach Scotta płynie domieszka krwi indiańskiej). Klasykiem na albumie jest „A.D.I./ Horror of it All”.   

W roku 1989 nie stroniący od używek Davie Mustein (za co wyleciał z Metalliki) został skierowany na odwyk. Stało się to po tym jak odurzony alkoholem i narkotykami muzyk wjechał swoim samochodem w inny samochód. Nie wiele mogło wskazywać, że Musteine, który nie trzeźwiał od dekady za chwilę stworzył swoje opus magnum, a Megadeth [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/megadeth/2014-07-04-280 ] nie będzie gorszy od słynnej Metalliki. Jak się okazało odzyskanie świadomości było naprawdę bardzo pozytywne, bo „Rust in Peace”[http://www.youtube.com/watch?v=yLfX9k_ddT8][https://plus.google.com/photos/search/megadeth?pid=5948448936857399522&oid=110062462996295510274] jest po prostu genialna... Zanim zespół wszedł do studia pozostała jedna kwestia- skład, a konkretnie obsada gitarzysty solowego. Po rozstaniu z Chrisem Polendem, Musteine zaczął rozglądać się za zastępstwem. 16-latek Jeff Loomis (który później zasilił Nevermore) okazał się za młody, Dimebeg Duarel (Pantera) chciał grać, ale z bratem na perkusji, a takie rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Wybór padł na Marty Friedmana i choć Daviemu nie do końca spodobały się kolorowe(punkowe) włosy gitarzysty, musiał zaakceptować tą kandydaturę. Za konsoletą zasiadł Mike Clink, znany m.in. ze współpracy z Guns N’ Roses[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/guns_n_39_roses/2014-07-04-354]; ale ten kto uważał, że koleżka zmieni styl Megadeth jest w błędzie... Wielowątkowe kompozycje, zmiany metrum, niebanalny riff i cedzący słowa intrygujących tekstów Mustein to elementy stylu Megadeth. Te składowe złożyły się do powstania thrash metalowej materii, która jest do dziś uznawana za kultową.         

Pojawia się pytanie: Czy album, na którym znalazło się miejsce na wychwalanie otwartości do muzyki Prince’a, Mr Bungle i hip hopowców z Nowego Jorku może stać się thrash metalowym klasykiem? Oczywiście i może właśnie dzięki tym innowacjom status ten osiągnęli... Choć oczywiście „The American Way”[http://www.youtube.com/watch?v=ciEj4zazfWg] Sacred Reich, którzy dobrze wypadają w thrash metalowym galopie („Love”, „Hate” czy „The American Way”) jak i w utworach w który ewidentnie stawiają na klimat jak: „Limers Ageist Humanity” czy „Who’s to Blame”. Całość dopełniają teksty...      

Sepultura[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/sepultura/2014-07-04-286 ] „Beneath The Remeins”[http://www.youtube.com/watch?v=LVJmBH-0fGA][https://plus.google.com/photos/search/sepultura?pid=5948449285553578322&oid=110062462996295510274]   z 1989 roku to album, który katapultował zespół z egzotycznej jak na standardy lat 80-tych i 90-tych sceny brazylijskiej  do grania na arenie międzynarodowych gwiazd sceny thrash metalowej. Ćwieki zastąpiły pięści, a swoją prawdziwą twarz ukazała dżungla, ale nie ta Amazońska- dziewicza tylko ta betonowa z Belo Horizonte... ważną rolę w tej historii odegrał Monte Conner. W lutym 1988 roku Max Carelela pojechał do jego siedziby w Nowym Jorku by negocjować wydanie siedmiopłytowego dealu szybko rosnącej w siłę wytwórni Roadrunner. Wykute na próbach w domu rodziców Paulo Jr. kompozycje połączyła pierwotna dzicz z dojrzałym podejściem do komponowania. Gdy zespół wchodził do słabo wyposażonego studia w Rio de Janeiro nagrania miały miejsce pomiędzy 25 grudnia 1988 rokiem a 8 stycznia 1989 rokiem. Całość mógł zepsuć producent Scott Burrus, który nie miał żadnego doświadczenia w pracy z zespołem z Ameryki Południowej. Scott nie mówił zupełnie po portugalsku, a angielski zespołu był wówczas w powijakach. Ale bohaterowie tej opowieści szybko znaleźli wspólny język, którym był oczywiście metal. Album Sepultury cechowała furia, ktorej nie powstydziłby się Slayer czy Death Angel... Grunt pod podbój świata  został przygotowany.    

Rok 1991 to ogromne zamieszanie na rynku muzycznym. Nirvana [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/nirvana/2014-07-04-397 ] wydaje właśnie wtedy swój „Nevermind” [https://www.youtube.com/watch?v=EOzfYUCPQiQ] i rozpoczyna się epoka grunge. W tym roku ukazuje się również heavy metalowa płyta Metalliki[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277 ]  pt. „Metallika”  [https://plus.google.com/photos/search/metallika?pid=5948448178483900722&oid=110062462996295510274][https://www.youtube.com/watch?v=DqDeH3hwxfw] znana również jako „Czarna Płyta“, która okazała się ogromnym sukcesem komercyjnym.

No wlaśnie „Czarna płyta” (nazwana tak ze względu na okładkę czarna z białym wężem i logo zespołu) to płyta heavy metalowa! Fani thrash metalu zaraz podnieśli krzyk i bojkot, bo spółka Urlich- Hetfild zaczęła grać heavy metal (co prawda jeszcze nie hard rock jak to będzie miało miejsce poźniej: „Load”, „Reload”). To zdrada thrash metalowych ideałów. Sprzedali się dla komercji!?

Nie umiem odpowiedzieć szczerze na to pytanie, bo na „Czarnej Płycie” się wychowałem i jestem do niej sentymentalnie przywiązany... Wiem natomiast, że na „Metallice” nie ma słabych numerów, co na pewno musi być odczytane jako in plus. To mocny heavy metal, który nie bierze jeńców. Zacznę od elementów łagodności. Na płycie znajdują się dwie ballady: „The Unforgiven” i „Nothing Else Matters”- utwory, które są prawdziwymi hitami, ale to tylko uzupełnienie mocnej walki.

Całość zaczyna się dość mocnym „Enter Sandmen”(utworem często prezentowanym w Rock Radio i MTV, a także ostatnio w reklamie piwa marki Okocim[https://www.youtube.com/watch?v=UDThr6ZlMTI] (Nadchodzi Piakskowy Dziadek). Kawałek ten pokazuje, że w ten sposób potrafi grać tylko jeden zespół na świecie, a tym zespołe jest Metallica...

Następnie mamy „Sad But True”. Gdy słucham tego utworu jestem pełen podziwu dla mistrzostwa Larsa Urlicha. Metallica na pewno nie byłaby tym samym zespołem gdyby nie Duńczyk.

Kolejny utwor to chyba nasłabszy na plycie „Holier Then Thon”. Przypomina trochę stare czasy z „Killem All”.

No i „The Unforgiven”- genialna ballada, która przez swój specyficzny klimat stała się hitem wszechczasów. Solo zagrane przez Kirka Hammata po prostu wbija w fotel...

Kolejna zmiana brzmienia i „Wherever I My Rom”. To pozornie spokojny utwór (zaczynający się gitarową wstawką) , który już wkrótce przeksztalci się w gonitwę gitar i perkusji... Utwór opowiada o człowieku, który nie umie znaleźć sobie miejsca w świecie. W końcu stwierdza, że każde miejsce na Ziemi jest dla niego domem.

„Don’t tread on Me” to przeciwwaga dla albumu „... And Justice For All”, pokazujący pozytywne życie w Stanach.

„Through The Never” to chyba najmocniejszy numer na płycie. Zawiera dwie świetne solówki i licze pauzy. Ciekawostką jest, że posłużył on Matallice jako tytul niedawno powstałego filmu fabularnego o zespole.      

No i „Nothing Else Matters” chyba najbardziej kontrowersyjny kawałek Metalliki. Hetfild po raz pierwszy pokazuje, że nie jest thrash metalowym twardzielem i łatwo go zranić. Genialny utwór na strunę „e”- nauczyłem się go grać na gitarze wiele lat temu (mój pierwszy raz- pierwszy utwór). Po usłyszeniu tej ballady wielu fanów zarzuciło zespołowi komercję, ale ja osobiście bardzo lubię ten kawałek.

I znów zmiana brzmienia, bo po nostalgicznej balladzie czas na energetyczny „Of Wolf and Man”. To utwór opowiadający o myśliwym. Utwór z bardzo mocnym riffem...

„My Friend of Misey” to utwór z doskonałą linią basu, podobnie jak „The God That Failad”, gdzie umiejętności pokazuje Jason Newstad- basista formacji.

Ostatni utwor to „The Struggie Within”- niezmiernie szybki, rozpoczyna się zagranym na werblu marszowym wstępem.

Najlepszy (choć nie do końca tharsh metalowy) album Metalliki od czasów „Master of Puppets”- album legenda, „Czarny Album” pomimo swoich 23 lat nie stracił nic ze swojej autentyczności i został na stale wpisany do klasyki rocka.

Slayer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279 ] to jedna z najlepszych thrash metalowych kapel na świecie. Zespół ten, założony w pierwszej połowie lat 80, owiany jest już legendą. Członków kapeli oskarżano o satanizm, propagowanie przemocy i wiele innych, najczęściej nieprawdziwych, rzeczy. Dla mnie to zespół grający bezkompromisową, niesamowitą muzykę, więc do recenzji "Seasons In The Abyss"[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948447183736208353/6030373962455879970?pid=6030373962455879970&oid=110062462996295510274][https://www.youtube.com/watch?v=ZpHxRc6ic-A]  podszedłem z ochotą.

To siódma płyta zespołu. Przez wielu uznawana jest za najlepszy twór Slayera, według innych ustępuje jedynie "Reign In Blood". Pominę tego typu porównywanie, moim zdaniem te płyty są zupełnie inne. "Seasons In The Abyss" została wydana w 1990 roku i, jak każda płyta Slayera, odbiła się dużym echem "w metalowym światku". Już sama okładka jest wstrząsająca, a muzyka zawarta na niej porostu poraża: agresywnością, klimatem i techniką z jaką ją nagrano. W zespole, oprócz Toma Arayi (bas i wokal), Kerrego Kinga i Jeffa Hannemana (gitary), na perkusji ostatni raz zagrał Dave Lombardo (na późniejszych płytach zastąpił go Paul Bostaph). Teksty w większości napisał Araya, a do stworzenia muzyki przyłożył się cały zespół.

Płytę otwiera ostre uderzenie - "War Ensemble", które zapowiada ton całego krążka. Następny "Blood Red" jest popisem wirtuozerii gitarzystów Slayera, którzy na przemian grają świetnie dopasowane solówki. Kolejne utwory nie odbiegają od stylistyki płyty - są ostre, ciężkie, tajemnicze, nasycone niesamowitą energią. W połowie krążka znalazł się jeden z moich ulubionych utworów grupy: "Dead Skin Mask". To najcięższa i najwolniejsza, chociaż nie jest to typowy metalowy "walec", kompozycja na płycie. To również najbardziej mroczny utwór, przy nim słuchaczowi po ciele przechodzi dreszcz, a po plecach spływa strużka zimnego potu. Dalej przewija się ciągle klimat grozy i strachu, choć nie ma już tak wolnych utworów jak "Dead Skin Mask". Pod koniec następuje kolejne zwolnienie tempa - dziesiąty, ostatni utwór zawiera w sobie wszystko to, co działo się na całej płycie, nieprzypadkowo nazwany został "Seasons In The Abyss".

Cały album jest doskonale spójny. Można go słuchać "na okrągło" i co chwilę odkrywać nowe dźwięki. "Seasons In The Abyss" to, oprócz porządnej dawki energii przekazanej ciężkimi riffami i ochrypłym wokalem, klimat, który wciąga, przeraża i jednocześnie nakazuje ponowne przesłuchanie płyty.

"Seasons In The Abyss" według mnie jest jedną z najlepszych metalowych płyt. Slayerowi udało się połączyć w jedną całość dynamikę, oszalałe solówki, ciężkie riffy oraz niewiarygodny nastrój i zamknąć to w 43 minutach muzyki.

Co zrobić jak za muzykę bierze się 14- latek? Można rozwinąć to w dwojaki sposób: będzie z tego ogromny komercyjny sukces, albo wielka porażka (jak w przypadku Klaudii Kulawik i innych śpiewających dzieciaków). Talent gitarowy Iggy’ego(Igor Gwadera) nie pozostawia jednak złudzeń, co do opini dotyczacej tego chłopaka, a gdy wspiera go tak wybitna osobowość sceny thash metalowej jak „Titus” (Tomasz Pukacki) to musi to być namiastka sukcesu. Gdy Anti tank Nun[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/anti_tank_nun/2014-07-04-334 ] wydał płytę „Hang'em High”[https://plus.google.com/photos/search/anti%20tank%20nun?pid=5948069442464628930&oid=110062462996295510274] wszyscy byli w szoku i spoglądali na nową formację z niedowierzaniem... Gdy jednak przyszla pora na „Fire Follow Me”[https://plus.google.com/photos/search/anti%20tank%20nun?pid=5948069382285652242&oid=110062462996295510274]  nie niedomówienia nie było miejsca. Musiało być to na 100% potwierdzona  wysoka forma. I tak było! Anti Tank Nun to wysoka forma i spójność. „Titus” doskonale wiedział jak czermać z klasyki gatunku, a jednocześnie zachować świadomość własnego „ja”. To właśnie motoryka, spójność kompozycji, energia  i ogromna rock n’ rollowa żywiołowość stanowią klucz do rozszyfrowania tego albumu.

„Titus” i Adam (Adam "Adi" Bielczuk- gitara rytmiczna) to kwintesencja dojrzałości i doświadczenia z młodzieńczą przebojowością „Iggy’ego” (choć Iggy też na tym albumie dojrzał- o cały rok). Już przed rokiem ujawnił się światu jako geniusz gitarowy, a teraz przy  „Fire Follow Me” poszerzył znacznie swoje muzyczne umiejętności. Jest jeszcze „Mr Bo” (Bogumił "Mr. Bo" Krakowski), który od samego początku wykonywał swą robotę perfekcyjnie, a teraz potwierdził jedynie swoją wysoką formę. Wystarczy posłuchać sobie trzech pierwszych kawałków z brzegu by stwierdzić, że jest to genialna płyta. Oby tak dalej. Ogień i tyle!

Niedawno fani Metalliki mieli przyjemność zobaczyć obraz „Trough the never”[https://plus.google.com/photos/search/Trough%20the%20never?pid=5948472187857397314&oid=110062462996295510274...]. Podczas koncertu Metalliki członek ekipy koncertowej dostaje zlecenie odebrania ważnej przesyłki. Z pozoru łatwe zadanie zamienia się dla niego w surrealistyczną obsesję.

Akcja filmu zaczyna się w nocy na zewnątrz stadionu, na którym ma zagrać Metallica. W kierunku obiektu zmierza chłopak na deskorolce... Gra go Dane DeHaan- mało znany aktor, ale dobrze się zapowiadający... Przeciętny widz w Polsce nie ma z nim jakiś skojarzeń... Na fana metalu, raczej nie wygląda... To koleś... hm... w stylu Leonardo Di Caprio... Urodził się trzy tygodnie przed premierą „Master of Puppets”.

Trip nie jest nikim ważnym- jest gońcem. Podczas koncertu załatwiają różne rzeczy, zwłaszcza dla Larsa....

Zaczyna się wstęp do „Creeping death”, Trip stoi na schodach i wraz z innymi fanami wykrzykuje „die!”. Długo się nie nacieszył oglądaniem Metalliki, bo już wysyłają go by odebrał ważną rzecz dla zespołu, która znajduje się gdzieś w mieście... I tu zaczyna się zasadnicza akcja filmu. Sekwencje koncertowe przeplatane są losami chłopaka, który zażywa jakąś tajemniczą pigułkę i rusza na drugą stronę furgonetką. Najpierw staje się uczestnikiem wypadku... Staje się to czymś w rodzaju sceny z Zagubionych... Miasto nie jest bezpieczne... Co chwile przebiegają grupy zamaskowanych demonstrantów (coś Polski Marsz Niepodległości?)... Policja jest na posterunku... Gdzieś w połowie koncertu przy „Cyanide” zaczyna się walka... Pojawia się też tajemniczy i mroczny mściciel, który wyłapuje młodych ludzi na lasso i wiesza ich na latarnie...

Chłopakowi udaje się dotrzeć do celu i znaleźć tajemniczy przedmiot, ale realizatorzy nie pokazują co to jest...

Reszta fabuły to droga chłopaka na stadion, podczas której atakują go i demonstranci i policja, ale chłopakowi udaje się wyjść z opresji... Zmienia się w żywą pochodnię i pokonuje mrocznego jeźdźca... Dociera na stadion, rzuca torbę... dowiadujemy się, że już jest po koncercie, na scenie jest tylko zespół... W tle leci „Orion”... Gdy dotrwamy do końca dowiemy się co to za przedmiot... Nie chcę tu zdradzać szczegółów... warto obejrzeć... To film bardzo metaforyczny... pełen symboli... musi być ogień...

Przede wszystkim zwracam tu uwagę na genialny soundrack. Metallica daje genialny koncert, a oglądając film na dobrym sprzęcie ma się wrażenie uczestnictwa w znakomitym koncercie. Doskonałe biczowanie w 3 D.    Film dla widzów dorosłych!

Kategoria: recenzje | Wyświetleń: 566 | Dodał: Bies | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Formularz logowania

Wyszukiwanie

Kalendarz
«  Wrzesień 2014  »
PnWtŚrCzwPtSobNie
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930

Archiwum wpisów

Przyjaciele witryny
  • Załóż darmową stronę
  • Internetowy pulpit
  • Darmowe gry online
  • Szkolenia wideo
  • Wszystkie znaczniki HTML
  • Zestawy przeglądarek

  • Copyright MyCorp © 2024Darmowy kreator stron www - uCoz