Niedziela, 06.15.2025, 2:34 PM
Witaj Gość | RSS Główna | Rejestracja | Wejdź
Moja witryna
Menu witryny

Kategorie sekcji
historia [56]
classic rock [195]
hard rock [74]
punk rock [84]
NWOBHM [12]
black metal [164]
death metal [64]
thrash metal [38]
gothic metal [14]
metal symfoiczny [5]
new metal [47]
groove metal [3]
doom metal [14]
progresja [15]
mroczne koncerty i festiwale [2]
recenzje [63]
power metal [17]
grunge [9]
Moja książka- black metal [3]

Statystyki

Ogółem online: 18
Gości: 18
Użytkowników: 0

Główna » 2014 » Lipiec » 05 » Morgoth
4:28 PM
Morgoth

Od niepamiętnych czasów w duszy gra mi ekstremalny metal. Uwielbiam jednak poszukiwać, a jednocześnie sięgać po wyjątkową klasykę. Jako fan ekstremalnej sceny  oczywiście uwielbiam czytać „7 Gates”- najlepszy kwartalnik poświęcony muzyce death i black metalowej (jak się sami reklamują to 99,9% Death i Black Metalu). Już same okładki magazynu zachęcają by zajrzeć do środka.

Sami mówią o sobie w sposób następujący: „Poza sporym zaangażowaniem w promocję zespołów podziemia, gdzieś pod koniec 1998 roku powstał pomysł „pisanego” dotarcia do szerszej grupy zwolenników metalowego łomotu. Najprawdopodobniej stało się to podczas jednej z audycji w studenckim Radio Sygnały, jednak teraz po 5 latach, nie bardzo wiadomo kto był pomysłodawcą tej idei. Pierwszy "zespół redakcyjny” składał się zaledwie z 3 osób: Wojtek "Woth” (współprowadzący audycję Seven Gates Of Hell), Marcin "Maciach” oraz moja osoba (Zbigniew "7ibi” Hołówka).

Pełni zapału stworzenia czegoś wyjątkowego zabraliśmy się do dzieła. Listy, listy i jeszcze raz listy, codzienne wycieczki do skrzynki pocztowej lub nagabywanie listonosza (pewnie dlatego obecnie wszyscy noszą gaz pieprzowy) i drżenie rąk, czy aby odpisali na wywiad. Gdy po około 5 miesiącach udało nam się zebrać cały materiał na debiut, okazało się, że z braku czasu zabrakło już w naszym składzie Wojtka (Midnattskogens Sorte Kjerne – pozdrawiam!!!). Już tylko we dwóch zabraliśmy się za składanie wszystkich tych elementów mrocznej układani.

Jak porównam prace związane z magazynem obecnie, do tego co działo się w tamtych czasach, to ogarnia mnie śmiech. Zaopatrzony w pudełko dyskietek odwiedzałem co "nowocześniejszych” znajomych, aby chociaż z godzinę móc przepisać jakieś teksty. Dzień po dniu powstawał w Wordzie (a tak!) pierwszy numer.

 I tu muszę nadmienić, że w pewnym momencie byliśmy gotowi poddać się i tylko dzięki Lady M., która przejęła na siebie całość tłumaczeń przed wakacjami 1999 roku rozpoczęliśmy akcję "xerox”.

Zaskoczeni sukcesem, jakim było dla nas niewątpliwie, rozprowadzenie ponad 100 egzemplarzy kserówek, rozpoczęliśmy przygotowanie numeru 2. Tym razem miało pójść sprawniej, bo do redakcji doszły nowe osoby Ewa (Dark Angels) oraz Wojciech "Dio” (obecnie Pagan Records katalog).

Przed zakończeniem roku byliśmy gotowi. Zostaliśmy wręcz zaskoczeni zainteresowaniem, które ponad dwukrotnie przewyższyło ilość zachorowań przy numerze 1.

Czego można było więcej oczekiwać? Oczywiście więcej wywiadów i większego zaangażowania. Jednakże po zebraniu pierwszych materiałów do numeru 3, sprawy poza muzyczne spowodowały zawieszenie tego rodzaju działalności. Zawieszenia, bo idea wciąż tkwiła w mojej świadomości,
a plany przekształcenia "xero” w profesjonalny druk czekały na lepsze czasy.

Dopiero po dwóch latach, pod koniec 2001 roku, kiedy za namową Padre El D999 postanowiliśmy sformować nową "redakcję”, plany stały się rzeczywistością. Do naszej dwójki doszedł Marcin "Herhill” (który szukał nowego magazynu), wróciła również Lady M.

Amatorski zespół profesjonalnego magazynu muzycznego był gotów do pracy, brakowało tylko grafika. Na szczęście nie musiałem szukać długo, Darek "Blue”, opiekujący się wtedy internetową stroną Seven Gates Of Hell – był zainteresowany.

Tak oto powstały 4 kolejne numery pod czas których realizowaliśmy dawno temu powstałą ideę. Współpracę z magazynem rozpoczęli Aneta i Agares (znani bardziej z audycji Nemesis), AGA, Krzywy, Ciemny, Darg, Dzeus, Skowron (Born To Die rulez), a także powrócił Maciach.

Nie obyło się również bez rozstań, pierwszy nie wytrzymał tempa Padre El D999, a następnie Herhill i Blue.

Koniec 2003 przyniósł nam numer 5 (chociaż niektórzy twierdzą, że 7 – czyżby jubileusz?) jak i ustabilizowanie składu redakcyjnego, który mimo różnic wreszcie ma podobne zainteresowania muzyczne. Pomyśleliśmy również nad czytelniejszą oprawą graficzną magazynu. Sprawą tą zajął się Mariusz T. & Ostara Graphic znany z projektów sporej ilości okładek do płyt. Oczywiście wciąż jesteśmy otwarci na wasze refleksje i spostrzeżenia, jak i krytyczne oceny – dzięki ich obiektywności postaramy się jeszcze bardziej rozwinąć magazyn, który w końcu jest pisany przez fanów dla fanów.”

Nic zatem dziwnego, że magazyn ten stał się źródłem moich inspiracji, a tym samym pchnął mnie do tego, by utworzyć własną stronę internetową. To właśnie dzięki „7 Gates” poznałem zespół Morgoth. Powiem szczerze, że jakoś nigdy nie interesowała mnie niemiecka scena ekstremalna. Uwielbiałem stare kapele w stylu Kreator czy Sodom, ale... Zdecydowanie wolę ekstremę rodem ze Skandynawii... Niemcy jednak pokazują, że również potrafią dobrze grać, a znajomość takiego zespołu jak Morgoth to wyraz uznania, a nie ignorancji.

  Morgoth to niemiecki zespół deathmetalowy założony w 1985 roku. Początkowo zespół tworzyli: Marc Grewe, Harald Busse, Rüdiger Hennecke i Carsten Otterbach. Niemal każdy metalowy zespół na świecie ma jednak swojego lidera- człowieka z którym jest kojarzony. I tak nasz Behemoth to „Nergal”, Vader to Piotr Wiwczarek, Kreator-   Miland "Mille" Petrozza, Mayhem-  Øystein "Euronymous" Aarseth, Marduk-  Morgan Håkansson... Przykładów można tu mnożyć... Faktem jest jednak, że dla Morgoth takim człowiekiem jest i był  Marc Grewe. Urodził się w 12 maja 1970. Znany jest również ze swojego pseudonimu „Groo”. To niemiecki muzyk, wokalista i autor tekstów. Przez pewien okres czasu w zespole, z którym najbardziej jest kojarzony (Morgoth) pełnił również funkcję basisty. Członkowie wybrali dla niej nazwę Morgoth dopiero w roku 1988.

Skąd wziął się ów pomysł? Niewątpliwie genezy nazwy „Morgoth” trzeba szukać w uniwersum stworzonym przez Tolkiena. Marc Grewe tak wspomina swoją miłość do najbardziej rozpoznawalnego świata w literaturze fantasy: „ „Władca Pierścieni” wciąż ma wspaniały klimat. Ale miał dla mnie o wiele większy wpływ, kiedy pierwszy raz go przeczytałem, mając te piętnaście, szesnaście lat.” [3] Nie dziwi mnie ta miłość do literatur fantasy, a zwłaszcza do Tolkiena. Widać ją u wielu muzyków z tego pokolenia. Na owej twórczości bowiem wzorowali się Varg Vikernes (ur. 11 lutego 1973) czy Roger „Infernus” Tiegs (ur. 18 czerwca 1972).

Imię Morgoth kojarzy się jednak bardziej z innym dziełem Tolkiena, z „Silmarillionem”. Początkowo nosił on imię Melkor i był jednym z Ainurów- fikcyjnych istot w stworzonej przez Tolkiena mitologii, które przypominają bogów lub anioły. To istoty duchowe stworzone z myśli Iluvatara (Eru)- Jedynego Boga. Był najpotężniejszym Ainurem, ponadto miał udział w wiedzy i władzy każdego z pozostałych Ainurów. Często zapuszczał się samotnie w Pustkę (wydawało mu się, że Ilúvatar nie ma co do niej żadnych planów; palony żądzą stwarzania Bytów własnego pomysłu niecierpliwie pragnął wypełnić ją po swojemu): „Często zapuszczał się w samotne i puste przestrzenie, szukając Niezniszczalnego Płomienia, paliła go bowiem żądza stwarzania Bytów własnego pomysłu; wydawało mu się, że Iluvatar nie ma żadnych planów co do Pustki i niecierpliwie pragnął ją po swojemu wypełnić. Nie znalazł jednak Płomienia, który należy wyłącznie do Iluvatora, a przecież wiele czasu spędzał w samotności, wylęgły się w jego sercu myśli odmienne niż myśli innych Ainurów.

Niektóre z tych własnych myśli wprowadził do swojej muzyki i natychmiast powstały jaskrawe dysonanse, a ci co śpiewali obok niego, zbici z tropu i zaniepokojeni, zgubili wątek melodii, kilku zaś spróbowało dopasować ją do głosu Melkora, zamiast urzeczywistnić pierwotny zamysł.”

Później razem z innymi Ainurami zstąpił na Ardę. Wniósł w świat zło i przeszkadzał pozostałym Valarom w kształtowaniu świata: „Lecz najpotężniejsi spośród Ainurów, gdy zapatrzeni w przedstawioną im wizję, gdy ujrzeli to miejsce i zbudzone w nim dzieci Iluvatara, ku niemu skierowali wszystkie swoje myśli i pragnienia. A ich przywódcą był Melkor, najmożniejszy początkowo z Ainurów uczestniczących w tworzeniu Muzyki. Melkor udawał zrazu nawet sam przed sobą, że chce tam zstąpić; aby wszystko uporządkować dla dobra Dzieci Iluvatara. Ujarzmił przy tym wzburzenie przeszywające go na przemian falami zimna i gorąca. W głębi serca pragnął  nagiąć do swej woli  zarówno elfy jak i ludzi, zazdrosny o dary, w które Iluvatar obiecał wyposażyć swoje dzieci. Melkor chciał mieć poddanych i sługi, być czczony jako władca i panować nad wolą innych istot...”

  Za swoje czyny został pojmany, skuty Angainorem – nierozrywalnym łańcuchem wykutym przez Aulego – i uwięziony w Valinorze na 300 lat Drzew (czyli na okres równy w przybliżeniu prawie 2875 latom słonecznym): „... Valarowie wrócili z powrotem do Valinoru wlokąc ze sobą Melkora, który miał ręce i nogi spętane, a oczy przepasane przepaską. Tak go postawiono pośrodku Kręgu Przeznaczenia, a chociaż padł na twarz u stóp Manwego i błagał o łaskę, nie otrzymał jej: wtrącono go do więzienia w warowni Mandosa, skąd nie zdołałby nikt uciec, ani elf, ani Valar, ani śmiertelny człowiek. Ogromny i potężny ten zamek leżał w zachodniej części Amanu. Tam Melkorowi kazano pokutować przez trzy wieki; dopiero po ich upływie sprawa jego miała być ponownie rozpatrzona i wtedy wolno by mu było po raz drugi prosić o ułaskawienie.”

Gdy został uwolniony, udał skruchę, przygotowując kolejny spisek. Jego celem było zniszczenie Drzew, czego dokonał z pomocą Ungolianty. Następnie ukradł Silmarile i zbiegł do Środziemia. Został wtedy przeklęty przez Fëanora i przezwany Morgothem. Imię to znaczy Czarny Nieprzyjaciel Świata. Odtąd używano tego imienia: „Na końcu trzeba wspomnieć imię Melkora, Tego, Co Powstaje z Mocą. Lecz utracił to imię: Noldorowie, którzy pośród  elfów najwięcej ucierpieli od jego złości, nie chcieli go wymawiać i mówili o nim Morgoth, czyli Czarny Nieprzyjaciel Świata...”

Służyła mu część Majarów, m.in. Balrogowie oraz Sauron: „Spośród jego sług, którzy mieli imiona, największą moc miał duch nazwany przez Eldarów Sauronem lub Gorthaurem Okrutnym. Był on początkowo Majarem w służbie Aulego i zachował wielką wiedzę swego plemienia. Sauron uczestniczył w złowrogich działaniach Melkora, Czarnego Nieprzyjaciela Świata, i w jego oszukańczych chytrych planach; w tym tylko był od swojego pana mniej nikczemny, że przez długi czas służył komuś innemu, nie wyłącznie sobie. Z biegiem wieków stał się wszakże jak gdyby cieniem Morgotha i widmem jego przewrotności, idąc w ślad za nim tą samą zgubną ścieżką ku Pustce.”

Morgoth na północy Śródziemia odbudował swoją twierdzę, Angband, w której rozmnażał wszystkie złe stworzenia zasiedlające Śródziemie, między innymi orków, trolle, smoki.

Angband był drugą siedzibą Morgotha , wzniesiona po zniszczeniu Latarni Valarów jako twierdza chroniąca Udûn. Początkowo dowodził w niej Sauron. Po upadku Udûnu jej lochy nie były zniszczone, dlatego znaleźli w niej schronienie słudzy Morgotha. Angband znajdował się na północnym zachodzie Śródziemia, na północ od Beleriandu w Górach Żelaznych, około 150 staj od Menegroth.

Po Bitwie Potęg Morgoth wzniósł nad nim trzy skalne wieżyce Thangorodrimu. Angbandu broniły armie orków, wilkołaków, smoki oraz Balrogowie.

W Angbandzie Morgoth został pokonany dwa razy, mimo że twierdzę atakowano wielokrotnie. Za pierwszym razem Lúthien uśpiła go, by Beren mógł odzyskać jeden z Silmarilów. Później Valarowie pokonali Morgotha i wyrzucili go w Pustkę.

Nazwa tej twierdzy w sindarinie znaczy dosłownie Żelazo-więzienie.

Orkowie, których doskonale znamy z kart „Władcy Pierścieni”, zostali wyhodowani za Dawnych Dni, przez pierwszego Władcę Ciemności – Morgotha – poprzez torturowanie i upodlenie elfów. Nie znosili światła dziennego (wyjątek od tej reguły stanowili Uruk-hai, stworzeni przez Saurona w Drugiej Erze). Ich ulubionym pożywieniem było mięso, bez względu na pochodzenie. Posądzenie o kanibalizm, jak wynika z wypowiedzi Grishnákha, było obrazą dla orka, co pozwala sądzić, iż nie zjadali przedstawicieli własnej rasy.

Smoki zaś zostały opisane jako jedna z najpotężniejszych ras sług Morgotha. Dzieliły się na Urulokich (ogniste bezskrzydłe), ogniste skrzydlate i zimne smoki, bezskrzydłe, które nie zionęły ogniem. Tolkien opisuje głównie smoki ogniste. Pochodziły z północy Śródziemia. Były ogromne, pokryte łuską, która twardniała wraz z wiekiem, długowieczne i żądne skarbów. Mogły omamić każdego, kto patrzył im w oczy, a ich mowa była przebiegła i zwodnicza. Zwane także Wielkimi Gadami.

Zostały prawdopodobnie wyhodowane po raz pierwszy przez Morgotha po jego powrocie do Angbandu z Silmarilami. Nie wiadomo, jak Morgoth tego dokonał, lecz na podstawie ich natury – długowieczności, potęgi i inteligencji, przypuszcza się, że były one Majarami. Niewykluczone jednak, że nie dotyczy to wszystkich stworzeń tego rodzaju.

Pierwszym Urolokim był Glaurung, żyjący w Pierwszej Erze. Gdy jako młody smok ujawnił się po raz pierwszy, zniszczył krainy Hithlum i Dorthonion. Poczynił spore zniszczenia, wraz ze swym potomstwem, w bitwach Dagor Bragollach i Nirnaeth Arnoediad. Przyczynił się do zniszczenia tajemnej twierdzy elfów, Nargothrondu. Został zabity przez człowieka, Túrina Turambara.

Innym znanym z imienia smokiem był Ankalagon Czarny. Był pierwszym ze skrzydlatych smoków ognistych i najpotężniejszym ze wszystkich. W czasie Wojny Gniewu, u schyłku Pierwszej Ery, Ankalagon wraz z innymi smokami próbował obronić królestwo Morgotha przed armią Valarów. Jednak Eärendil wezwał wszystkie ptaki świata do bitwy, i sam zastrzelił Ankalagona z łuku. Pozostałe smoki zostały zabite, jedynie kilku z nich udało się przeżyć. Zbiegły na północne pustkowia, za Ered Mithrin.

Skrzydlate smoki ziejące ogniem, pojawiły się po raz pierwszy podczas Wojny Gniewu. Nie ma o nich wzmianek aż do Trzeciej Ery, kiedy w Ered Mithrin pojawił się smok Scatha, który napadał na krasnoludów oraz Éothedów. Został zabity przez króla Éothedów, przodków Rohirrimów, Frama, który zagarnął skarby smoka, zrabowane wcześniej krasnoludom. Wywołało to spór pomiędzy nim a rodem Durina.

Smoki, w większości zimne, powróciły do obfitujących w złoto gór. Największym latającym smokiem Trzeciej Ery, i ostatnim znanym z imienia, był Smaug, który zajął Erebor w 2770 roku, a został zabity w 2941 roku przez Barda Łucznika z Dal.

Morgoth stał się przekleństwem Śródziemia przez długie wieki terroryzując jego mieszkańców: elfów, ludzi i krasnoludów. U schyłku Pierwszej Ery w wyniku poselstwa Eärendila został ostatecznie pokonany przez Valarów. W Śródziemiu przetrwały jednak niedobitki jego sług na czele z Sauronem, który w Trzeciej Erze zasłynął jako Władca Pierścieni.

W Księdze zaginionych opowieści zamiast Melkor użyta jest forma Melko.

Taka nazwa musiała oczywiście pasować do zespołu, który grał metal ekstremalny. Oczywiście znaleźliby się tacy, którzy są zwolennikami teorii, że „Silmarillion” był wzorowany na Biblii, a postacie takie jak Morgoth czy Sauron bliskie są „naszym demonom”: Samaelowi czy Lucyferowi, ale nazwa Morgoth wydaje się być bardziej metaforyczna, choć budząca jasne skojarzenia. Brzmienie też nie było tu kwestią przypadku. Marc Grewe tak je skomentował: „Kiedy miałem piętnaście, szesnaście lat kochałem Death i oczywiście słuchałem materiałów Mantas i Massacre. Death to był prawdziwy, miażdżący oldschool i wywarł na mnie miażdżące wrażenie, więc nie skłamałbym mówiąc, że Death miał wpływ na Morgoth. Styl śpiewania, to czego dokonał w przeszłości był czyś, za co zawsze szanowałem Chucka Schuldinera, Naprawdę lubiłem jego wokal, bo można było zrozumieć teksty.”

Jeszcze tego samego roku (1988) Morgoth nagrał pierwsze demo pt. Pits of Utumno, zaś w 1989 r. wydał pierwszy minilongplay pt. Resurrection Absurd. W roku następnym (tj. w 1990) grupa nagrała kolejną EP-ke pt. The Eternal Fall, którą zmiksował znany inżynier dźwięku Scott Burns. Karierę na większą skalę zespół rozpoczął w 1991 roku po wtórnym wydaniu dwóch albumów EP w formie kompilacji The Eternal Fall/Resurection Absurd [http://www.youtube.com/watch?v=FL48HM3aVsE]. Nie raz słyszałem, że ekstremalny metal to niemądra muzyczka, dla niemądrych dzieci. Pełno w niej brutalności, teksty oscylują wokół tematyki śmierci i satanizmu. Tymczasem słuchając „The Eternal Fall/Resurection Absurd” urzekł mnie "Femele Infanrticide”:

Born at the Indian Ganges side
Death laughs, because your mum's legs are open wide
Drop down, guilty soon you'll be
A senseless piece of meat wich is going to bleed
Toy of the gods, old religion's law
Accept the fact that life turns into gore
Living a life people don't understand
Massacred, beaten to death by an old fanatic land ruined...
Decay of human pride fate
In a womb you cannot hide
So better close your eyes
Female infanticide
Fall deep - onto the dirty rotten ground
The ship of life decides to let you die
Peace they never found
Pull out of the warm and lovely hut
Father judging over you: eyes forever shut
Bones melted to dust, the whiplash rises high
You're breathing out your inner life
Humanity begins to cry
Megagenocide, mankind they derange
A ritual that will never change

Urodzony u indyjski Ganges boku

Śmierć śmieje się ponieważ nogi twojej mamy są rozłożone szeroki

Upadać, winny niedługo będziesz

Bezsensowny kawałek mięsa wich zamierza krwawić

Zabawka bogów, prawo starej religii

Przyjmij, że fakt, że życie zamienia się w krew

Żyjąc życie ludzie nie rozumieją

Kaleczony, pobity na śmierć przez starego fanatyka ziemię zrujnowany...

Rozpad ludzkiego losu dumy

W macicy nie możesz ukrywać się

Tak lepiej zamykać twoje oczy

Żeńskie dzieciobójstwo

Spadać głęboki - na brudną zgniłą ziemię

Statek życia decyduje się pozwolić ci umierać

Pokój oni nigdy nie zakładają

Odjedź z ciepłej i ślicznej szopy

Ksiądz osądzający ponad tobą: oczy wiecznie zamykają

Kości stopiły się do kurzu, smagnięcie batem wzrasta wysoki

Wypuszczasz z płuc swoje wnętrze

Ludzkość zaczyna płakać

Megagenocide, ludzkość oni doprowadzają do obłędu

Rytuał, który nigdy nie zmieni

Pozornie głupawa pioseneczka zyskuje zupełnie inny wymiar. Czy to już znak kryzysu cywilizacji? Jak wyjaśnia sam autor  Marc Grewe: „Podstawowy źródłem „Femele Infanrticide” był raport z Indii, gdzie tylko chłopcy, byli tymi, którzy byli coś warci, a rodzice zabijali żeńskie noworodki. Obecnie na świecie ma miejsce wiele popieprzonych dramatów, a miejsce może mieć dokładnie to samo.” [10]

W tym samym roku został nagrany pierwszy album Cursed [http://www.youtube.com/watch?v=AInehX3Ca0s], który spowodował spore zainteresowanie w Europie jak również przysporzył zespołowi popularność. Materiał był niewątpliwie bardzo dojrzały.

Rok ’91 obfitował w wiele ciekawych debiutów death metalowych. Jednym z nich był pierwszy pełny krążek niemieckiego Morgoth – „Cursed”. Zespół miał już na koncie demo i 2 ep’ki wydane za pośrednictwem Century Media.

Morgoth osiągnął unikalny klimat na „Cursed”. Bez wątpienia jest to death metal, który sączy się tak powolnie z głośników, iż można go określić mianem doom death metalu. Owszem jest kilka momentów, że przyspieszają aby ogniem wypełnić ciemności jednak całość utrzymana jest w średnim i wolnym tempie. Początek zapowiada się rytmicznie ale nie jest to prawdziwe oblicze Niemców. Żywo wyeksponowana perkusja doskonale spełnia swoje zadanie aby urozmaicić tło i ujednolicić doświadczenie. Wszystkie jej „blaszane” elementy są bogato eksploatowane. Nie jest co prawda nadto ekstremalna ale czuć w niej nieśmiertelnego ducha czasów minionych. Przede wszystkim, przyjemnie się jej słucha. W gitarach natomiast zawarta została esencja klimatycznego grania. Ich najczęstszym zwyczajem jest powolna krucjata pomiędzy grobami poległych. Solówki są sprawą marginalną. Występują raczej jako formalność ale przez 40 minut nie odczuwałem specjalnie ich braku. Tematyka śmierci i cierpienia nie jest tutaj czymś obcym a konsekwentne drążenie dziury w jednym miejscu przez gitary, przyprawia w końcu o krwotok. Należy sobie wyobrazić w tym miejscu niemiecką pielęgniarkę z dużym dekoltem, dzierżąca ręcznik – chętną tamować upływ krwi. Muzyka jest nieco ociężała tak jak próba wizualizowania sobie tego obrazu. Myślę jednak, że takie przytłoczenie jest na swój sposób przyjemne. Niby zależy od dewiacji ale czemu nie.

W tym miejscu nie należy zapomnieć też o wokalu, który w Morgoth ma się nadzwyczaj dobrze. Zaopatrzony w płytki pogłos, jest połączeniem thrash’owej maniery z death metalowym charakterem. Co więcej – teksty poza ciekawym przekazem – są naprawdę dobrze napisane. Rymują się tu i tam ale co najważniejsze – są dość łatwe do interpretacji przez co i lepiej się ich słucha i brzmią bardziej naturalnie. Nie macie wrażenia, że gość próbuje coś wydukać jak podczas zatwardzenia a wszystko przelatuje mu przez gardło dość naturalnie – jak przy odwrotnym stanie.

Ostatnimi czasy wróciłem do „Cursed” i przesłuchałem z milion razy. Nie potrafiłem się znudzić. Między innymi dlatego ten album jest dla mnie oczywistym klasykiem. Mimo, że aktualnie nie zaskakuje niczym dziwnym, technicznym czy melodyjnym to jest to kurewsko solidny kawał death metalu na którym stanął fundament gatunku jakim jest death metal! „Zwłoki bezsprzeczne” ponieważ jeszcze nie śni mi się po nocach!

Nie można zapomnieć o fenomenalnym „Death Metal Festival” z 1991 roku. Morgoth stał się po tym festiwalu prawdziwym, niekwestionowanym liderem niemieckiej sceny ekstremalnej. 

Wydana w 1993 roku płyta Odium wzbudziła niemałe zamieszanie wśród wielbicieli grupy. Zespół połączył na niej brzmienie deathmetalowe dodając do niego mocne elementy industrialne: „ „Cursed” był tak wielkim sukcesem, że mogliśmy pójść na łatwiznę i bez problemu mogliśmy go powtarzać, ale w zespole mieliśmy wrażenie, że przede wszystkim tworzymy muzykę dla siebie samych i to jest najważniejsze. W tamtych dawnych czasach powodem, dla którego graliśmy death metal było to, że mieszkaliśmy w bardzo małej wiosce, nie było Internetu, kupowanie płyt to zawsze była walka. Trzeba było pójść na pociąg, jechać do sąsiedniego miasta, Mieliśmy po piętnaście, szesnaście lat, scena była bardzo blisko i graliśmy przede wszystkim dla samych siebie, i tego się zawsze trzymaliśmy. Także na „Odium”, choć „Cursed” było wielkim sukcesem, musieliśmy się trzymać, nie chcieliśmy kopiować samych siebie. Mogliśmy pójść na łatwiznę i trzepać kasę w ten sposób, ale mogliśmy powiedzieć, że to była naturalna ewolucja. Oczywiście w tym czasie słuchaliśmy masę różnych rzeczy, nie tylko death metalu.”

Marc Grewe w latach 1994-1998 równolegle występował w formacji Comecon.

Ostatnim wytworem grupy jest płyta pochodząca z 1996 roku Feel Sorry for the Fanatic. Na "Feel Sorry For The Fanatic" na której już nie było death metalu, tylko jakieś elektroniczne-industrialne dziwolągi podparte gitarami.   Po tej płycie stracili szacunek fanów. Krótko po powstaniu albumu zespół rozpadł się.

W 1999 roku dołączył do death-thrashmetalowej formacji Action Jackson. Grewe zespół opuścił w 2005 roku.

W 2004 roku dołączył do supergrupy Insidious Disease. W jej skład weszli ponadto: gitarzysta grupy Dimmu Borgir - Sven "Silenoz" Atle Kopperud, były gitarzysta grupy Old Man's Child - Jon "Jardar" Øyvind Andersen, basista Shane Embury z formacji Napalm Death oraz perkusista Tony Laureano znany m.in. z występów w grupie Nile.

Insidious Disease to norweska supergrupa wykonująca blackened death metal.

W lipcu 2009 roku w Niemczech odbył się debiut sceniczny Insidious Disease. Podczas koncertu na perkusji zagrał Dariusz "Daray" Brzozowski, który zastąpił Tony'ego Laureno zobowiązanego wówczas występami z All That Remains. W kwietniu 2010 roku zespół podpisał kontrakt płytowy z wytwórnią Century Media Records. Debiutancki album formacji zatytułowany Shadowcast ukazał się 12 lipca 2010 roku w Europie. Natomiast w Stanach Zjednoczonych płyta została wydana 27 lipca tego samego roku. Okładkę albumu przygotował Kjell Ivar Lund.

Płyta była promowana teledyskami do utworów "Rituals Of Bloodshed" i "Boundless" w którym wystąpił Roar Hoch-Nielsen, model widniejący na okładce debiutu Insidious Disease.

W 2010 roku grupa Morgoth wznowiła działalność. Zespół tworzy dwóch muzyków z pierwszego składu: frontman, wokalista - Marc Grewe oraz gitarzysta Harrald Buse a także grający niegdyś na gitarze basowej w Morgoth Sebastian Swart, dołączyli również nowi muzycy tj. basista Thilo Mellies i perkusista Marc Reign z grupy Destruction.

20 lat po genialnym debiucie Morgoth doczekał się w końcu nagrania wydawnictwa koncertowego.  Century Media Records wydała oczywiście wspaniały zestaw DVD/2CD. Ta pierwsza część zawiera zapis koncertu na festiwalu Way Of Darkness 2011, szwedzkiego festiwalu Hard Rock, który odbył się w tym samym roku oraz cztery oficjalne klipy wideo. Na wersji CD pojawiły się jeszcze dodatkowo utwory z kultowego festiwalu w Wacken również z 2011 roku. Gdy rzuci się okiem na wersję DVD- powiem szczerze szału nie ma, widziałem lepsze zapisy, na przykład naszego Behemotha, ale to sprawnie zrealizowany materiał. Nie ma tu szaleństw, a najbardziej barwna postacią jest oczywiście  Marc Grewe. Szanowny pan prowadzi koncert o niemiecku, co wydaje się być dość oczywiste, ale ja osobiście ostatni raz miałem do czynienia z językiem niemieckim w podstawówce i ze względu na zapędy mojego ojca nie pałam miłością do ojczystego języka „Groo” (zdecydowanie wolę język angielski). Oczywiście set lista to przeważnie „Cursed” (7 z 9 utworów), co nie dziwi, następnie po 3 utwory z  „The Eternal Fall/Resurection Absurd” i 2 z „Odium”.  Lider Morgoth jest inteligentny i wie, że fanów można drażnić tylko raz, a biorąc pod uwagę, że „Feel Sorry For The Fanatic” irytował fanów do granic możliwości, z tego albumu nie  pojawiła się ani jedna piosenka, co mnie również nie zaskoczyło: „Poza tym trasy stały się rozczarowujące, kiedy fani nie uszanowali naszej ostatniej płyty „Feel Sorry For The Fanatic”. Płyta nie została zrozumiana przez fanów, wydawało się, że nikomu się ona nie podoba. Dlatego postanowiliśmy pieprzyć to i pozwolić, by tak zostało. W tym czasie zmieniliśmy się też jako ludzie i zauważyliśmy, że w życiu jest też coś więcej niż tylko metal...”- były to mądre słowa, ale zabarwione goryczą... Trudno się dziwić, bo „Feel Sorry For The Fanatic” była swego rodzaju prowokacją, próbą „samozniszczenia”, a Morgoth odrodził się jak feniks z popiołów. „Cursed to Live” pokazuje zespół w znakomitej formie. Niczym czołg przetaczają się przez 15 fantastycznych utworów i tylko lekka chrypka Marca pokazuję, że od debiutu Morgoth minęło już 22 lata, a nasz bohater jest już panem po 40. Morgoth to stara gwardia death metalu czy tego chcemy czy nie. Sam Grewe żartował sobie z wełnianej czapki, w której ostatnio pojawia się na koncertach (podobną czapeczkę nosi były wokalista Celtic Frost, Tom G. Warrior czy Martin van Drunnen z  Pestilence): „To pewnie uniform weteranów starej szkoły. A tak mówiąc serio, to oczywiście wciąż się starzeje i wciąż brak mi jaj, by zgolić resztę moich włosów.”

Zespół Morgoth na składzie ma kilka ciekawych wideoklipów. Nie raz patrzę z zazdrością na takie zespoły, które promują swoją muzykę, przez dobrze zrobione wideoklipy. Zacznijmy, zatem od kultowej płyty „Cursed”. Jednym z klipów promujących ten album jest „Sold Baptism” [http://www.youtube.com/watch?v=f6U3bqRUY0I]. Jest on dość mroczny, ale o to chodzi w death czy black metalu. Najazdy kamery w lesie przypominają mi „Blear witch project”, a cmentarz jednoznacznie kojarzy mi się z death metalem i kulturą śmierci. Ten mroczny gatunek heavy metalu w końcu z tego słynie. Dość zastanawiająca dla mnie jest postać wisząca na krzyżu. Przypomina mi się trochę „Sorgens Kammer Del. 2” Dimmu Borgir [http://www.youtube.com/watch?v=-gt7YWwOmRo]. Kojarzone jest to raczej z bluźnierstwem, atakiem na wiarę chrześcijańską. Oczywiście są tacy, którzy widzieliby ten zespół w gronie zespołów satanistycznych, ale sam tekst raczej nie świadczy o tym. Dla mnie to pewnego rodzaju tekst natury egzystencjalnej. Temat życia i śmierci. Oczywiście pojawia się tu słowa: chrzest czy piekło... To stawiane pytań, często bardzo niewygodnych. To ból i cierpienie... To życie i ludzka egzystencja...

Kolejnym klipem promującym album „Cursed” jest „Body Count”[http://www.youtube.com/watch?v=pBnDdQxiRqI]. To rodzaj kreskówki, który przypomina film „Ksiądz 3D” z 2011 roku. W różnych epokach ludzie walczyli z krwiożerczymi bestiami, ale często nie mieli szans. Po ekranie leje się w tym teledysku krew, ludzka krew. Do czasu, gdy tajne bractwo staje do walki z potworami, niszcząc je... Doskonała animacja...

        Tematyka wojenna powraca w klipie do piosenki „Under The Surface” promującej płytę „Odium” z 1993 roku [http://www.youtube.com/watch?v=9xLap5yevNo]. Sceny batalistyczne doskonale mieszają się z symboliką kolczastych drutów i trybików. To symbol zniewolenia człowieka.

Wiem, że płyta „ Feel Sorry For The Fanatic” nigdy nie należała do death metalowych perełek, ale i ona doczekała się teledysku w postaci „Last Laugh” [http://www.youtube.com/watch?v=HHC-QIIdvZY]. W teledysku tym widać ludzi pracujących w fabryce. Widać tu też ucieczkę i kuglarstwo... Ów teledysk do mnie nie przemawia... Tak źle przyjęta płyta nie mogła się promować w żaden sposób...

 Mam nadzieję, że wkrótce zespól ten zawita do Polski.

Kategoria: death metal | Wyświetleń: 568 | Dodał: Bies | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Formularz logowania

Wyszukiwanie

Kalendarz
«  Lipiec 2014  »
Pn Wt Śr Czw Pt Sob Nie
 123456
78910111213
14151617181920
21222324252627
28293031

Archiwum wpisów

Przyjaciele witryny
  • Załóż darmową stronę
  • Internetowy pulpit
  • Darmowe gry online
  • Szkolenia wideo
  • Wszystkie znaczniki HTML
  • Zestawy przeglądarek

  • Copyright MyCorp © 2025Darmowy kreator stron www - uCoz