I ostatnie dziecko z dyskografii szwajcarskiego demona... "Lux Mundi"[https://www.youtube.com/watch?v=7GoMFUbtYGc&list=PLDEACE29C37F4CA3B]... Zabierając się za opisywanie najnowszej płyty Szwajcarów z Samael, opatrzonej już po raz kolejny "świetlistym" tytułem, byłem w tej komfortowej sytuacji, że jakimś specjalnym "diehardem" ich starych dokonań nie jestem. Dla mnie najważniejszy etap kariery ekipy braci Locher rozpoczął się wraz z wydaniem mini "Rebelion", następującego po nim "Passage"... i w tym mniej więcej punkcie też się zakończył - przede wszystkim dla "naszych fanóv", którym nieuzasadnione krytykanctwo czasem wyłazi z dupy równie obficie, co słoma z butów. Ci w twardych, oldschoolowych szyszakach na głowie od razu mogą mi więc oddać kał na plecy i zapomnieć o lekturze dalszej części tekstu. Pozostałych, którym prawdziwa moc Samael objawiła się mniej więcej w tym samym momencie i trwa w mniejszym lub większym stopniu do chwili obecnej, mogą spokojnie kontynuować.
"Lux Mundi" na starcie stara się zmylić słuchacza za pomocą pierwszej piosenki, która zwyczajem płyt "Eternal", "Reign Of Light", "Solar Soul" oraz "Above" rozpoczyna się zajebiście przebojowym hymnem zjednoczonej (pod flagą pana ścieżki lewej ręki) Europy. "Luxferre", o którym mowa, spokojnie mógłby otwierać którykolwiek z tamtych krążków. Pompatyczne wejście, koncertowa nośność oraz niedający wybić się z głowy refren tego kawałka zapewne staną się żelaznym punktem koncertów kwartetu z kraju forsy i czekolady. Niby nic nowego, a cieszy. Chwilkę potem majestatycznie rozkręca się marszowy "Let My People Be!", w którym jest, jak to w Samael, jakaś paradoksalnie nie szwajcarska, a raczej niemiecka siła. Tuptający beat perkusji, Vorph teatralnie wyrykujący jak z mównicy i najważniejszy element w postaci klawiszowego smaczku w repetowanych częściach są jak deklaracja wojny, która notabene płynnie przechodzi w prawdziwy pochód po polach bitewnych w następnym "Of War". Tutaj już nie ma żartów. Atak zdigitalizowanych trąb, zmasowane wolne riffy i pełen mocy tekst siłą i rytmem na myśl przywodzą taki szlagier, jak "Jupiterian Vibe", więc bomba.
Po takiej manifestacji doskonale umiejscawia się dobrze wszystkim znany z EPki poprzedzającej "Lux Mundi" - "Antigod", dla mnie będący odbiciem "Ceremony Of Opposites" - wprawdzie tego zliftingowanego na "Exodus", ale zdecydowanie o porównywalnym wypornością bagażu emocji i punktem kulminacyjnym urywającym mózg z plecami. Dla ciekawych, jak brzmiałoby "Reign Of Light" po odpowiednio rozkręconym brzmieniu, jest porywający "The Shadow Of The Sword" z rewelacyjnym nieco "greckim" riffem otwierającym i szalejącym za konsolą niczym na mrocznym disco Xytrasem. Znajdziemy tutaj też eksperymenty z lżejszym podejściem do sprawy, które w smak zapewne będą wielbicielom euroszlagierów spod znaku "Moonskin" czy "Together" - rozmarzona gitarka "Mother Night" być może nie doprowadzi kobiet do orgazmu, ale nic to, przecież i wojownik po wyrżnięciu wrogiej wioski musi odpocząć przy lżejszych dźwiękach, nie?
I tak mniej więcej już do końca tej płyty. Melodia miesza się z wszechobecną technologizacją, podniosłość z brutalnością, militarna krew z mlekiem i miodem mrocznej chwały, by ostatecznie przydusić wspaniałym finałem duetu "Soul Invictus" oraz "Truth Is Marching On". Ten pierwszy gra rolę olbrzyma, kroczącej po raz kolejny fortecy, miażdżącej wszystko, co napotka pod gąsienicami, ten ostatni zaś docinającego konających ścigacza, zaciągniętego z poprzedniej płyty, "Above".
I to mniej więcej tyle. Czy jest się więc czym zachwycać, skoro tym razem Samael postawił na sprawdzone środki, nie oferując tak naprawdę niczego nowego? Oj jest, moi drodzy. Z całą pewnością na "Lux Mundi" brak jest bowiem słabszych elementów. Płyta zawiera po prostu to, co w muzyce tego typu najważniejsze - rewelacyjne kompozycje. Brak na niej wypełniaczy i mielizn, a to Szwajcarom nie udało się w 100% od długich, chyba już 16 lat, które minęły od wydania "Passage". Kolejną rzeczą jest wprost rewelacyjne brzmienie wydawnictwa, które określę krótko jako najlepsze w ich karierze. Doskonale wypośrodkowany sound, uwypuklający najważniejsze składowe twórczości zespołu - a więc odpowiedzialną za plemienny miejscami rytm "multibaterię" Xytrasa, wokal Voprpha i jakże charakterystyczne gitary. Wszystko idealnie współgra i wzajemnie się uzupełnia. Wiem, że po tylu latach grania winna to być normalna sprawa, ale w dzisiejszych czasach na pewno regułą nie jest.
Z tego co widzę, także na świecie "Lux Mundi" zbiera pozytywne recenzje. Ciekawym, jak będzie u nas. Niegdyś należeliśmy do najwierniejszych fanów Samael. Ostatnio odnotowuję wśród rodaków jakieś z dupy wyjęte najazdy na tę kapelę. Deprecjonowanie jej dokonań, kwestionowanie zasadności istnienia zespołu i takie tam. Ja dam 9 punktów i powiem tylko: "morda ludzie" - dajcie szansę tej muzyce, nie słuchajcie jej w kiblu na ipodzie czy na youtube, tylko porządnie odkręćcie pokrętło w prawą stronę. Efekt gwarantowany. Mamy tutaj skondensowane najlepsze momenty ze wszystkich płyt od "Passage" włącznie - czego jeszcze chcieć?
|