Piątek, 11.15.2024, 5:25 AM
Witaj Gość | RSS Główna | Rejestracja | Wejdź
Moja witryna
Menu witryny

Kategorie sekcji
historia [56]
classic rock [195]
hard rock [74]
punk rock [84]
NWOBHM [12]
black metal [164]
death metal [64]
thrash metal [38]
gothic metal [14]
metal symfoiczny [5]
new metal [47]
groove metal [3]
doom metal [14]
progresja [15]
mroczne koncerty i festiwale [2]
recenzje [63]
power metal [17]
grunge [9]
Moja książka- black metal [3]

Statystyki

Ogółem online: 1
Gości: 1
Użytkowników: 0

Główna » 2014 » Lipiec » 8 » Therion
9:36 PM
Therion

Pewnego dnia kiedy zasłuchiwałem się w najnowszych pozycjach Therion (Sirius B/Lemuria) postanowiłem zrobić pewien eksperyment. Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki "Lemurii" włączyłem winylowe demo zatytułowane Time Shall Tell. I po raz setny zostałem zdruzgotany... ta niesamowita siła i agresja prezentowana przez Therion na swoim trzecim "podziemnym" materiale zabija. Mimo, iż doskonale słychać, że to demówka (brzmienie) to i tak słucha się tego fenomenalnie. Zaledwie cztery numery a po ich "wchłonięciu" nasz mózg obumiera...

Wszystkie kawałki, które tu słyszymy znajdą się na debiucie Szwedów (Of Darkness...). A skoro już przy narodowości jesteśmy. Ktoś kiedyś powiedział, że Szwecja to przede wszystkim melodyjny death metal. Z jednej strony taka opinia jest ze wszech miar uzasadniona (np. Entombed, In Flames, Soilwork itd.) z drugiej jednak strony na Time Shall Tell [https://www.youtube.com/watch?v=6E5KqLL946M] melodii zbyt wiele nie znajdziemy, usłyszymy za to świetnie zagrany, brutalny, bluźnierczy śmierć metal.

Mimo, iż ten materiał został nagrany 16 lat temu nadal słucha się go wyśmienicie. Polecam wszystkim miłośnikom odoru podziemia i prawdziwej nieskrępowanej niczym erupcji talentu.

Jedno z pierwszych dokonań Theriona jest zazwyczaj szokiem dla fanów "Theli", czy "Vovin". Na tej płycie nie ma klawiszy, nie ma chórów, jest za to death metal, czyli raczej w wolnym tłumaczeniu niezła miazga :).

Na "Of Darkness..."[https://www.youtube.com/watch?v=bJHz0fK7EX4] znajdziemy osiem utworów pełnych ciekawego gitarowego mielenia (jak widać od początku Therion nie gra durnych power-chordsów, tylko biega po gryfie grając ciekawe riffy) i ostrego growlu Chrisa.

Dlaczego oceniam ten album na 7? Tak wysoko, ponieważ Therion to mój ulubiony zespół i "Of Darkness..." mimo wszystko jest ciekawa nie tylko z tego powodu - muzyka nie odbiega poziomem od tego co robi się dziś i co robiło się wtedy.

A oceniam tylko na 7, bo brzmienie jest kiepskie i płyta mimo wszystko jest jednostajna, i trudno tu mimo wszystko mówić o jakimś wielkim zróżnicowaniu utworów (prócz tempa :).

Już pisałem o tym przy okazji recenzji Sepultury[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/sepultura/2014-07-04-286]. Pierwsza płyta zespołu - całkowicie zapomniana i pomijana w muzycznym świecie, a w rzeczywistości prezentująca prawdziwą duszę kapeli. Swoista perełka muzyczna. No sami powiedzcie. Nie chcielibyście usłyszeć jak np. Shakira śpiewała kiedyś punk rock po kolumbijsku? Ja bym chciał...

I dlatego dziwię się ludziom, którzy słysząc, że Therion w ogóle istniał przed wydaniem Theli i grał coś całkiem innego, nie są nawet zainteresowani szczegółami. A szczegół jest w zasadzie tylko jeden, i raczej drobny. Ten zespół kiedyś grał jak ktoś zupełnie inny - nie ma w nim ani kszty podobieństwa do tego obrazu, który zapadł wszystkim w pamięci. Na Beyond Sanctorum[https://www.youtube.com/watch?v=OROjdlYUK2g] nie będzie powalających monumentalnością chórów, ani głębokiego, melodyjnego śpiewu, ani symfoniczności. Co zamiast tego oferuje ten krążek? Genialny melodic death metal. Chociaż gwoli uściślenia, są kawałki, w których melodii wiele nie znajdziecie - bo została zabita przez poplamionego krwią fanatyka grind core'u. W innych natomiast kompozycjach będzie bardzo agresywne granie z chwytliwą melodią na pierwszej gitarze. I tak ma być.

Mimo iż każdy może posądzić tę płytę o prymitywizm, będę się upierał, że jest ona wyjątkowo dojrzała. Chaos jest cały czas kontrolowany - tak jak w otwierającym "Future Consciousness", gdzie wszystko zostało okiełznane w odpowiednim momencie, aby nie stać się bezmyślną rzeźnią. Albo "Enter The Depths Of Eternal Darkness", w którym wszystko zaczyna się powoli i przytłacza ciężarem. Później wchodzą riffy walące nieco thrashem i już jest świetnie. Ale żeby nie było za spokojnie - w momencie refrenu zaczyna się tłuczenie na maksa. I znów spokój. I tak już na całej płycie.

Beyond Sanctorum to płyta na wskroś death metalowa. Jest to jednak death metal w wykonaniu Therion, i trzeba na to wziąć poprawkę. Ta kapela nigdy do końca nie pasowała do określonego szablonu. I tak właśnie jest z tą płytą. Na pewno nie jest ona jednoznaczna w przekazie i monotonna. Usypia nas, aby zachwilę przywalić z naprawdę potężnego młota. I będzie walić tym młotem aż poleje się krew. Ja wprawdzie masochistą nie jestem. Ale jeśli ból miałaby mi sprawiać taka muzyka, to ja z chęcią będę się dawał okaleczać każdego dnia. Co by nie mówić - to ogromny kawał surowego mięcha. Jak ktoś jest wegetarianinem i woli ugłaskane pożywienie - niech się trzyma z daleka. Jeśli jednak jest na pokładzie ktoś, kto lubi ciekawe solówki w miejscach, w których by się ich nie spodziewał i zmiany tempa w najmniej oczekiwanym, deathowym momencie - to zapraszam do "Sanctorum".

Jak ja lubię pana Christofera, no bo jak można go nie lubić kiedy przez tyle lat raczy nas tak wyśmienitymi dźwiękami. Od pierwszego pełnego krążka pod szyldem Therion - ...Of Darkness do ostatnich "Lemuria/Sirius B" Therion nigdy nie splamił się ewidentną słabizną, co prawda zdarzały się gorsze chwile (Deggial, Secret Of The Runes) ale mimo to każda premiera nowego wydawnictwa Szwedów była i jest prawdziwym muzycznym wydarzeniem. To uwielbienie dla Bestii jest bardzo dobrze widoczne w naszym uroczym kraju gdzie Szwedzi osiągnęli status żywej legendy...

Opisywany tutaj album to taka nowsza wersja Celtic Frost, takie właśnie nachodzą mnie skojarzenia odnośnie tej płyty. Świetne, selektywne brzmienie i ta wybuchowa mieszanka wpływów kultury arabskiej, muzyki progresywnej i death metalu, to wszystko wymieszane w proporcjach niemalże idealnych. Zachwyca growling Christofera, który jest w naprawdę doskonałej formie. Praca pozostałych instrumentów również nie pozostawia zastrzeżeń. Szczególnie dobrze jest w singlowym "A Black Rose" czy w "Dark Princess Naamah" gdzie cudownie zostały wymieszane - death metalowa łupanka i esencja metalu klimatycznego. Diabelsko brzmi również zróżnicowany "Dawn Of Perishness", to naprawdę jedna z najlepszych kompozycji w historii Therion. Zespół co ważne wypada równie przekonująco w tych progresywnych i nowatorskich kompozycjach (wyżej wymienione) jak i w tych utworach gdzie wyraźnie czuć smród podziemia i prawdziwego śmierć metalu ("Powerdance").

Podsumowując, trzeci longplay Szwedów jest płytą wartą polecenia. Naprawdę zagłębianie się w te dźwięki to czysta, nieskrępowana niczym przyjemność...

Dla mnie "Lepaca Kliffoth" jest płytą lepszą od "Theli". "Lepaca Kliffoth" jest mniej wyszlifowana w studiu i cięższa. Przeważające wokale to deathmetalowy śpiew Chrisa Johnssona (którego to sposobu śpiewania on sam zresztą nienawidzi). Do tego dochodzą szkolone głosy operowe - męski i żeński (solowe). Gitary są gdzieś między death metalem, a rock'n'rollem. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale ta płyta zawsze kojarzyła mi się właśnie z rock'n'rollem. W połączeniu ze stylistyką dalekiego wschodu i okultystycznymi tekstami daje to naprawdę wyjątkową mieszankę.

Kilka słów o składzie - Christopher Johnsson obsługuje gitarę, wokale i klawisze oraz kompozycją większości utworów; Piotr Wawrzeniuk gra na perkusji, a Fredrik Isaksson na basie. Teksty napisał T. Karlsson i Chris.

Znajdziemy tu utwory takie, jak znane "The Beauty in Black" (z pięknymi operowymi wokalami), czy "The Veil of Golden Spheres" (typowy nie-operowy utworek z singla "The Beauty in Black"). Znany jest też "The Wings of the Hydra", czy "Riders of Theli". Jest też cover Celtic Frost - "Sorrows of the Moon", z gatunku tych, które z oryginałem mają mało wspólnego J.

"Lepaca Kliffoth" współgra z poprzednimi płytami Theriona, słychać, że zespół chwilę temu grał niemal zwykłego czerstwego deatha. Ale teraz Therion to: dużo części, czy wręcz całych utworów, instrumentalnych oraz naprawdę wysoki poziom kompozycyjny.

Klawiszowe dźwięki intra i rozpoczyna się jedna z płyt, którą można na pewno nazwać kamieniem milowym w muzyce metalowej. "Theli" to dzieło kilku naprawdę genialnych muzyków - Christofera Johnssona, Piotra Wawrzeniuka i Dana Swano. Osoba Chrisa chyba nie wymaga większych opisów - główny kompozytor i instrumentalista na płytach Theriona. Choć rzadko pisuje teksty, pokrywają się one z jego zainteresowaniami, ponieważ odpowiada za nie T. Karlsson, główna postać Dragon Rouge, organizacji okultystycznej, do której i Chris należy. Piotr Wawrzeniuk, prócz tego, że jest tzw. "polskim akcentem" na płytach Theriona, często śpiewa swym oryginalnym wokalem i na pewno tworzy brzmienie zespołu (na koncercie w Poznaniu jego wokale śpiewała jedna z chórzystek i brzmiało to strasznie). Dan Swano jest człowiekiem-orkiestrą, który gra w tysiącach zespołów, własnych i zaprzyjaźnionych, ale pomimo tej jego powszechnej obecności nadal utrzymuje wysoki poziom i jego wokale na "Theli" są bardzo dobre (i nie wziął za nie ani groszaJ ).

Po intrze słyszymy "To Mega Therion", czyli najbardziej znany utwór Theriona. Rozpoczynające go intonacje chórów i pędząca dalej heavy-metalowo-okultystyczna jazda jest chyba jedyna w swoim rodzaju. Ten utwór naprawdę odmienił scenę metalową. Oczywiście już wcześniej grano z orkiestrą, z chórami, ale nikt nie robił tego w takim stylu. Ta muzyka łapie jednych za serca, drugich za jaja, ale nikogo chyba nie pozostawia w spokoju.

To właśnie połączenie wschodnich skal, heavy-metalowych gitar, chórów i death metalowych wokali tworzy muzykę Theriona. Jest ona pełna energii i charyzmy - niczym wielki misterium religijne. Potęgują to wrażenie języki, których używają. Duże fragmenty utworów na "Theli" są instrumentalne (plus chyba dwa utwory w całości), Therion stawia na kompozycję - dużo różnych części, zagrywek, zmian i zaskoczeń.

...trochę się pogubiłem, bo właśnie "Theli" słucham i aż palce mi drętwieją z uwielbienia dla tej płyty. Co by tu jeszcze ciakawego napisać... Wydaje mi się, że fan metalu (i to nie ważne jakiego) powinien "Theli" usłyszeć. To klasyka. Choć nie jestem pewien, czy "Lepaca Kliffoth" nie jest lepsza, ale "Theli" jest na pewno łatwiejsze w odbiorze... O! Już wiem, co dalej pisać...

Therion popadł po "Theli" w pewną manię chóralną - z muzyki ubywało death-metalu, ubywało gitar i ubywało tej rwącej za głowę metalowej diabelskiej siły. Może to dobrze, może nie... Ale stare płyty zespołu ("Beyond Sanctorum", czy "Symphony Masses", czy wreszcie "Of Darkness..."{) są czymś zupełnie innym niż "Theli", a najnowsze dokonania ("Vovin") także czymś innym. Tak więc Therion cały czas się rozwija i nie stoi w miejscu. Mi osobiście brak tych wokali Dana, czy Piotra - same chóry zrobiły z muzyki Theriona rzecz dość miałką i jednolitą...

Ale wróćmy do "Theli". Wszystkie utwory są warte posłuchania, choć najlepsze są: "To Mega Therion" (według ludzkości), "Opus Eclipse" (to już moim zdaniem) i "Invocation of Naamah" (fragment "We reach for thy lore, thou babylon whore, thou scarlet whore, riding the beast Babalon" - zabija, gdy to słyszę, aż chce mi się płakać... gdzie jest świat, o którym opowiada ta muzyka?).

Razem z "Theli" ukazał się singiel "The Siren of the Woods", który dzięki reedycji Mystic Production (razem z "Theli") mogę Wam opisać. Znajduje się tutaj singlowa wersja utworu "The Siren of the Woods" (sam nie wiem - chyba krótsza), czyli jedna z Therionowych balladek z damskim wokalem i dziwacznymi akordami; "Cults of the Shadows" (Edited Version - też nie słyszę za bardzo różnicy... może tylko zremasterowany) oraz "Babylon" napisany przez Larsa Rosenberga (basistę) z tekstem Chrisa. Jako, że nie ma tego utworu na "Theli" - kilka słów o nim. Rozpoczyna się niczym utwór z "Symphony Masses", powolne tempo i deathowe ciężkie gitary. No i wokal - śpiewa Piotr Wawrzeniuk.

"Theli" jest płytą wartą przesłuchania i to nie ważne, czy się spodoba, czy nie - jej trzeba usłyszeć.

4 maja w roku cyrkla i kielni (a może i nie) tj. 1998 stałem się szczęśliwym posiadaczem digipacka "Vovin" - najnowszego dzieła kapeli pod tytułem Therion. Jak to zwykle bywa, pierwsze chwile "odsłuchu" były napędzane krążącą w krwiobiegu adrenaliną, która co rusz dawała czadu po tętnicach i kopała mnie w serduszko. Znaczy się bicie serca zagłuszało melodię (prawie). Po pierwszym odsłuchu uczucia były jak najbardziej mieszane. Bo czyż nie jest prawdą, gdy się ulubionej kapeli płytę dostrzeże i po dwu sekundowym odsłuchaniu na miejscu zakupu - zakupi, to wierzy się, iż będzie to coś takiego... coś takiego... że... że trudno wyrazić w mowie ojczystej, a co dopiero zapisać! Ale...

Po drugim i kolejnym, i kolejnym odsłuchu, muzyczny krajobraz albumu nieco się rozjaśnia. Przede wszystkim ewolucja Theriona poszła w kierunku (prawie) całkowitej rezygnacji z wokaliz prowadzących (np. nie usłyszymy już Johnssona). Utwory na "Vovin" są okraszone przepięknymi chórami, czasami usłyszeć można solistę czy solistkę (tu ciekawostka dla fanów Dreams of Sanity - udziela się tu Martina Hornbacker). I... niestety brak wokali prowadzących (vide "Theli" i Johnsson oraz Swano, czy "A'arab..", czy wcześniejsze produkcje) daje się we znaki. Jedyny wokal "metalowy" pojawia się w dynamicznym "The Wild Hunt" - piękne wstawki "classic heavy vocal", w wykonaniu Ralfa Scheepersa z Primal Fear (przypomina trochę Dickinsona i tego kolesia z pierwszej płyty Helloween (Kai Hansen - red.)). Można by rzec, że przez ten zabieg, utwór od razu wpada w ucho, jest taką perełką wśród therionowej symfonii.

Od strony brzmienia "Vovin" broni się. Brzmienie jest fantastyczne! Odpowiednio ciężkie gitary (choć czasem zbaczają w stronę zagrań klasycznego heavy) i od razu wiemy z jakiego nurtu wywodzi się Therion. Mocne utwory tej płyty, poza wyżej wymienionym, to "Wine of Aluqah" (delikatny (piano + smyczki) początek, a potem samo miodzio!), "Eye of Shiva" (lekko wschodni początek, a potem nostalgicznie), "The Opening" (każdy, kto lubi smyczkowe pasaże z towarzyszeniem gitar, będzie zachwycony) oraz "Raven of Dispersion" (trudno to porównać do wcześniejszych utworów Therion, ogólnie brzmi jak skrzyżowanie Theriona z Dreams of Sanity).

Podsumowując, "Vovin" nie stanie się punktem zwrotnym w karierze grupy, tak jak miało to miejsce w przypadku "Theli", natomiast jasno pokazuje w jakie sfery muzyczne jeszcze bardziej zagłębi się Johnsson i spółka. "Vovin" jest albumem bardzo dobrym. Ma w sobie coś, co zmusza do słuchania go na okrągło, praktycznie bez przerwy.

Ha. Therion uraczył nas następną płytą, która ma służyć podtrzymaniu fanów na duchu w czasie oczekiwania na nowy materiał. "Crowning of Atlantis" jest prostą kontynuacją "Vovin" i tym, którym się "Vovin" nie podobało - "Crowning" nie polecam.

Ale co tu mamy? Mamy jak gdyby cztery grupy utworów. 1, 2, 3 i 5 to typowe dla "Vovin" metalowo-chóralne kawałki. Oczywiście zdarzają się bardziej theliowate gitary (typowy dla Theriona rock'n'rollowy doom) - i tak tytułowe "Crowning of Atlantis" (jedynka) zaczyna się dość typowo (biegające żeńskie chórki i "podskakujące" gitary), ale już w "Mark of Cain" (dwójka) mamy bardziej rockowy riff (niczym "Lepaca Kliffoth"), po chwili wchodzą chórki, które przywodzą na myśl już tylko "Vovin". Podobnie jest we "From the Dionysian Days" (piątka) i "Clavicula Nox" (trójka). Ten ostatni to nowa wersja tegoż utworu, który wydany był pierwotnie na "Vovin" - tym razem mamy męskie basy zamiast kobiecych wokali.

Druga grupa utworów to kontynuacja "The Wild Hunt" z "Vovin" - czyli "Crazy Nights" i "Thor" (odpowiednio - czwórka i szóstka). "Crazy Nights" to dziwny utwór, jak gdyby zupełnie nie na miejscu - "rock'n'roll crazyness" śpiewa Ralf Scheepers i taka jest też muzyka. "Thor" to bardziej heavy metal z charakterystycznym tknięciem Theriona.

Trzecia grupa to utwór "Seawinds" (siódemka). Czyli balladka w wykonaniu Sarah Jezibel Deva (m.in. Cradle of Filth) i Martiny Hornbacher (Dreams of Sanity), która jest... jak dla mnie całkowicie nie metalowa i bardzo popowa. Nic w tym oczywiście złego, ale trochę mi tu brakuje ostrego wokalu Chrisa - tego typowego metalowego mariażu agresji z pięknem...

Czwarta grupa to utwory live z trasy "Vovin". Mamy największe hity, czyli "To Mega Therion" (z "Theli"), "The Wings of Hydra" (z "Lepaca Kliffoth") oraz "Black Sun" (z "Vovin"). Trudno coś o nich napisać - nagrania live rządzą się własnymi prawami, trochę prymitywniej, trochę z taśmy (część chórów i całe klawisze), ale za to z dużym wykopem.

Trudno podjąć mi decyzję, czy ta kaseta jest warta zakupu. Podoba mi się, jest tu trochę zaskakujących kompozycji, jak i ciekawe nagrania live. Ale chyba bardziej czekam na nowy materiał, bo "Crowining of Atlantis" to (jak już pisałem) ciąg dalszy "Vovin".

Acha. Zapomniałbym - kaseta jest strasznie wydana. Same błędy... Na kasecie mamy na przykład "To Mega Therion - live", we wkładce błędy w tytułach (Scarwinds zamiast Seawinds i Claudia Max zamiast Clavicula Nox). Dość to dziwne, bo wydawał Theriona Metal Mind, wydawał Morbid Noizz i jakoś mogli robić to bez błędu - wziął się za to Mystic i taka kucha. Chris był dosyć wkuty, jak się o tym dowiedział, i psioczył na Nuclear Blast, że zmienili wydawcę w Polsce. Niestety wszyscy na tym stracili - fani, sam Therion - jak i Mystic, który chyba do tego nie dorósł.

Nowa płyta Theriona rozczarowuje. Po tym wstępie rzucacie pewnie okiem na ocenę i dziwicie się. "Deggial" jest rozczarowaniem dla kogoś, kto zna twórczość Chrisa, kto pamięta czasy, gdy Therion grał death-metal i zaczynał eksperymenty ze szkolonymi głosami. A dlaczego aż 7? Bo dla kogoś, kto Theriona nie zna albo zna jedynie z "Vovin" - "Deggial" jest ciekawą i dobrą pozycją.

Słuchając "Deggial" mam wrażenie, że "Vovin", a tym bardziej "Crowning Of Atlantis" były płytami niepotrzebnymi. "Deggial" jest w podobnym stylu, a jest naprawdę lepsza i bardziej skomplikowana (i cięższa - więcej tu gitar niż na "Vovin"). Czy nie warto było poczekać, dojrzeć i nagrać od razu coś dobrego? Ale nawet pomijając "Vovin", trudno napisać, że "Deggial" jest jakoś specjalnie odkrywcze. Theriona zawsze odróżniały od innych zespołów okultystyczne teksty, wschodnie skale i melodie oraz chóry. A teraz...

Chóry się przejadły, żaden utwór z "Vovin", czy "Deggial" nie może się równać z mocą "To Mega Therion" czy innych utworów z "Theli". Therion wygładził brzmienie i wszystko brzmi podobnie. Mam też wrażenie, że chyba mimo wszystko Chris przecenił swoje możliwości w sferze aranżacji chórów, bo od "Vovin" są ciągle takie same (chodzi mi o sposób rozbijania melodii na wiele głosów).

Wschodnie elementy także są w kółko te same i robi się to powoli nudne. Na szczęście na "Deggial" (w odróżnieniu od "Vovin") mamy trochę miłych dla ucha gitarowych riffów, ale bliżej im do heavy metalu niż do tego occult rock'n'rolla, którego Therion kiedyś uprawiał.

A co do tekstów... Rozumiem, że muszą one opiewać różne okultystyczne doznania i doświadczenia Thomasa Karlssona, ale miejscami są one śmiesznie proste, a różne imiona bogów czy demonów powtarzają się od jakichś 4-5 płyt. Ciągle te same... To już się robi nudne. Te teksty po prostu albo nic tak naprawdę nie znaczą, albo ich znaczenie jest ograniczone do grupki (czy raczej grupy, bo trochę ich jest :)) członków Dragon Rouge, wyznawców wiedzy hermetycznej (czyli z założenia niemożliwej do zrozumienia przez takich maluczkich jak ja).

Czasami odzywa się dawna natura Chrisa i tak np. w "Eternal Return" mamy na koniec pędzącą i heavy metalową jazdę jak za dawnych czasów. Ale ogólnie utwory są pisane ciągle na ten sam patent. Heavy metalowa bitka w podstawie, wyżej gitara elektryczna gra w skali arabskiej w oktawach, gitara bez przesteru dogrywa arrpegio akordy, plus klawisze i chór.

Są też dwa wyróżniające się utwory, "The Flash Of The Gods" - przystępny heavy metal z normalnymi wokalami (tym razem nie Ralf, tylko Hansi Kursch) - oraz "O Fortuna Carla Orffa". Na ten drugi fani czekali już od dawna (miał ukazać się już na "Vovin") i gdy już go wreszcie dostaliśmy... trochę jestem rozczarowany (może to ta pora roku :)), ale i tak jest to dość ciekawa wersja, choć zgodna niemal w pełni z oryginałem.

Jaki werdykt? Jeżeli nie słyszałeś(aś) nigdy Theriona, a nazwy typu death czy black metal Cię przerażają i jesteś ciekaw(a), cóż to takiego - kup. Dla metalowców ciekawsze będzie "Theli", a dla fanów Theriona... Hmmm... Wyrzućcie "Vovin" i kupcie "Deggial" J.

Nie bez powodu Therion uznawany jest za zdecydowanego pioniera symfoniczno- metalowego nurtu. Wielu chciało go podrobić, wielu zapewne jeszcze nieraz będzie próbowało mu dorównać, ale nawet mimo tych faktów mistrz nie powinien czuć się zagrożony - w końcu do takiego poziom dochodzi się latami, najlepiej poprzez ewolucję. Nie bez znaczenia jest oczywiście talent kompozytorski, a tego Christopherowi Johnsonowi z całą pewnością nie brakuje. Co więcej - z płyty na płytę coraz pewnej kieruje się on ku ideałowi, ku doskonałości.

"Secret of the Runes", jak zresztą można było przewidzieć, po raz kolejny otwiera przed słuchaczem bramy do świata utkanego z potężnych, orkiestralnych brzmień. Chóry, symfoniczna ekspresja, mniej lub bardziej ciężkie partie gitar... tego można było się spodziewać, na taką układankę dźwięków z całą pewnością liczyli odwieczni wielbiciele zespołu. Mimo nastawienia się na określone pomysły, dzieła Theriona mają jednak to do siebie, że zawsze zaskakują samym wykonaniem, proporcjami między poszczególnymi gatunkami muzycznymi. Nie inaczej jest w przypadku "Secret of the Runes". Hasła reklamowe, do upadłego powtarzające, że album ma być bardziej metalowy od swych poprzedników, rozpłynęły się w otchłani dźwięków, zostały zgniecione siłą symfonii. Naturalnie nie brakuje tu metalowych brzmień, nie brakuje ciężkich gitar i klasycznych heavy solówek (tych jest jakby więcej niż na "Vovin" czy "Deggial" i pewnie stąd wzięły się takie, a nie inne zapowiedzi), ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w dzisiejszym Therionie stanowią one tło dla monumentalnych, klasycznych pejzaży. Owszem, tło bardzo ważne, sterujące dynamiką i siłą całej muzyki, ale jednak blednące nieco pod ciężarem wykwintnych operowo- orkiestralnych impresji. Drapieżne wokale Johnssona już dawno temu odeszły w zapomnienie, teraz brakuje nawet kompozycji-rodzynka, w której można by usłyszeć heavymetalowy śpiew (no, ale niejako w zamian mamy wspomniane klasyczne solówki). Partie wokalne należą do potężnego chóru, partie solowe także wykonują profesjonalni śpiewacy lub profesjonalne śpiewaczki. Z muzyki zaś emanuje niesamowita siła, pasja i głębia. Momentami Therion balansuje wręcz na granicy symfonicznego szaleństwa, opętania ("Muspelheim") - dźwięki rozsypują się tak gwałtownie, jak wulkaniczna gorąca lawa. Ale całe "Secret of the Runes" przypomina wybuch wulkanu - bo choć metalowe wątki jakby zepchnięto na dalszy plan, płyta poraża swą mocą i "zatruwa" dymem wielobarwnych emocji. Do tego ten mistyczny, a momentami sakralny nastrój. Może już nie tak mroczny jak na "Deggial", ale nadal frapujący i przede wszystkim pełen dostojeństwa i harmonii.

"Secret of the Runes" stanowi naturalną konsekwencję nie tyle "Deggial", ile wszystkich dzieł Theriona (a raczej Christopfera Johnssona). To naturalna ewolucja, nie taka znów trudna do przewidzenia. Jeśli przyjąć, że klasyka stopniowo będzie wypierała metal, możemy wkrótce doczekać się prawdziwej symfonii. Ale z drugiej strony - mistrzowie zawsze lubili zaskakiwać...

Zaskoczyli mnie i to zaskoczyli bardzo poważnie. Słuchając Sirius B nie mogłem sobie wyobrazić aby Therion nagrał płytę bardziej porywającą, lepszą, a jednak...

Kto by się spodziewał metalowych wrzasków na nowej płycie Therion? Ja tam się nie spodziewałem dlatego bardzo mile zaskoczyły mnie "Typhon" i "Three Ships Of Berik (Part 1 - Calling To Arms And Fighting The Battle)". Zaskakuje również powrót do klimatów arabskich rodem z Lepaca Kliffoth, tak jak słyszymy to w "Uthark Runa". Swoją drogą w kawałku, który uwodzi drapieżnym riffem i świetnym heavy metalowym wokalem. Utwór tytułowy kieruje moje myśli w kierunku Theli, ewentualnie Deggial. "Lemuria" to świetny wyciszający numer z wokalem naszego rodaka Piotra Wawrzeniuka, który nie tylko tutaj jest prawdziwą perłą albumu. Cudownie słucha się "An Arrow From The Sun", to zdecydowanie jedna z najlepszych kompozycji w historii Therion. Ten niesamowity chór to prawdziwe cudo, i na dodatek ten porywający refren... "Abraxas" z hard rockowym wstępem też jest pewnego rodzaju nowością.

Lemuria to zdecydowanie jeden z najlepszych krążków w bogatej historii Szwedów. Tak naprawdę po Secret Of The Runes moja wiara w Therion uległa poważnemu kryzysowi lecz Lemuria i Sirius B sprawiają, że ekipa Christofera Johnsson'a powraca do mojego prywatnego panteonu...

Druga spośród wydanych przez Therion w tym samym roku płyt jest chyba tą mniej eksperymentalną częścią podwójnego wydawnictwa. "Sirius B" przynosi jedenaście kawałków, które raczej są bardziej osadzone w nowszej stylistyce zespołu. Krążek jest więc bardziej symfoniczny od "Lemurii", zdecydowanie więcej tu chórów, a mniej heavymetalowego pitolenia. 

Niestety tego Johansson się nie ustrzegł i ten element pojawia się na obydwu krążkach. Tutaj jednak zdecydowanie mniej jest galopad czy męskiego, powermetalowego piania, ale irytuje tu inna rzecz - "Sirius B" jest totalnie bez werwy. Wykorzystanie chórów jest schematyczne, a poszczególne motywy są nudne do granic możliwości. To wszystko co tutaj mamy było nagrywane przez Therion już wcześniej, tyle że lepiej.

"Lemuria" była płytą niedopracowanąJ, ale przynajmniej była próbą stworzenia czegoś nowego. Niestety "Sirius B" jest wtórny, nudny i rozwleczony. Nie mam nawet czasu kiedy zastanowić się nad tym, czy to co słyszę jest złe, gdyż płyta przelatuje przeze mnie jak rozwolnienie. Nawet gdy próbuję się skupiać na tym wydawnictwie, to po 2-3 utworach moja uwaga przestaje być czujna. Niestety nie polecam tego dwupłytowego wydawnictwa, gdyż Therion nagrywał już dużo lepsze albumy.

Szalenie trudno zachować obiektywizm (o ile w ogóle jest on osiągalny), oceniając płytę ulubionego zespołu, toteż na wstępie zaznaczam: poniższa recenzja bazuje w stu procentach na mojej własnej subiektywnej opinii.

Terminu "zespół" użyłem tutaj celowo, albowiem o ile mistrz ceremonii w 1997 roku uczynił z Bestyji właściwie swój projekt solowy (dobierając sobie muzyków sesyjnych na potrzeby kolejnych wydawnictw), o tyle tym razem dopuścił do głosu osoby, z którymi współpracował przy nagrywaniu płyty. Mówiąc szczerze "Gothic Kabbalah" sprawił, iż przez chwilę zacząłem odnosić wrażenie, że Therion zbliża się do formy funkcjonowania tradycyjnej kapeli. Przecież bracia Neimann grali z panem Christoferem już dziewięć lat, do tego umożliwienie komponowania innym... Wszystko wskazywało na to, że Johnsson nareszcie trafił na właściwych ludzi (czytaj: takich, z którymi chętnie uformowałby cokolwiek stabilnego).

Therion jednak zwierzem nieprzewidywalnym generalnie jest i 18 kwietnia 2008 roku dotarła do mnie, zważywszy na okoliczności, dość zaskakująca informacja, że dowódca na polu chwały został dosłownie sam. Czemu rozpisuję się na ten temat? Ano dlatego, żeby jeszcze raz podkreślić, iż Therion to twór muzyczny o niesłychanie przewrotnym charakterze. Tym bardziej zawartość "Kabały Gotyckiej" ciężko jest oceniać korzystając z tych samych kryteriów, którymi ocenialiśmy wcześniejsze dokonania grupy.

"Gothic Kabbalah" jest albumem na pewno innym, dość nietypowym, przez bardzo wielu skreślonym. Dla mnie natomiast jest to krążek co najmniej wybitny, czasami zastanawiam się, czy przypadkiem nie najlepszy, jaki kiedykolwiek słyszałem. Christofer Johnsson po raz kolejny pokazał, że prawdziwa muzyka nie poddaje się ograniczeniom. Angażując tak doskonałych muzyków, jak Snowy Show, Peter Karlsson, wspomniani bracia obsługujący wiosła czy Mats Leven (stojący za mikrofonem w wyśmienitym projekcie Krux), dokładnie wiedział, co robi i z kim pracuje. Podstawowy skład uzupełniły wokalistki: Katarina Lilja i Hannah Holgersson. Podobno Johnsson przy doborze wokalistów do współpracy za podstawowe kryterium obiera sobie wszechstronność. Tutaj słychać to bardzo wyraźnie. Większość partii wokalnych sprawia wrażenie, jakby zawieszonych gdzieś pomiędzy operowym a rockowym czy metalowym śpiewem. Przy tej okazji warto wspomnieć o warstwie tekstowej. "Gothic Kabbalah" jest bowiem koncept albumem dotyczącym życia i działalności Johannesa Bureusa, człowieka, który posądzany jest o stworzenie specyficznego systemu, łączącego runozofię z numerologią. Czyli jak zwykle tematyka tajemnicza, zawiła i dla zwykłych śmiertelników niedostępna.

Od strony instrumentalnej album to absolutny majstersztyk. Słychać, że muzycy doskonale opanowali techniki gry na swych instrumentach, aczkolwiek nie ma tutaj sztucznego popisu, partie solowe nie są przesadzone, wszystkie smaczki i dźwiękowe wyśmienitości podane są z niesamowitym wyczuciem. I co z tego, że nie jest to album tak ciężki, jak "Lemuria / Sirius B" czy tak podniosły jak "Vovin"? Posłuchajcie chociażby "Son of The Staves of Time", "The Wand of Abaris", "T.O.F - The Trinity" czy wieńczącego dzieło "Adulruna Rediviva". Każdy z tych utworów pokazuje, że za pomocą naprawdę subtelnych środków można z powodzeniem zbudować atmosferę, która po prostu rozsadza słuchacza od wewnątrz, niszczy totalnie, otwiera japę, powoduje opad szczęki. A przecież to tylko namiastka tego, co dzieje się na tym nietuzinkowym wydawnictwie.

Spotkałem wiele opinii, jakoby ten album nie brzmiał, jak krążek Therion. Pytam zatem: jak brzmi krążek Theriona? Dla jednych Therion to "Beyond Sanctorum", dla innych "Lepacca Kliffoth", są i tacy, dla których to "Theli", "Vovin" itd. Dla mnie Therion to projekt genialnego awangardowego muzyka, który kpi sobie z wszelkich muzycznych barier, ciągle rozwijając swój styl, wciąż udowadniając, że ma coś nowego do powiedzenia. "Gothic Kabbalah" tylko tę tezę potwierdza i obyśmy szybko doczekali jego następcy.

I...

…zmiana składu! Odchodzą wszyscy muzycy, zostaje tylko Christofer Johnson! Takie mniej więcej informacje dobiegały z obozu Therion przez ostatnie miesiące a miotany wirami zmian zespół pracował nad swym kolejnym albumem. Aż trudno w to uwierzyć, ale „Sitra Ahra” to już dwunasty album w dyskografii tej szwedzkiej formacji. Prowadzona (wydaje się dość dyktatorską ręka) przez niezmordowanego Christofera Johnsona grupa dorobiła się całkiem sporego grona odbiorców chociaż moim zdaniem ich twórczość charakteryzują wyjątkowe wahania formy. Pomijając wczesny, dość brutalny okres twórczości (pierwsze trzy krążki) wraz z „Lepaca Kliffoth” a w szczególności przy okazji wydania „Theli” zespół na nowo zdefiniował pojęcie symfoniczny metal. Zaraz potem pojawił się całkiem niezły, choć już nieco „rozmiękczony” „Vovin” by po nim wydać niemal serię krążków dla mnie tak nijakich, że wręcz niesłuchalnych: „Deggial” i „Secret of the Runes”. Therion przestał dla mnie istnieć i tylko przypadek spowodował, że sięgnąłem po kolejne wydawnictwa, wydane w jednym czasie albumyi: „Lemuria” oraz „Sirius B”. Przyznam szczerze, że byłem pod wrażeniem, Therion nagrał swe najlepsze albumy (ze wskazaniem na „Lemurię”) w karierze. Trzy lata przerwy i ukazało się „Gothic Kabbalah”. Już nie tak dobre, już bez tego "czegoś”, ale wciąż niezłe. Teraz przyszedł czas na „Sitra Ahra” i zespół kolejny raz zaskoczył... in minus niestety.

Ten krążek w moim prywatnym rankingu umieściłbym w okolicy „Deggial” i „Secret of the Runes”. Jest słabo, żeby nie powiedzieć bardzo słabo. Marne melodie do tego niemiłosiernie wyjąca wokalistka. Album chyba z założenia miał być nieco bardziej metalowy od swych poprzedniczek, więcej tu gitar a produkcja jest nieco bardziej surowa. Niestety czegoś zabrakło. Co prawda gdzie niegdzie zespół pokusił się o klimat rodem z „Theli” (fragment „Unguentum Sabbati”) ale co z tego skoro (nie wiem czy to było świadome) cała masa tu zapożyczeń. W tym samym utworze słyszę żywcem wyjęty motyw z Ducha w Operze a w „2012” riff jest łudząco podobny do tego z „Metal Hart” Accept. Jaśniejsze partie tego krążka to udanie partie Hammondów i nieco kowbojski fragment w „Land Of Canaan”. Ponad przeciętność wybija się też brutalny, „zaśpiewany” growlami „Din”. Jest mocno, motorycznie a jednocześnie są elementy charakterystycznej dla zespołu symfoniki.

Dobra, starczy, nie mam siły – panie Johnson nie popisał się pan tym razem… szkoda…

Kategoria: power metal | Wyświetleń: 580 | Dodał: Bies | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Formularz logowania

Wyszukiwanie

Kalendarz
«  Lipiec 2014  »
PnWtŚrCzwPtSobNie
 123456
78910111213
14151617181920
21222324252627
28293031

Archiwum wpisów

Przyjaciele witryny
  • Załóż darmową stronę
  • Internetowy pulpit
  • Darmowe gry online
  • Szkolenia wideo
  • Wszystkie znaczniki HTML
  • Zestawy przeglądarek

  • Copyright MyCorp © 2024Darmowy kreator stron www - uCoz