Tiamat to szwedzka grupa muzyczna powstała 1988 w miejscowości Täby. Do 1989 roku zespół występował pod nazwą Treblinka. Zrealizowała do tego czasu trzy wydawnictwa: Crawling in Vomits[https://www.youtube.com/watch?v=JYtkqxinl5M], The Sign of the Pentagram[https://www.youtube.com/watch?v=Ad7Z2Osis4c] oraz Severe Abomination[https://www.youtube.com/watch?v=tVEls9lRAk0]. Zespół początkowo prezentował styl muzyczny z gatunku black metal, jednak już na pierwszym albumie pt. Sumerian Cry[https://www.youtube.com/watch?v=-qbTMesEOt0&list=PL337E49CA648CB3F5] wyraźne były wpływy gatunku death metal. Natomiast wydany w rok później (1991) album pt. The Astral Sleep[https://www.youtube.com/watch?v=_MMzyZjO91g&list=PLFA015C91D79D9282] zawiera muzykę z pogranicza death i thrash metalu.
Kolejne dwie płyty grupy (uważane za najważniejsze w dyskografii zespołu) pt. Clouds[https://www.youtube.com/watch?v=94I_jpaY328] i Wildhoney[https://www.youtube.com/watch?v=CDqG6eGWo0I] to melodyjny gothic/doom metal z elementami death metalu. Na kolejnych płytach Tiamat zmienił styl na bardziej rockowy, nie zapominając jednak o swoich muzycznych korzeniach. W swej twórczości grupa nawiązuje do takich zagadnień jak miłość, religia czy mitologia sumeryjska.
Grupa powstała 1988 w miejscowości Täby. Do 1989 roku zespół występował pod nazwą Treblinka, tego samego roku do zespołu dołączył gitarzysta Johan Edlund, jego późniejszy lider. Pod nazwą Treblinka ukazały sie trzy wydawnictwa zatytułowane Crawling in Vomits (1988), The Sign of the Pentagram (1989) oraz Severe Abomination (1989). W 1990 roku ukazał się singel Tiamat pt. A Winter Shadow promujący debiutancki album grupy zatytułowany Sumerian Cry, który ukazał się 7 czerwca nakładem wytwórni muzycznej CMFT Productions. W 1991 roku ukazał się 5 way split – album pt. In the eyes of death. Znalazły się na nim utwory Tiamatu wraz z utworami grup Unleashed, Asphyx, Loudblast i Grave. 1 września tego samego roku ukazał się drugi album grupy pt. The Astral Sleep. 1 września 1993 roku ukazał się trzeci album studyjny zespołu pt. Clouds.
5 kwietnia 1994 roku ukazał się pierwszy album koncertowy zatytułowany The Sleeping Beauty - Live in Israel. 1 września również w 1994 roku ukazał się czwarty album pt. Wildhoney. 28 listopada ukazał się singel tzw. Tour Sampler. Rok później ukazała się pierwsza kompilacja nagrań zespołu pt. The Musical History of Tiamat. 22 kwietnia 1997 roku ukazał się piąty album grupy pt. A Deeper Kind of Slumber promowany singlem pt. Cold Seed. W 1999 roku ukazał się singel pt. Brighter Than The Sun promujący szósty album Tiamat pt. Skeleton Skeletron, który ukazał się 11 sierpnia. Wydawnictwo zostało nagrane w trzech duńskich studiach Puk, Medley i Sun Studio w Kopenhadze, we współpracy z producentem Larsem Nissenem. Tego samego roku ukazał się pierwszy minialbum grupy pt. For Her Pleasure.
13 lutego 2002 roku ukazał się siódmy album grupy pt. Judas Christ[https://www.youtube.com/watch?v=weMf8zhpBl4]. Wydawnictwo było promowane singlem pt. Vote For Love. Album został nagrany w duńskim Pukstudio we współpracy z producentem muzycznym Larsem Nissenem. Na limitowanej edycji albumu ukazał się ponadto teledysk do utworu "Vote For Love" oraz wersje demo utworów "Sixshooter" i "However You Look At It You Lose". 14 marca 2002 roku grupa wystąpiła w ramach fesitwalu Metalmania w katowickim Spodku. W 2003 roku ukazał się singel pt. Cain promujący ósmy album grupy pt. Prey, który ukazał się 27 października. Wydawnictwo zostało zmiksowane i zmasterowane w helsińskich Finnvox Studios. Ponadto do utworu "Cain" został zrealizowany teledysk w reżyserii Patrica Ullaeusa, pracownika Revolver Film Company, który współpracował również z takimi grupami jak Dimmu Borgir, Within Temptation i Passenger. W 2004 roku grupa wystąpiła na festiwalu Metalmania w Katowicach. Edlund o występach w Polsce:
„Uwielbiamy grać w Polsce i właściwie nie mamy złych wspomnień z waszego kraju. Nasz pierwszy koncert poza Skandynawią miał miejsce na Metalmanii w 1991 roku, kiedy graliśmy razem z Grave, Dismember i Morgoth. Dlatego cieszę się, że znowu do was zawitamy i po raz kolejny będziemy mieli okazję zaprezentować się w Spodku. Metalmania to dla nas szczególny festiwal i wiem, że mogę liczyć na polską publiczność.”
Album był promowany rónież podczas dwutygodniowej trasy koncertowej w Europie, którą zespół odbył wraz z Theatre of Tragedy, Sirenia i Pain. W styczniu 2005 roku grupa wystąpiła trzykrotnie podczas koncertów we Wrocławiu, Krakowie i Warszawie. Występ Tiamat poprzedziły grupy Pain, Desdemona i Sacriversum.
W 2006 roku nakładem Metal Mind Productions ukazało się pierwsze wydawnictwo DVD grupy pt. The Church of Tiamat. Na wydawnictwo ukazał się m.in. koncert sfilmowany w styczniu 2005 w krakowskim studiu TVP na Krzemionkach, teledyski oraz materiały archiwalne. W 2007 roku ukazała się druga kompilacja grupy pt. Commandments. Było to ostatnie wydawnictwo, które ukazało się nakładem Century Media Records.
18 kwietnia 2008 roku nakładem Nuclear Blast Records ukazał sie dziewiąty album grupy pt. Amanethes. Wydawnictwo zostało poprzedzone singlem pt. The Temple of the Crescent Moon. Nagrania Amanethes odbyły się w greckim studiu Mansion, a także Cue oraz szwedzkim Studio Mega. Album został zmiksowany przez Siggi Bemma w należącym do Waldemara Sorychty Studio Woodhouse w miejscowości Hagen. 18 sierpnia tego samego roku ukazał się box pt. The Ark of the Covenant - The Complete Century Media Years zawierający kompilację nagrań zespołu. Wydawnictwo ukazało się w limitowanym do 3000 egzemplarzy nakładzie. Również w 2008 roku do zespołu dołączył sesyjny gitarzysta Johan Niemannm, który zastąpił Thomasa Wyresona. 13 lutego 2009 roku grupa wystąpiła w ramach trasy koncertowej Hellhound Tour Festival. Koncert grupy poprzedziły występy The 69 Eyes i Ava Inferi.
Tiamat nie rozpieszcza swoich fanów jakchodzi o płyty... Co to to nie.... Za dużo pieszczot nikomu jeszcze dobrze nie zrobiło... Gdy usłyszałem hasło nowy album Tiamat („The Scerred People http://www.youtube.com/watch?v=0BqnVAqYTDw ) serce mocniej zaczęło mi bić.. To w końcu Tiamat- horda, której słuchałem nałogowo od 1995 roku... Nowy album już na wejściu jawi się jako wulkan prawdziwej energii... Nowy gitarzysta, nowe logo które przypomina znak znanej i markowej firmy odzieżowej a nie fikuśny metalowy szyld (warto zauważyć, gdzie obecnie zmierza muzyka heavy metalowa), sesja zdjęciowa, która przypomina pokazy mody, fenomenalna okładka...
Nic tak nie determinuje mnie jak doniesienia o kiepskości czegoś. Zauważyłem, że ostatnio bardziej interesuje mnie sprawdzanie rzeczy okrzykniętych gównami niż zapowiadanych jako diamenty. Może po prostu wolę się mile rozczarować niż karmić płonnymi nadziejami. Tak więc w myśl takiej koncepcji postępowania, gdy tylko usłyszałem, że nowy Tiamat jest: supernudny, superchujowy i w ogóle kał im w oczy, w dwie minuty stawiłem się w sklepie płytowym z jęzorem przylepionym do szyby wystawowej. Szukam... jest. Mruga do mnie słoneczkiem i masońską ornamentyką, znaną z mokrego snu wszystkich fanów "Wildhoney", i woła: nie jestem kupą, weź mnie! Uwierzyłem, biorę i co? Żyję, a nawet więcej, o wiele więcej, w końcu naprawdę oddycham!
Choć w środku "Wildhoney" na pierwszy rzut radarem brak, to jednak słucham, słucham i co ciekawe, z każdym kolejnym razem zaczynam mieć to w dupie. Tam w dupie, głęboko dalej, z dwa kilometry za dupą nawet. Dlaczego? Bo Tiamat nagrał właśnie najlepszą płytę od czasów "A Deeper Kind Of Slumber". Wiem, że dla wielu to żaden odnośnik, bo na moich oczach zaciekli diehards w czasie premiery "Drzemki" zrobili siku na słynny szyld, ale nie ja, więc spieranie się w tym temacie uważam ze bezprzedmiotowe.
Tak właśnie, mimo iż na płycie nie brakuje charakterystycznego dla Edlunda klimatu, to jednak zadziwia ona gitarowym wymiataniem. Nie chodzi o to, że ktoś tutaj bawi się w Gamma Ray czy ostatni Kreator z drugiej strony. No. 1, czyli "Przerażonych Ludzi", otwiera klasyczne dla łysego jak kolano Szweda katedralne intro, wprowadzające zaraz do hitowego rockowania w najlepszym stylu "Zimnego Nasienia" ("A Deeper Kind Of Slumber") lub "Anielskich Hologramów" i "I Am In Love With Myself" ("Judas Christ"). Skoczna atmosfera, potężne brzmienie i rewelacyjne chóry w tle sekundę stawiają kręgosłup do pionu. Świetna rzecz na koncertowe spędy. Dalej mozolnie niczym grudniowe słońce na scenę, za pomocą dekadenckiego riffu, wtacza się "Winter Dawn". Mruczenie Edlunda i minimalistyczne zagrywki torują drogę znakomitemu refrenowi, mnie osobiście przypominającemu "Cain" z niedocenianej "Prey", by ostatecznie płynnie wejść w plumkania i sitarowe smaczki tak dobrze znane z kontrowersyjnej następczyni "Wildhoney". "384 Kteis" z kolei kąsa kłami wręcz moonspellowego wampiryzmu. Monumentalne gitarowe tupnięcia kopytem Johan przeplata pojedynczymi, złowrogimi uderzeniami w klawisz i przetworzonymi sykami wokalnymi, rzeźbiąc niczym kamieniarz kolejne demoniczne nagrobki swej opowieści.
Prawdziwa bajka zaczyna się gdzieś od poziomu "Radiant Star", mającego w sobie coś z rozmarzenia i patosu "Gaia". Z niepozornego, akustycznego motywu rozwija się cudowny kwiat, okraszony niekończącym się floydowskim wręcz popisem gitarowym. Tylko trzy minuty z kawałkiem trwania, ale za to czystej muzycznej magii i fantazji. W podobnej, rozbudowanej estetyce onirycznego rocka porusza się "The Sun Also Rises", skrzący fantazyjnymi wymianami gitarowymi, które fanom prog rocka nie pozostaną zapewne obojętne. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem do czynienia z tak elektryzującymi instrumentalami, jak te w minutowym wyjściu z rzeczonej kompozycji ("Before Another Wilbury Dies"). Brawo Panowie. A przed nami wciąż jeszcze takie "szlagiery", jak totalnie zamerykanizowana, wręcz klasycznie popowa ballada "Messinian Letter" (coś w stylu "Too Far Gone" czy "Haven Of High" z "Judasza Chrystusa"), zorientowane na "Brigter Than The Sun" lub "Vote For Love" - "Thunder And Lightning", w warstwie aranżu solówki czyniące swoją drogą spustoszenie niczym grom z jasnego nieba.
Już na tym poziomie jestem kupiony, ale nie, Edlundowi jeszcze jakby mało, bo na zakończenie pozostawia już zupełne urwanie głowy, a raczej serca. Niezależnie od obiegowej opinii i bezpodstawnego krytykanctwa, zawsze szanowałem faceta za to, jak za pomocą minimalnego wkładu środków potrafi roztaczać dookoła swojej muzyki prawdziwą atmosferę. Fakt, czasami nie do końca mu to wychodziło, ale w wielkim zwieńczeniu "The Scarred People", czyli "The Red Of The Morning Sun", znów mu się to udaje. Nawet nie chodzi mi tutaj o pierwszą część tego kawałka, gdzie dominują gitarowe plumkania i natchnione, poduszkowe wokalizy, ale te elementy, jakie wprowadza zaskakująco rwany, twardy riff i sekcja dęta. Potęga atmosfery!
I tak całkiem niespodziewanie Tiamat wrócił po 4 latach z najlepszą płytą od 1997 roku. W dodatku, by to zrobić, nie musiał nagrywać kolejnej "Wildhoney", udowadniając, że to dobra kompozycja przede wszystkim się liczy, a takich na "The Scarred People" zdecydowanie nie brakuje. Dodajmy do tego rewelacyjne brzmienie i mamy komplet. Paradoksalnie, jako stary fan Edlunda, cieszę się, że nie obrał ponownie prostej niczym droga do zatracenia konwencji powrotu do najstarszych dokonań (w pewnym sensie "Amanethes"), bo jak tutaj widać i słychać, wciąż ma o wiele więcej do zaproponowania. Do rewelacyjnych lub bardzo dobrych płyt klimatycznych tego roku (Paradise Lost, My Dying Bride, Anathema, Moonspell) bez dwóch zdań dołącza Tiamat! Fajnie się czuję, bo wielki renesans słynnych kapel (ongiś) z Peaceville i Century Media, tak swego czasu rozpropagowanych u nas przez śp. Tomasza Dziubińskiego, stał się faktem. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że nagrali to i owo, wracając tam czy siam. Po prostu starzy wyjadacze przypomnieli sobie, jak robić rewelacyjne kawałki i równe dobre płyty. Ot co.
|