Niedziela, 06.15.2025, 3:07 PM
Witaj Gość | RSS Główna | Rejestracja | Wejdź
Moja witryna
Menu witryny

Kategorie sekcji
historia [56]
classic rock [195]
hard rock [74]
punk rock [84]
NWOBHM [12]
black metal [164]
death metal [64]
thrash metal [38]
gothic metal [14]
metal symfoiczny [5]
new metal [47]
groove metal [3]
doom metal [14]
progresja [15]
mroczne koncerty i festiwale [2]
recenzje [63]
power metal [17]
grunge [9]
Moja książka- black metal [3]

Statystyki

Ogółem online: 19
Gości: 19
Użytkowników: 0

Główna » 2014 » Lipiec » 04 » Kreator 2
11:58 AM
Kreator 2

Kiedyś, kiedy zaczynałem słuchać metalu, był w moim mieście sklep muzyczny w którym była półka na której znajdowały się „wybrakowane” albumy zespołów metalowych i nie tylko. Sprzedawane były po 5 zł (kaseta). A to wybrakowanie polegało tylko na tym że gdzieś pudełko było pęknięte, czy też była pomyłka w druku okładki. Ja właśnie takim trafem kupiłem kasetę Kreator „Extreme Aggression”[http://www.youtube.com/watch?v=bLPcEzisQ0M]. Dlatego była przeceniona, bo był błąd w nazwie płyty. Nazwa brzmiała Kreator „Extrem Aggression”. Skorzystałem z okazji i nabyłem album. Wtedy nie wiedziałem co to jest Kreator. Ale okładka była bardzo metalowa. Czterech facetów, ubranych na czarno, Mille w koszulce z białą czachą. Tytuł przecież mówił wszystko! Kurwa pomyślałem to musi być mocna rzecz! Gdy wróciłem do domu, od razu włączyłem kasetkę i zostałem zabity. Zniszczony. Moje spojrzenie na metal zmieniło się diametralnie. Od tego albumu zaczęła się moja przygoda z ekstremalną muzyką. Do dziś uważam że ten album jest zajebiście ekstremalny i brutalny. Jeśli mówić o thrash metalu to jest to prawda. Każdy kawałek zawarty tu jest czymś czego nie można opisać. Ale spróbuje. Wszystkie tracki zawarte na tym wydawnictwie są pełne agresji, wściekłości, furii...Brzmienie płyty jest bardzo surowe, riffy tną siarczyście. Szybkość, precyzja i szaleństwo   to jedyne słowa jakie mi przychodzą na myśl opisując jej zawartość. „Stream of Consciousness” to ultraszybki, diabelski wałek, pełny połamanych rytmów, opętańczych solówek i zadziornym wokalem Petrozzy. „No Reason To Exist” to fenomenalny kawałek. Mnóstwo w nim świetnych riffów  i oczywiście słowa Mille: „No reason to exist, Life is controlled, No way to resist, No reason to exist, There has to be a reason to exist” i wszystko jasne!   Ahh dużo tu można wymieniać, monumentalny „Some Pain”, bestialski „Bringer of Torture” to są wykładniki tego co w Kreator najlepsze! Dla mnie najlepszy album tej niemieckiej machiny, później nagrywali bardzo dobre płyty ale ale takiego arcydzieła nie nagrali już nigdy.  Teraz kilka ciekawostek albo danych, zależy to od was. Album został nagrany w Hollywood w 1989 roku, wyprodukowany w  całości przez Randy'ego Burns'a, a gościnnie na płycie zadarli się Greg i Dan z Excel, nie wiem czy to ważne bo tych ostatnich panów nie znam ani zespołu Excel. Ale to jest taka ciekawostka. Album genialny, jedyny w swoim rodzaju!

Stał się on w metalowym światku wielkim hitem. Kontynuując formułę muzyczną z Terrible Certainty, zespół rozwinął skrzydła, a producent Randy Burns zadbał o należyte brzmienie całości. Zespół wydał pierwsze single i teledyski do utworu tytułowego oraz do "Betrayer" (http://www.youtube.com/watch?v=1fAs_4yZsAI ). Stały się one przebojami w programie Headbangers Ball. Zespół wybrał się w trasę po USA u boku Suicidal Tendencies, dzięki czemu zdobył wielką popularność poza Europą.

W 1989 reżyser Thomas Schadt zrealizował film dokumentalny o Kreatorze (skupiając się na socjologicznych aspektach heavy metalu w Zagłębiu Ruhry), zatytułowany Thrash Altenessen. Wkrótce zespół opuścił Tritze. W 1990 do zespołu dołączył nowy gitarzysta Frank "Blackfire" Gosdzik (wcześniej w Sodom) i w tym składzie grupa nagrała kolejny album Coma of Souls[http://www.youtube.com/watch?v=uub0ZEL92M0], który jednak nie był już tak chwalony jak poprzednie, ale z tego właśnie albumu pochodzi przebój grupy "People of the Lie".

O grupie Kreator przeczytałem w którymś „Metal Hammerze”. Był to właśnie opis płyty "Coma Of Souls". Autor tamtego artykułu stwierdził, że Kreator jest najlepszym zespołem thrash metalowym w Europie. Zespół ten początkowo nie wydawał mi się interesujący, ponieważ pochodzi z Niemiec (właściwie nie wiem dlaczego? Być może wynikało to z mojego przeświadczenia, że nasi zachodni sąsiedzi nie potrafią tworzyć muzyki z polotem). Jakże bardzo się myliłem!!! "Coma Of Souls" kupiłem przypadkiem. Wybrałem się do sklepu, żeby kupić jakąś płytkę i zupełnie niespodziewanie wróciłem do domu z "Coma Of Souls" w ręku. Jak trafny był wtedy mój wybór przekonuję się do dzisiaj. Po wielokrotnym przesłuchaniu tego albumu stwierdzam, iż płyta ta niczym nie ustępuje innym wielkim arcydziełom thrash metalu takim jak "Reign In Blood"[http://www.youtube.com/watch?v=s-5qMHaA5_0] Slayer'a[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279] czy "Master Of Puppets"[http://www.youtube.com/watch?v=K6LA7v1PApU] wiadomo kogo. Moim zdaniem album ten w wielu aspektach przewyższa dzieło Slayer. Przede wszystkim album trwa 45 minut, a nie niespełna 30 jak płyta Amerykanów. Kompozycje są bardziej zróżnicowane, bardziej rozbudowane po prostu bardziej trafiają w mój gust. Jeśli chodzi o porównanie "Coma Of Souls" z "Master Of Puppets" to ciężko jest mi powiedzieć która z tych płyt jest lepsza. Jedno mogę powiedzieć - "Coma..." na pewno nie jest albumem słabszym!

Jak już napisałem wcześniej płyta trwa ok. 45 minut, podzielona jest na 10 kompozycji, których czas trwania waha się od 2 do 6 minut. Album został wyprodukowany bardzo starannie, brzmienie jest bardzo czytelne, czyste, selektywne, nie można się do niego za bardzo przyczepić. Gorzej przedstawia się sprawa oprawy graficznej tego wydawnictwa. Okładka nie zrobiła na mnie jakiegoś większego wrażenie, po prostu jest dobra, nic więcej. Zupełnie jednak nie podoba mi się sprawa wkładki. Teksty są, ale tylko do sześciu z dziesięciu utworów. Poza tym nie ma nic - żadnych zdjęć, żadnych notatek dotyczących płyty lub zespołu. Brak tych informacji we wkładce to chyba największy minus tego albumu.

Płyta rozpoczyna się od dźwięków gitary akustycznej (utwór "When The Sun Burns Red"), która później ustępuje miejsca tradycyjnemu, thrashowemu instrumentarium. Od razu słychać jak ważna rolę w Kreatorze spełnia perkusja. Drugim bardzo mocnym akcentem tej płyty jest wokal Petrozzy. Numer dwa to utwór tytułowy. Jeden z największych hitów Kreatora (znakomita wersja tego utworu znajduje się na koncertowej płycie niemieckiej legendy thrash pod tytułem "Live Kreation") rozpoczyna ciekawy motyw gitarowy. Cały kawałek jest szybki z bardzo fajną solówką w środku utworu. Jeden z moich faworytów tego longplaya. Trojka to "People Of The Lie", kolejny hicior. Pomimo tego, iż utwór jest krótki (trwa ok. 3 minuty) to wciąga niesamowicie. Następny w kolejności jest króciutki, dwuminutowy "World Beyond", który tylko przygotowuje nas do majstersztyku, który kryje się pod numerem piątym. "Terror Zone" jest właśnie tym majstersztykiem. Początek utworu jest wolny, jednak pod koniec zespół mknie z prędkością światła. Prawdziwe mistrzostwo pokazuje tutaj Ventor (perkusista). Jeden z najciekawszych utworów Kreatora w ogóle. Kolejne dwa kawałki "Agents Of Brutality" oraz "Material World Paranoia" (http://www.youtube.com/watch?v=1Yc4BEP0jzE ) to typowe thrashowe killery. Genialny wokal Mille jest tutaj jeszcze bardziej jadowity, lider Kreatora wydaje się śpiewać w ty kawałkach z jeszcze większa agresją niż w poprzednich kompozycjach (tak samo agresywny jego wokal był chyba tylko w końcówkach "Coma Of Souls" i "Terror Zone".

"Twisted Urges" to drugi dwuminutowy, niezwykle intensywny utwór, który bardzo szybko się zaczyna, a jeszcze szybciej kończy. Dwie ostatnie kompozycje to "Hidden Dictator" oraz "Mental Slavery". Oba są utrzymane w nieco wolniejszym tempie. Najbrutalniejszym akcentem obu tych utworów jest zabijający swoją barwą, gniewem i jadowitością wokal Mille. Facet jest dla mnie najlepszym wokalista thrash metalowym.

"Coma Of Souls" jest na pewno jednym z najbardziej udanych wydawnictw Niemców i jednym z czołowych albumów thrash metalowych na świecie. Pomimo, że płyta ma już 13 lat wcale nie jest przestarzała. Bije z niej energia, jest pełna bólu i gniewu. Zachwyca od początku do samego końca. Często zastanawiam się dlaczego za opus magnum thrashu zawsze uchodziły i już pewnie będą uchodzić "Reign In Blood" i "Master Of Puppets", a dzieło niemieckiego Kreatora nigdy nie było nawet z nimi porównywane chociaż wcale nie jest gorsze. Moja ocena byłaby wyższa, gdyby płyta została lepiej wydana, a tak jest "tylko" 9/10. Ci, dla których oprawa graficzna płyty nie gra zbyt wielkiej roli mogą sobie spokojnie dorzucić punkt.

W latach 90. XX wieku Kreator zaczął eksperymentować z takimi gatunkami jak death metal czy industrial metal. Wynikiem tych poszukiwań był album Renewal wydany w 1992. Fani zespołu oskarżyli go o sprzedanie się, a zespół dobrze znany ze świetnej gry na żywo zaczął dawać rozczarowujące występy.

Wyczerpująca trasa koncertowa zawiodła zespół do takich miejsc, jak Ameryka Południowa, jednak członkowie kapeli były wykończeni zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zaraz po nagraniu albumu zespół opuścił basista Rob Fioretti, ponieważ chciał więcej czasu spędzić z rodziną. Zastąpił go Andreas Herz, który jednak nie uczestniczył w żadnym nagraniu zespołu. W 1994 zespół opuścił Reil, a Petrozza został jedynym oryginalnym członkiem kapeli. Reila zastąpił Joe Cangelosi, a Herza Christian Giesler. Co gorsza, oprócz problemów personalnych, zespołowi wygasł kontrakt z Epic Records. Już w nowej wytwórni GUN Records, został nagrany album Cause for Conflict, który okazał się najnowocześniejszym albumem zespołu. Widoczne były wpływy Pantery i Machine Head, a brzmienie było ostrzejsze niż na poprzednim longplayu.

Albumem "Cause For Conflict" Kreator potwierdził, że "Renewal" nie było jednorazowym wypadkiem przy pracy tylko początkiem dłuższego trendu. Czy Kreator broni się w swoim nowym wcieleniu? Czy potrafi porwać i zachwycić jak za starych dobrych czasów? Moim zdaniem nie.

Zarówno muzyka jak i wokal uległy przeobrażeniu w bardzo charakterystycznym dla połowy lat dziewięćdziesiątych kierunku. Wszystko jest bardziej progresywne i zajeżdżające punkcorem. Nie wiem czy to są właściwe określenia, może ktoś by mógł lepiej to opisać. Jedno jest absolutnie pewne. Nie jest to już pure fuckin’ thrash metal.

Sama zmiana stylu jeszcze o niczym nie świadczy. Uważam, że trzeba doceniać i wręcz podziwiać zespoły, które nagrywają świetne płyty w różnych stylach. Problem w tym, że ta płyta nie jest świetna. Gitary straciły swoje szaleństwo, agresję i zarazem melodyjność. Solówek jest jak na lekarstwo. Kawałki są krótkie i w większości wypełnione wokalem. Tylko dwa przekraczają cztery minuty, a dwa są nawet poniżej dwóch minut. W tym wszystkim napchane jest tyle tekstu, że Mille czasem nie nadąża śpiewać.  Mało jest fragmentów instrumentalnych. Po prostu metalowego grania. Brakuje wkręcających gitarowych pasaży i thrashowej jazdy. To na co warto zwrócić uwagę to fajnie wyeksponowany i dobrze słyszalny bas.

Gdyby te utwory były dłuższe i w swojej budowie zbliżone bardziej do czwartego "Crisis Of Disorder" to uważam, że byłoby lepiej. Jest to najdłuższy na płycie kawałek, gdzie pod koniec chłopaki po prostu trochę grają. Jest fajna solówka i jakoś to się trzyma kupy. Z kolei ze względu na wpadające w ucho refreny wyróżniłbym trzeci "Progressive Proletarians" i ósmy "Lost". Większość jednak sobie jest bo jest i tak przemija jakoś bez echa. To nie jest zła muzyka. Nie powiem, że słuchając tego człowiek się męczy. Ale daleko jest do tego, żeby się zachwycać i chcieć puszczać od początku.

Jeżeli chodzi o wokal to jak już wspomniałem też zatracił gdzieś swoją moc. Jest bardziej stonowany i przyziemny. Często na granicy krzyku ale już nie tego wściekłego, a raczej takiego bardziej hardcorowego. Czasem Mille próbuje też czegoś w rodzaju śpiewania.

Teksty opisują rzeczywistość współczesnego świata oczywiście od jak najgorszej strony. Strach, rozkład społeczny, upadek moralny, podporządkowanie złym wzorcom to cechy charakteryzujące słabe ludzkie istoty. Rządzą zachłanne religie, wyzyskujący kapitalizm, wszechobecny terror i niekończące się wojny. Ludziom pozostała nienawiść i ból. Muszę przyznać, że tytuł płyty jest bardzo dobrze dobrany do tekstów.

Przedostatnia pozycja, "State Oppression", to cover włoskiej hardcorowo-punkowej grupy Raw Power. Ten wybór trafnie oddaje ducha tej płyty. Tak jakby był wzorcem dla autorskich dokonań zawartych na tym wydawnictwie. Na koniec mamy piosenkę "Isolation", która trochę się odróżnia od reszty płyty. Jest wolna i rozlazła. To właśnie tu Mille próbuje trochę śpiewać. Uważam, że jest to ciekawa propozycja i pasuje na zakończenie.

A ja na zakończenie dodam, że "Cause For Conflict"[http://www.youtube.com/watch?v=pBHaL1DMERU] to jedyna płyta Kreator bez Ventora na garach ale zupełnie tego nie słychać. Mr. Joe Cangelosi nie wyróżnia się na płycie ani na plus ani na minus i takie jest moje odczucie również w stosunku do innych płyt tego zespołu.

W 1996 kapelę opuścili Gosdzik i Cangelosi. Zastąpili ich Tommy Vetterli oraz, co zaskakujące, Jurgen Reil, który zdecydował się na powrót. Zespół kontynuował swe brzmieniowe eksperymenty nagrywając albumy Outcast i Endorama, oba z dużymi wpływami rocka gotyckiego i industrialu (w utworze "Endorama" gościnie wystąpił wokalista zespołu Lacrimosa, Tilo Wolff). Wprowadzono loopy i sample, a Petrozza zaczął kombinować ze swoim śpiewem. Sprzedaż płyt szybowała w dół, a pod koniec lat dziewięćdziesiątych zespół dotknął komercyjnego dna. Mille Petrozza jednak nie przejmował się tym: "Dla nas sukces nie musi oznaczać rekordowej sprzedaży. Wszystkie albumy były dla nas sukcesem, ponieważ zrealizowaliśmy to, do czego dążyliśmy..."

O "Outcast" można powiedzieć jedno:

Is there something after you?
Something after you?
Is there something after you?
Will it get ya?

Złap, włóż do odtwarzacza i już przepadłeś. Zostałeś pochwycony w sidła i wrzucony w mroczny wiatr strachu. Ale nie zatrzymuj się, pozostaw ten wiat za sobą i krocz. Krocz, bo czeka Cię nagroda. Mocne brzmienie, idealna współpraca instrumentów i doskonale pasujący głos Mille Petrozzy. Wszystko to tworzy niesamowity klimat płyty, a muzyka na niej zawarta od razu chwyta za serce, już przy pierwszym przesłuchaniu. Trzynacie utworów trwających łącznie 48 minut, z perełkami w postaci "Leave This World Behind", "Phobii", "Forever" i "Whatever It May Take". Dobre do słuchania w każdej sytuacji (no prawie każdej), lecz szczególnie niezbędne w nocy, gdy trzeba kopnąć umysł, wlać weń energię potrzebną do działania. Mroczna podróż z Kreatorem jest warta świeczki. Czymkolwiek może się skończyć - udaj się w nią. Wrócisz silniejszy niż przedtem i ponownie żywy. To stawia na nogi!

Wydaje mi się, że zespół ten w ostatnim czasie stracił nieco na popularności w metalowym światku. Nie wiem do końca, czym to jest spowodowane. Być może ostatnie ich dokonania nie podobają się starszym fanom i odwrotnie.

Ja nie zaliczam się do obozu ani starych, ani nowych. Po prostu tak jakoś się złożyło, że moje podejście do tej kapeli było nijakie. Rozczarowalem się też wielce podczas ich występu na "Metal Hammer Festival" w 1997 roku (Spodek), chociaż nie należy ich w sumie winić za to co się stało - nie popisali się organizatorzy i sprzęt - w sumie KREATOR unplugged...

Zaraz po tym wydarzeniu dotarł do mnie album "Outcast"[http://www.youtube.com/watch?v=j4WE49YThlw&list=ALBTKoXRg38BDX8TXr-Cb1TiRiLyko2odS], który bardzo mnie zaciekawił i zmienił nieco podejście do kapeli. Podobnie jest z "Endoramą" - płytą zbyt ciekawą, żeby przejść obok niej obojętnie. Dzięki kapelom pokroju KREATORA możemy być spokojni o dalsze losy prawdziwego, gitarowo-metalowego brzmienia. Chociaż, jak wspomniałem na początku, obecne brzmienie kapeli różni się od takich płyt, jak choćby "Extreme Aggresion" czy "Coma of Souls". Głównie za sprawą szybkości gitar czy linii wokalnych M. Petrozzy, które stały się bardziej przejrzyste. Mimo tych nieodzownych zmian, jest to cały czas KREATOR. Słychać na tej płycie ewolucję muzyczną zespołu, która została zapoczątkowana na "Renewal". Ogólnie można powiedzieć, że na swój sposób "Endorama" jest kontynuacją "Outcast", tylko bardziej rozszerzoną. Widać też, że Mille Petrozza i spółka nie stroni od technicznych nowinek. Trudno wybrać z niej konkretny utwór jako przebój, bo każdy z nich wnosi coś ciekawego i jest po prostu inny. Jednak według mnie szczególnie warto się zainteresować dwoma: "Everlasting Flame" - ciekawa aranżacja, prawie ballada, ze smyczkami w tle oraz najlepszym chyba utworem - "Pandemonium", który przypomina "Phobię" z poprzedniczki.

Płyta w sumie nie wnosi nic nowego do ciężkiego grania, jest jednak w niej "coś", co sprawia, że warto się nią zainteresować. Album dla fanów czujących sentyment do starych kapel w nowych aranżacjach - i chyba tylko do nich. A szkoda... Radzę się z nią zapoznać.

W 2001, z nowym gitarzystą Samim Yli-Sirniö zespół nagrał album Violent Revolution, który był powrotem do thrash metalu (aczkolwiek zespół skorzystał z riffów kojarzonych ze szwedzkim, melodyjnym death metalem) i został gorąco przyjęty zarówno przez krytykę, jak i przez fanów.

Czasem chyba trzeba zrozumieć potrzebę muzyków, aby eksperymentować. Nie każdy potrafi zrozumieć cel takiego działania a odskocznia od tego do czego zespół przez lata przyzwyczaił jest wielce krytykowana. Takie albumy jak "Renewal", "Outcast", "Cause Of Conflict" czy "Endorama" prezentowały inne oblicze Kreatora - to nie był zespół, który znaliśmy z tego agresywnego thrashowego oblicza. Były to albumy inne, ale niekoniecznie złe (no, może oprócz "Endoramy").

No właśnie - dla wielu "Endorama" była końcem, żałosnym końcem tej zasłużonej formacji. raczej mało kto się spodziewał takiego powrotu. Muzycy chyba uświadomili sobie, że bezsensownie jest dalej eksperymentować i spróbowali powrócić do grania tego, co potrafia najlepiej - czyli siarczystego, jadowitego thrashu. "Violent Revolution" nie przynosi rewolucji, a raczej jest udanym odświeżeniem klimatów "Coma Of Souls". Od pierwszych dźwięków "Reconquering The Throne" słychać chęć gry - jest czad, jest dynamizm, jest agresja - jest dokładnie tak jak za dawnych lat. Słychać odrobinę rutyniarstwa, dlatego krążek ten jawi się jako bardziej wyważony, mniej niechlujny i odrobinę mniej spontaniczny niż wczesne dokonania zespołu, ale nie możemy mówić o rzemieślnictwie. Jedyną rzeczą, której brakuje mi tutaj to tych kosmicznych pojedynków solowych Blackfire/Petrozza. Choć Yli-Sirnio jest dobrym gitarzystą, to jednak brakuje mi tutaj tej nonszalancji i pomysłowości Blackfire'a.

"Violent Revolution" choć jest swoistym odgrzewanym kotletem jest bardzo udanym powrotem, może nawet bardziej udanym niż oczekiwano. Bez wątpienia jest to jedno z najlepszych wydawnictw grupy, a jesli weźmie się pod uwagę fakt, że od dobrej póltora dekady thrash jest w defensywie, to możemy mówić o jednym z najlepszych albumów thrashmetalowych ostatnich lat.

Trasa koncertowa okazała się olbrzymim sukcesem i pozwoliła kapeli dotrzeć do młodej generacji fanów metalu. w 2003 został wydany album koncertowy Live Kreation i DVD Live Kreation: Revisioned Glory, a w 2005 ukazał się nowy album studyjny Enemy of God, który był także utrzymany w klasycznym, thrashowym stylu.

W ostatnich latach na grupie Kreator, jednym z filarów niemieckiej Wielkiej Trójcy, w szczególności za album "Endorama" (1999), zaczęto wieszać psy. Niektórzy upatrywali w tym nawet początku końca legendy europejskiego thrashu. Srodze się wtedy pomylili, a argumenty z ręki wybiła im poprzednia płyta Millego Petrozzy i spółki "Violent Revolution" (2001), przywracająca kapeli należne, wysokie miejsce w metalowej hierarchii. Pozycję tą potwierdza również dziesiąty album studyjny kapeli o zadziornie brzmiącym, mogącym w pewnym stopniu sugerować tematykę tekstów, tytule "Enemy of God".

Dwie dekady po wydaniu debiutanckiego "Endless Pain" (1985) kwartet z Zagłębia Ruhry powraca jak Feniks z popiołów otrzepujący ze swych skrzydeł wszelki brud i pył. Wcześniejsze eksperymenty, które wielu fanom nie były w smak, odeszły w cień, a co za tym idzie, "Enemy of God" (http://www.youtube.com/watch?v=vutytgFZ7W0 ) z grubsza przypomina stary, dobry Kreator poddany dobroczynnemu działaniu procesu recyclingu. W żadnym wypadku nie jest to krok wstecz czy tym bardziej odgrzewanie nagryzionych kotletów - dwanaście nowych utworów to lekko przefiltrowana esencja dawnego stylu z impetem wrzucona w dwudziesty pierwszy wiek. Wyraźne echa płyt Kreator z wczesnych lat dziewięćdziesiątych (tu i ówdzie kłania się chociażby duch "Extreme Aggression" i "Coma Of Souls") w nowoczesnej produkcji brzmią dość świeżo, agresywnie i dynamicznie, a wokale Petrozzy emanują złością. Co prawda w kilku momentach następca "Violent Revolution" jest zbyt łagodny i miałki ("The Ancient Plague", "Under a Total Blackened Sky"), ale cięte riffy, techniczna precyzja i thrashowa intensywność z nawiązką nadrabiają wszystkie te "wady fabryczne". Albowiem Niemcy nie zwykli nagrywać gniotów i chwała im za to.

"Enemy of God" plasuje się w gronie najlepszych wydawnictw stworzonych przez Kreator w ostatnich latach. To solidny, metalowy krążek, który mimo iż w nadchodzących miesiącach spodziewać się należy, że znać o sobie dadzą takie tuzy jak Slayer, Destruction i Testament, powinien wytrzymać atak konkurencji. Tak czy inaczej, jest to mocny kandydat do pierwszej dziesiątki thrashowych albumów roku 2005. A swoją drogą wielu młodym kapelom życzyłbym takiej formy, jaką prezentuje Kreator po ponad dwudziestu latach działalności.

Ludzie często nie rozumieją tekstów grup metalowych... Ksiądz  Aleksander Posacki w piosence „Enemy of God” z 2005 roku widział treści skierowane przeciw Bogu (bluźniercze rzecz jasna).

Tekst ten opowiada o wojnie jako „wrogu Boga”. Mamy tu odwołanie do Orwella, wroga systemów totalitarnych. To wojna i współczesna polityka człowieka są wrogiem Boga... Człowiek oddaje więc cześć „złotemu cielcowi” tego świata...

Przypatrując się tekstowi księdza Aleksandra Posadzkiego mogę się zapytać: czy poezję można traktować dosłownie? Czy  Miland "Mille" Petrozza naprawdę nawołuje do wojny i zniszczenia? Wiem, że nie lubimy Niemców, którzy kojarzą nam się ze wszystkim co złe, ale bez przesady...

Shocked Orwellian races
Gather united in grief
Nothing is left from the World they have known
Grotesque indifferent belief
Systems have failed
Rules can't control
Corrupt dictators forever dethroned
Lies of the Priest
Trust of the Blind
Failure of structures manipulate deviant crimes
All nations hail the end of peace
New dawn inception of disease
Age of revenge has now been born
By the mother of all wars
Enemy of God
Purity and innocence is killed
Enemy of God
Peace died long ago when life stood still
Clash of demonic religions
Hatred the human divine
Despotic aggressors in triumph they reign
Fanatics bring mayhem to life
War of all wars
Foreseen before
Freedoms foundations exist no more
A genocide nightmare the darkest of days
Chaos devourers as all hope and pride fades
Enemy of god
Purity and innocence is killed
Peace died long ago when life stood still
Now the fury is unleashed
The hunter has become prey for the beast
Breathing savage distain
Malevolence ingrained
No emotion for humanity
Tragically the palace falls
Burned are the imperators halls
For their decadent facades
All their elitaire
Exhibition of filth to watch for all
For those who die along the way
timeless glory awaits
Nothing can divide
Terror is thy name
Last legion alive
Set the World aflame
Enemy of god
Masters you have none
Sweep to victory
When thy kingdom come
Enemy of god
Cast deliverance
Fanatical divide
Slaying innocence
Enemy of god
Answer to no one
Bringing war from heaven
A thousand fires burn

zaszokowałem orwellowską rasę
zbierz zjednoczonych żałobie
nic nie zostało z tego świata, wiedzieli to
obojętny groteskowej wierze
systemom się nie udało
zasady nie mogą kontrolować
korumpować zawsze zdetronizowanych dyktatorów
kłamstwa duchownego
zaufanie ślepca
brak struktur manipulujących dewiacyjne przestępstwa
każda nacja zawołała koniec pokoju
nowy świt powodem choroby
wiek zemsty właśnie się narodził
z matki wszystkich wojen
wróg Boga
czystość i niewinność jest zabijana
wróg Boga
pokój umarł dawno kiedy życie wciąż stało
zderzenie demonicznych religii
nienawiść dla człowieka boskiego
despotyczne agresory w triumfie i panowania
fanatycy ożywiają okaleczenia
wojna wojen
przewidywana wcześniej
fundacje wolnościowe nie będą już istnieć
ludobójczy koszmar, najciemniejszy dzień
chaos devourerów jako cała nadzieja i zanikająca duma
wróg Boga
czystość i niewinność jest zabijana
pokój umarł dawno kiedy życie wciąż stało
furia jest rozpętana
łowca stał się ofiarą bestii
oddychając dziką pogardą
wrogość jest zakorzeniona
bez emocji wobec ludzi
upadające tragicznie pałace
spal wszystkie hale
dla ich dekadenckich elewacji
całej ich elity
ekshibicja brudu do oglądania
dla tych którzy umarli na drodze
ponadczasowy oczekuje chwały
nic nie może dzielić
terror jest Twoim imieniem
ostatni żyjący legion
rozpal świat
mistrzowie których Ci brak
zamiataj do zwycięstwa
kiedy królestwo nadejdzie
wróg Boga
obsada wyzwolenia
fanatyczne podziały
zabijając niewinność
wróg Boga
odpowiedzi dla nikogo
przynosząc wojnę z nieba
tysiąc palących się pożarów

Zespół ruszył w trasę po Ameryce Północnej razem z Napalm Deathh[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/napalm_death/2014-07-04-375], A Perfect Murder i The Undying.

W 2009, zespół wydał kolejny album zatytułowany Hordes of Chaos[http://www.youtube.com/watch?v=6vTT45I_IA4]. W albumie można dostrzec melodyczne dopełnienia.

Podobno lepiej najpierw zbić, później dopiero pogłaskać, więc może zacznę od największej wady "Hordes of Chaos". Ja wiem, że Kreator nie jest planetą z tej samej galaktyki co Pain of Salvation czy Ulver i nie musi na każdym kolejnym albumie poruszać się po zupełnie innej muzycznej orbicie, ale niemieccy weterani thrash metalu od zawsze istnieli w mojej świadomości jako jeden z najciekawszych zespołów w gatunku, którego dokonania niejednokrotnie cechowało naprawdę świeże podejście do tematu. Niestety to, co razi (przynajmniej mnie) już przy pierwszym kontakcie z nowym materiałem zespołu, to z przykrością stwierdzić muszę: wtórność.

Zdaję sobie sprawę, że Stwórca nie musi nam już niczego udowadniać. Śmiem jednak twierdzić, że tych "starych wyjadaczy" stać na to, aby bez problemu stworzyć album, który ani trochę nie profanuje świętości takich krążków, jak "Pleasure to Kill" czy "Extreme Aggression", lecz jednocześnie nie eksploatuje tych samych, co na poprzednich płytach, pomysłów. Prawda jest bowiem taka, że patentu pojawiającego się w końcówce refrenu "Warcurse", polegającego na tym, że Mille wykrzykuje ostatnie jego słowa przy akompaniamencie samych tylko perkusyjnych

Kategoria: thrash metal | Wyświetleń: 532 | Dodał: Bies | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Formularz logowania

Wyszukiwanie

Kalendarz
«  Lipiec 2014  »
Pn Wt Śr Czw Pt Sob Nie
 123456
78910111213
14151617181920
21222324252627
28293031

Archiwum wpisów

Przyjaciele witryny
  • Załóż darmową stronę
  • Internetowy pulpit
  • Darmowe gry online
  • Szkolenia wideo
  • Wszystkie znaczniki HTML
  • Zestawy przeglądarek

  • Copyright MyCorp © 2025Darmowy kreator stron www - uCoz