Ozzy Osbourne[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/john_michael_osbourne/2014-07-04-330 ] to postać obok której nie można przejść obojętnie. Jedni widzą w nim szaleńca, inni zaś geniusza... Są tacy którzy sądzą, że Ozzy to Black Sabbath[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/black_sabbath/2014-07-04-317 ], a Black Sabbath to Ozzy... Są tacy, którzy kojarzą Osbourne’a z serialowym tatusiem z reality show prezentowanym w MTV lub jako wielkiego organizatora festiwalu Ozzfest wspierającego młodych muzyków... Jakby Ozzy Osbourne nie był ocenany zawsze jest jakiś... Dla wielu fanów i krytyków to neikwestionowany król hard rocka i heavy metalu, bo o jego roli w kształtowaniu tych gatunków nie można zapomnieć.
Ozzy to nie tylko Black Sabbath... Chcecie poznać jego geniusz? Sięgnijcie po „No More Tears”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948057444736632145/6030779734214519442?pid=6030779734214519442&oid=110062462996295510274].
Od razu na początku: płyta jest niesamowita. Wreszcie Ozzy znalazł złoty środek na sukces w sensie artystycznym i komercyjnym. Dzięki tej płycie widać, że jest muzykiem wszechstronnym.
Zacznijmy od początku. Okładka, jak i całe wydanie krążka, są bardzo dobre. Wszystkie teksty, adres internetowy strony Ozzy'ego, telefony, pod którymi można zamówić gadżety, czyli wszystko, czym powinno charakteryzować się porządne wydawnictwo muzyczne.
Teraz o muzyce. Płytę otwiera "Mr. Tinkertrain", kompozycja z doskonałym podkładem rytmicznym perkusji i basu. Tekst niezły, może trochę zbyt erotyczny, ale w końcu czyż muzyka to nie szaleństwo? W drugiej kolejności "I don't want to change the world". Ukazuje ona wysokie umiejętności gitarzysty, który udowadnia swoją klasę. Trzecia kompozycja "Mama I'm Coming Home" jest przepiękną balladą o podłożu folkowym. Rozpoczyna się delikatną partią na akustyku, wprowadzającą w odpowiedni nastrój - słowem rewelacja. Następny jest "Desire". Ozzy tutaj starał się stworzyć kawałek trashowy i udało mu się! Może on zadowolić niejednego "mocnego" metala. Dochodzimy w końcu do kompozycji tytułowej. Dla mnie po prostu perła. Jest pełna ekspresji, rozwijając się aż do kulminacji, czyli niebywałego refrenu. Zdecydowanie najlepszy numer na płycie. Dalej można wsłuchać się w "S.I.N". Ozzy dość dobrze starał się tutaj naśladować Alice'a Coopera, co wyraźnie słychać. Siódmym numerem jest "Hellraiser". Jest to mocna piosenka z doskonałymi partiami solowymi - coś dla miłośników dobrej gitary. Natomiast "Zombie stomp" ma zupełnie inny charakter. Rozpoczyna ją dwuminutowe Intro na basie i perkusji - coś niebywałego. Fakt, jest ona może trochę przydługa, ale za to wykonana z klasą. Następna kompozycja "A.V.H" znowu ma inny charakter. Ma podłoże bluesowe, dodatek na gitarze akustycznej; jest nietypowa. Dzięki temu mamy wszechstronność. Ostatni jest numer "Road To Nowhere". Typowa ballada o niebanalnym tekście w doskonałej aranżacji. Jest czego posłuchać.
Teraz słowo podsumowania. Po tej krótkiej charakterystyce można się zorientować, że mamy się do czynienia z czymś wyjątkowym. Jest to szczera prawda. Nie ma bowiem jak dla mnie wielu płyt, wydanych w pierwszej połowie lat 90-tych, o takiej klasie. Dlatego daję jej 10. (Na marginesie dodam że współtwórcą 4 utworów był Ian Kilmister czyli Lemmy).
O debiutanckim albumie Black Sabbath[ http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/black_sabbath/2014-07-04-317] („Black Sabbath”[https://plus.google.com/photos/search/black%20sabbath?pid=5948058479138469666&oid=110062462996295510274][https://www.youtube.com/watch?v=Hh4DDm-43pE]) można napisać wiele i opisując ten zespół dokonalem dość obiektywnej recenzji, ale chciałbym zaznaczyć tylko jedno: jest to album który wytyczył ścieżki nie tylko dla grania hrad rocka czy heavy metalu, ale również dla doom metalu i wszytskich plugawych odmian ponurego, ciężkiego i surowego grania. Brutalne, ultrawyraziste riffy Tony’ego Iommi’ego, a także niepowtarzalne jak na tamte czasy brzmienie (moda na nieoszczędzanie instrumenlarium+ obniżenie stroju gitar+ dublowanie partii gitar przez bas, a nieraz i perkusję). Riff oparty na zlowieszczo brzmiacym trytonie niesie utwór „Black Sabbath”- z odgłosami burzy i bicia dzwonów (ile razy takie elementy słyszeliśmy później na płytach AC/DC czy Mercyful Fate?, a to Black Sabbath to wymyślił, a tryton stał się podstawą wielu riffów heavy metalowych). Można powiedzieć, że teskty są fenomenalne (choć często oskarżane o satanizm) pisane przez Geezera Butlera i z histeryczną manierą śpiewane przez Ozzy’ego Osbourne’a (ten motyw, gdzie błaga Boga o pomoc jest po prostu bajeczny). W tym głosie tkwi szaleństwo. Mamy tu również sporo blues rocka, np. w utworze „N.I.B.” z creamową wyrazistą zagrywką basową, w „The Wizard” pojawia się harmonijka ustna, a w „Warring” dość obszerny cytat ze standardu Spoonful. Nie brakuje również chwil zachaczajacych o psychodelę. To prawdziwy kanon prawdziowego metalowca...
Jak podejść do prawdziwej legendy? Są tacy, głównie młodzi, dla których liczy się tylko klan Mensona..., a nazwy takie jak Deep Purple [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/deep_purple/2014-07-04-319], Black Sabbath [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/black_sabbath/2014-07-04-317], Led Zeppelin [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/led_zeppelin/2014-07-04-318] czy Judas Prest to klasyki, które spokojnie mogłoby się znaleźć obok „Babcia stała na balkonie...” (Halina Kunicka „Orkiestry Dęte”- to muzyka dla starych proków! To nie jest trendy! Podejście do klasyki godne pozazdroszczenia, bo gdyby nie ww. nie było by Marlina Mansona [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/marlin_manson/2014-07-08-712], ba nie byłoby muzyki metalowej...
Gdy grupa taka jak Deep Purple wydaje album to jest to postrzegane jako zjawisko, a gdy to dzieło okazało się arcydzielem, to zostaje okrzyknięte mianem „kultowe”. Nie powinno to nikogo dziwić!
„Now What?!”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948057444736632145/6043991643642889986?pid=6043991643642889986&oid=110062462996295510274] [http://en.musicplayon.com/play?v=366841] choć wydany tak niedawno już doczekal się statusu płyty kultowej, ale jak za nagranie biorą się weterani rocka to nie może być inaczej. To różne oblicza, różne kolory... Otwierający całość „A simple Song” kojarzy się z „Knocking At Your Back Door”, a także „Out of Hand” czy „Apras vones” to po prostu Deep Purple. W „Uncommon Man” panowie zaglębili się w prog rockowe klimaty, a „Blood From A Stone” po prostu zabija klimatem. „Wairdistan” po prostu obezwładnia hipnotycznym riffem, a jajcarski „Vincent Pirce” to wyrafinowany żart, a nie suchar Szymona Majewskiego.
Na tej płycie nie ma zbędnych dźwięków, płyta nie jest nudna, a każdy dźwięk to wyrafinowany smaczek. Tym co narzekają na Deep Purple bez Blackmore’a to nie Purple współczuję głupoty, klapek na oczach , słabego słuchu lub wrodzonego debilizmu nie da się wyleczyć. Szkoda mi biedaków, bo na pewno ominie ich kawał dobrej muzyki, która potrafi wbić w fotel (mnie wbiła!). Ritche to zdolny gitarzysta, ale mam wrażenie, że od paru lat goni swój ogon- no cóż starość, ale Purple to pięciu zdeterminowanych facetów, rock n’ rollowców a nie dziadów kalwaryjskich, I to doskonale słychać. Wyśmienita płyta, a jeżeli lubisz wykwintne dania to musisz po nią sięgnąć. Taka klasyka musi się znaleźć w twojej domowej płytotece.
Grzesiek Skawiński[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/grzegorz_skawinski/2014-07-04-344] jako gitarzysta? A co w tym dziwnego? Na pewno młodziaki nie pamiętają takiego projektu jak Skywalker (O.N.A.[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/o_n_a/2014-07-01-98] to była inna bajka...).
Kombii[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kombi/2014-07-01-96](czy raczej Kombi) to taki dance’owy koszmarek, który z rockiem ma mało wspólnego. Grzegorz Skawiński to rockmen, a nie debilek śpiewający „Nie mam mózgu”[http://www.youtube.com/watch?v=mHXVGXsrCXI]. Postanowił wyzwolić swoisty wentyl bezpieczeństwa wydając solową płytę „Me & My Guitar”[https://plus.google.com/photos/search/grzegorz%20skawi%C5%84ski?pid=5948069750484455090&oid=110062462996295510274]. Od razu muszę stwierdzić, że nie jest to płyta wybitna, która przedstawi nam nowe trendy. Co to to nie, bo to stare dobre rockowe, a czasem nawet hard rockowe granie (jak „Me & My Guitar” czy „Stratosphere”), no i odrobina heavy metalu („New Better World”), a że to wszytsko przyprawione jest bluesowym sosem „Last Thing”. Zarzut? Szkoda, że nie po polsku tylko po angielsku... Osłabia to znacznie jakość materiału, bo u polskich wykonawców uwielbiam nasz język ojczysty, ale cóż nie można mieć wszytskiego. Ogromny plus za „My guitar” z czołówką polskich gitarzystów: Nergal, Jacek Królik, Maciej Napiórkowski, Piotr Łuszczewski... Coś dla fanów Dream Theatre... i Grześka Skawińskiego...
Ozzy’ego Osbourne nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Ja chciałbym cofnąć się jakieś trzydzieści dwa lata, do czasów gdy powstawał „Speak Of The Devil”. Właśnie wtedy słynny wokalista Black Sabbath [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/black_sabbath/2014-07-04-317] balastowal na granicy życia i śmierci. Ozzy był załamany śmiercią swojego gitarzysty Randy’ego Rhoadsa. Żona i menagerka Osbourne, Sharon przekonała męża, że powinien dokończyć trasę promujacą album. Rudy Sano- basista zespołu przyznaje, że była to najlepsza decyzja zarówno dla zespołu, jak i jego wokalisty. Były (a obecnie wciąż) wokalista Black Sabbath znajdował się wówczas u szczytu popularności. Trasa umieszczona na DVD „Live From Irvina Meadows” objawiła występy w największych halach USA. Dozkonaly show Ozza u ogromna praca wysztskich, którzy pracowali nad budową sceny.
Debiut udał się zespołowi DIO[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/dio/2014-07-04-333] jak mało co... Nie dziwi mnie zatem, że „Holy Dover” [https://plus.google.com/photos/search/dio?pid=5948060021827733602&oid=110062462996295510274][https://www.youtube.com/watch?v=B0zMFN6bMlo] do dziś jest uważany za album kultowy i wręcz legendarny, zwłaszcza wśród ludzi interesujących się na co dzień literaturą fantasy i hard rockiem. Ja osobiście poznalem ten zespół własne podczas jedego z konwentów fantasy w Poznaniu (Pyrkon 2002).
„Holy Diver” to nie tylko polaczenie doświadczenia Rainbow i Black Sabath. Ronnie przyjął również rolę producenta. To esencja heavy metalu. Album wyznaczył również trendy w tej muzyce na długie lata.
Reguła? Otwierający plytę utwor ma być szybki i czadowy, a „Stand Up And Shout” poraża nas wręcz rakietowym riffem. Śpiew Dio jest tu bardzo swobodny... Nie można zapomnieć o solówkach Viviena Cambella, który ma duży wkład w kształtowanie albumu. Należał wówczas do pokolenia młodych, niezwykle utalentowanych muzyków... Tytulowy utwór na być rozbudowany i patetyczny... „Holy Diver” stal się piosenką kultową... Album doskonały.
|