Niedziela, 06.15.2025, 3:26 PM
Witaj Gość | RSS Główna | Rejestracja | Wejdź
Moja witryna
Menu witryny

Kategorie sekcji
historia [56]
classic rock [195]
hard rock [74]
punk rock [84]
NWOBHM [12]
black metal [164]
death metal [64]
thrash metal [38]
gothic metal [14]
metal symfoiczny [5]
new metal [47]
groove metal [3]
doom metal [14]
progresja [15]
mroczne koncerty i festiwale [2]
recenzje [63]
power metal [17]
grunge [9]
Moja książka- black metal [3]

Statystyki

Ogółem online: 20
Gości: 20
Użytkowników: 0

Główna » 2014 » Wrzesień » 15 » Klasyczne albumy heavy metalu- Thrash/Black Metal cz. II
9:57 PM
Klasyczne albumy heavy metalu- Thrash/Black Metal cz. II

Mówiąc o Kreator[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kreator_1/2014-07-04-243]  nie można zapomnieć o "Coma Of Souls"[http://www.youtube.com/watch?v=uub0ZEL92M0][https://plus.google.com/photos/search/kreator?pid=6002577852820473698&oid=110062462996295510274], dla wielu (również dla mnie) album doskonały...  Z całym jednak szacunkiem do "Extreme Aggression"[http://www.youtube.com/watch?v=bLPcEzisQ0M], ale moim zdaniem "Coma Of Souls" jest dziełem o klasę lepszym! Zniknęła gdzieś ta typowo thrashowa maniera, a kawałki stały się bardziej wyrafinowane. Już otwierający płytę "When The Sun Burns Red"[http://www.youtube.com/watch?v=kCwXLdPVrhc] rozwiewa nasze wątpliwości. Akustyczne intro, a potem huraganowe riffy podparte nieszablonową grą Ventora na perkusji i do tego ten jadowity wokal Petrozzy. Kawałek jest rozbudowany, dużo się w nim dzieje, no i te fantastyczne pojedynki solowe Petrozzy i Gosdzika - cudeńko. Czasem można odnieść wrażenie, że blisko jest Kreatorowi do death metalu. Im dalej album brnie, tym jest ciekawiej. Bardzo dobry i solidy thrash w numerze tytułowym, krótki, przebojowy "People Of The Lie"[http://www.youtube.com/watch?v=zYzSN11Jab4] z krótką, ale zawierającą chyba wszystko solówką, jeszcze krótsze, ultraszybkie "World Beyond"[http://www.youtube.com/watch?v=fVvgTQ4RQ0c]  i dobijamy do cudeńka w postaci "Terror Zone"[http://www.youtube.com/watch?v=NFYvGDv03fQ]- chyba najbardziej znanego numeru zespołu. Po raz kolejny wydawać by się mogło, że będzie to ballada, a tutaj dostajemy mocarny thrash, pełen dramatyzmu i świetnego instrumentarium. Pojedynki giatrowe zapierają dech w piersiach! Na dokładkę dostajemy "Agents Of Brutality"[http://www.youtube.com/watch?v=QNv62qZTilM] ze czyściutkim, jak nigdzie wykostkowanym riffem - aż ciarki po plechach przechodzą. No i po raz kolejny fantastyczne solo. "Material World Paranoia"[http://vimeo.com/36088412]  to trochę wolniejszy numer, w kawałek wdarł się mały chochlik produkcyjny, jako, że w pewnym momencie słyszymy jakby głos Petrozzy  niosło echo. "Twisted Urges"[http://www.youtube.com/watch?v=bR-ZRDZAPug] to kolejny szybki, krótki thrasher, ale już "Hidden Dictator"[http://www.youtube.com/watch?v=XUZxaaqPZk0] to klasa sama w sobie. Utwór jest raczej wolny, ale przepiękne solo powoduje, że słuchacz jest w siódmym niebie! Na zakończenie mamy kroczące "Mental Slavery"[http://www.youtube.com/watch?v=hUKQF54dyA0]- dobre zakończenie płyty.

Według mojej subiektywnej oceny "Coma Of Souls" jest najlepszym działem starej fali thrash metalu, przewyższając biegłością instrumentalną dokonania klasyków gatunku. Nie wyczuwa się w muzyce Kreatora tej niemieckiej sztywności jaka cechuje choćby dokonania Sodom czy Destruction. Do tej pory powstało bardzo niewiele albumów, które od strony gitarowej robią takie wrażenie jak "Coma Of Souls". Nawet przymknąłbym oko na fakt, że płyta nie jest rewelacyjnie wyprodukowana, że zarówno Metallica jak i Megadeth czy Slayer mają lepszą sekcję rytmiczną, ale to właśnie Kreator napisał najlepsze thrashowe utwory - z jednaj strony proste, bezpośrednie, a z drugiej pełne smaczków i muzycznych ornamentów. Naprawdę album z klasą i w pełni zasłużony klasyk.

W czasie mojego dzieciństwa „liczyły się” tylko dwa zespoły, które grały naprawdę „agresywny” metal... Pisząc „agresywny” specjalnie używam cudzysłowu, bo parę lat później miałem poznać zespoły, które grały jeszcze bardziej agresywnie, jeszcze bardziej ekstremalnie. Na tamte czasy miarę ekstremy mierzyło się Metalliką[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277], którą znal każdy dzieciak z osiedla i Kreator[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kreator_1/2014-07-04-243] , który w owym czasie był formacją luksusową... Dziś Kreator jest zespołem kultowym, a jego płyty są dużo bardziej znane...

Są płyty, których słucha się na klęcząco- bo to przejaw prawdziwego arcydzieła. Pamiętam jak dziś jak jeszcze w szkole podstawowej kupilem sobie „Extreme Agression”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/5948479652209850258?pid=5948479652209850258&oid=110062462996295510274][https://www.youtube.com/watch?v=bLPcEzisQ0M]  i powiem szczerze, że słucham jej do dziś... No oczywiście zmienił się nośnik, bo dziś starego kaseciaka zastąpił odtwarzacz kina domowego, a zdartą „stilonkę” zgrabna płyta CD wypalona na krążku, ale efekt jest ten sam- szczena mi opada, choć minęło już od jej wydania ćwierć wieku (25 lat)! To według mnie najsłynniejsza płyta Niemców, obok równie kultowej „Coma of Souls”, którą opisywałem powyżej. Co mnie tak powala jak chodzi o ta płytę?Może, to ta agresja, niezmiernie ekstremalna... Ma w sobie coś tajemniczego... To prawdziwa magia, którą buduje Mille Petrozza i jego koledzy.

Pewne niuanse na płycie wychwyciłem dopiero po paru latach... Niuanse te dotyczyły brzmienia. Na płycie tej nie słychać w ogóle basu... Oczywiście drobne kłamstwo, ale nie tak jak to z reguły na płytach i koncertach bywa... Płyta brzmi surowo, sucho- bym powiedział powiedział, że brzmienie jest spłaszczone, ale to mi nie przeszkadza... Riffy to klasa światowa, a solówki to poezja. Piekielnie szybkie gitary i sekcja rytmiczna nie daja nawet chwili odpoczynku. Można śmiało powiedzieć, że te minimalne zwolnienia, które się pojawiają- to jedynie cisza przed burzą. Przez całą praktycznie płytę mamy praktycznie cały czas nawałnicą- prawdziwą młóckę, ale do tego Kreator nas przyzwyczaił...

Utwory? To dziesię prawdziwych „killerów”, gdyby wyrzucić choćby jeden z nich to cała płyta by się rozsypała jak domek z kart... A tak to mamy prawdziwy nokaut... Wiele jest takich płyt, które nie są konceptami, a są spójne... „Bringer of Torture” czy „Betrayer”, a także „Some pain will last” i “Fatal energy” są po prostu boskie, zwalają z nóg... Wokale Petrozza to totalne szaleństwo...

„Exterme Aggression” jest na pewną jedną (choć nie jedyną!) płytą, która zmieniła moją świadomość muzyczną, a także wpłynęła na rozwój moich muzycznych upodobań i gust. Kreator miał w swojej twórczości lata grube i chude, nagrywał plyty znakomite (wręcz fenomenalne) i totalne gnioty... Zawsze jednak robil to w swoim stylu... tego zespołu nie da się pomylić z żadnym innym- jest to jego znak firmowy (ów styl!). Kilka płyt to już teraz prawdziwa legenda, a „Exterme Aggression” to płyta kultowa..     

Uwielbiam przyglądać się debiutom moich ulubionych zespołów... Kreator [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kreator_1/2014-07-04-243] zaczął się kreaować w 1984 roku (oczywiście wówczas mając zaledwie cztery lata jakimś wielkim fanem tej formacji nie byłem..., no ale później...).

Debiut zespołu „Endless Pain” [https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/5948479509066769906?pid=5948479509066769906&oid=110062462996295510274] to rok 1985, nagrany w składzie: „Ventor”- perkusista+ wokal, „Mille”- gitara+ wokal i „Rob”- bas. To niezmiernie energetyczny thrash metal zamknięty zaledwie w 40 minutacj, ale zagrany z taką brutalnością i szybkością, że na większy niedosyt nie ma co liczyć...

Kreator na swoim debiucie praktycznie w ogóle nie zatrzymuje, a jeśli już nawet zdarzy Wam się odkryć ową chwile przestoju- to jest to zabieg celowy, zastosowany po to by rozbujać się jeszcze bardziej. „Endless Pain” chwilami zalatuje naprawdę niezłą thrash/black metalową siarką- taką w stylu tat 80-tych. Oczywiście są wątpliwości czy gdyby Petrozza nie wycharczał wszystkich partii czy ten i tak dobry debiut byłby jeszcze lepszy... Do moich ulubionych na płycie należą: „Total Death”. „Tormentor”, „Flag of Hate” oraz „Civil War”. Praca gitar i perkusji jest tu na prawdę szybka a wokale wściekle. Brzmienie jest świetne, ale o to chodzi... Płyta znakomita w kategoriach chamskiego przyłożenia...

"Ballady"[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/5948477307597165218?pid=5948477307597165218&oid=110062462996295510274][https://www.youtube.com/watch?v=XpC5jzr3irc][http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/20_lat_ballad_kata/2014-09-15-841] Kata[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kat_cz_i/2014-07-04-223] zawsze będą mi się kojarzyć z bardzo wczesnymi porankami po tzw. domówkach - godziną czwartą lub piątą rano, kiedy towarzystwo zmęczone zabawą zalega po kątach lub nie jest już w stanie nawiązać kontaktu z rzeczywistością. Muzyka, do niedawna prawie zagłuszająca rozmowy, teraz spokojnie sączy się z głośników. W takich chwilach często przychodzi czas na różne wynurzenia i zwierzenia, przeważnie niezbyt wesołe. "Niedobitkom" nic tak wówczas nie służy, jak właśnie melancholia "Ballad", najbardziej nietypowej płyty w dyskografii zespołu.    

Album to zbiór nowych, nastrojowych kawałków, okraszony kilkoma starszymi utworami ("Łza dla cieniów minionych", "Głos z ciemności" i "Czas zemsty"). Kat raczył słuchaczy balladami już nie raz - przykładem niech będzie niezwykłe "Trzeba zasnąć" (pochodzące z płyty "Szydercze zwierciadło") czy perełek w stylu "Płaszcz skrytobójcy" (tekst zaczerpnięty z poezji Tadeusza Micińskiego) i "Słodki krem" (z krążka "Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach"). Do tej listy wielu dorzuciłoby nie mniej słynne "Purpurowe gody", jednak ich nastrój nieco burzy wers "naga budzisz się w wielkich jajach"... Przynajmniej według mnie. Wolniejsze utwory - podobnie jak u innych thrashowych zespołów - były uzupełnieniem ostrzejszej całości. "Ballady" natomiast pokazały bardziej liryczne oblicze Kata.

Płytę rozpoczynają delikatne dźwięki pianina, a więc "Legenda wyśniona", której niezwykły nastrój potęgują dochodzące później ciężkie gitary. Trudno zapomnieć ten kawałek - być może chodzi o tekst, być może o linię melodyczną, być może chodzi o klimat... Atmosferę podtrzymuje wojowniczy "Głos z ciemności", a ukojenie przynosi instrumentalny "Talizman". Jednak to przysłowiowa cisza przed burzą, ponieważ zaczyna się "Delirium Tremens", chyba najcięższy tekstowo utwór na płycie, który rozpoczynają słowa "Mamo tyle lat nie ma cię...". Jego kulminacją jest gorzki monolog Kostrzewskiego - "mam 25 lat i życie połamane jak patyk..." Po mrocznym i przytłaczającym "Delirium Tremens" otrzymujemy kolejną dawkę smutnego piękna - "Łzę dla cieniów minionych". To kolejny kawałek Kata, o którym próżno pisać - trzeba go po prostu usłyszeć. Po deklaracjach "okręt mój płynie dalej" nadchodzi zimny "Czas zemsty". Utwór trudno nazwać typową balladą, choćby ze względu na buntowniczy klimat i momentami marszowe tempo muzyki, a także słowa w stylu "z głębi ran, z chaszczy i nor, zemsty nadszedł czas i przemoc" oraz "wzniósł Abadon stary miecz, plunął w piach, wojna psie!". Nie ulega jednak wątpliwości, że piosenka idealnie komponuje się z całością płyty. Końcówka albumu przynosi słuchaczowi ukojenie połączone z zadumą. Do "Robaka", "Bez pamięci" i "Niewinności" przekonywałam się najdłużej, postrzegając je jako zbyt delikatne, psujące spójność płyty. Jednak w pamięci na długo pozostawały mi urywki tekstów takich, jak "sługami Boże jesteśmy twymi w grobach, bo praw za życia równych nie ma" ("Robak"), "Starta na proch przez ludzi, czczą kierat, by prędzej to szło, toczą się kamienie bez imienia" ("Bez pamięci") czy wreszcie "do dzikich borów idę, między psy, szukam żył źródlanej wody, czystej krwi" ("Niewinność"), których wymowę podkreślała muzyka - mniej agresywna niż to zwykle u Kata, ale niezwykle przejmująca.

Każde przesłuchanie "Ballad" to fascynująca emocjonalna podróż, bez względu na stan ducha - choć przestrzegam wrażliwców, których ta muzyka może wpędzić w przysłowiowego "doła". Płyta, wydana ponad dekadę temu, świetnie broni się i dziś. Jeśli jednak ktoś szuka w muzyce przede wszystkim nowinek, zaskakujących rozwiązań, to srodze się zawiedzie, ponieważ ten album to przede wszystkim potężna dawka emocji. "Ballady" wypełnia muzyka, która może zostać w człowieku na całe życie. W moim przypadku tak właśnie jest.

Roman Kostrzewski: „W dolinie sennej martwa biel/ na stokach gór buki tną/ Rzucam ogniem krzem o krzem/ I ostrzem dym oczy ściąl, pofrunął w las/ Ptaki wędrowne, w krzyżach czerń/ A mi przy ogniu rąbać noc/ Iskry w lędźwiach, pierś o pierś/ Wszystko gore jak stos/ Zwęglony brzask”

Akustyczna płyta grupy KAT & Roman Kostrzewski[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kat_cz_i/2014-07-04-223] nie była zaskoczeniem, bo już w 2012 roku thrash metalowa formacja z Katowic wprowadzała do swojego setu koncertowego kilka utworów bez prądu... Można powiedzieć, że takie piosenki jak: „Trzeba Zasnąć” czy „Spojrzenie” od samego początku  miały akustyczną podstawę, trzeba ją było jedynie rozbudować...

Płytę bez prądu mogą być realizowane z przearanżowaniem  utworów (nie raz tak radykalnym, że trudno je rozpoznać), w poularnej ostatnio formule neo- unplugged (czyli z mnóstwem dodatkowych „dziwnych” instrumentów z udziałem gości itp.), czy wreszcie – z zagraniem  na akustycznych instrumentach piosenek z liniami melodycznymi, które są bardzo zbliżone do oryginału. Tak jest i w tym przypadku... Oczywiście przy thrash/black metalowej stylistyce, którą fani KAT-a znają od 1979 roku pojawiają się wątpliwości czy stosowanie zabiegów akustycznych ma sens. To przecież zespół, który słynie z naprawdę ciężkich riffów. Gitara elektryczna to odpowiedni instrument, by taki efekt uzyskać... a ta akustyka? Hm...

Tymczasem „Buk- akustycznie”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/6058105935567869922?pid=6058105935567869922&oid=1100] udowadnia, że idea nagrywania albumów unplugged sprawdza się nawet w tak radykalnych przypadkach. Mnie to przekonuje... Nie ma się wrażenia, że muzycy pinkolą sobie riff bez mocy. Dynamika się zmienia, a jednocześnie pojawia się owa przestrzeń... Pojawiają się tu więc takie utwory jak: „Odi Profanum Volgus”, „Śpisz jak kamień”, „Diabelski dom, cz. I”, który ma nawet pewną nutkę przebojowości... „Robak” zachował swój refleksyjny charakter. „Trzeba zasnąć” zamiast tradycyjnej cody zyskało dodatkową część dzięki dodatkowemu tekstowi. Roman Kostrzewski na wokalu jak zwykle cudownie, a w „Łza dla cieniów minionych” zawiera jeszcze te dodatkowe niuanse, naprawdę fajne... Jego głos jest bardziej czytelny, a jednocześnie tak niesamowity...

Najważniejszą rzeczą jest jednak atmosfera, która towarzyszy tym utworom- owa aura, którą tworzy Kostrzewski i ekipa. Oczami wyobraźni widzę zespół grający „wśród dzikich borów, niezdobytych gór, przed drewniana chatą, w blasku księżyca i świec” (nie jest to tandeta, która rozwala mnie w norweskim black metalu). Owa estetyka czy wzmacniacze tylko zepsułby efekt.  To kolejny po „Balladach” dość kontrowersyjny materiał, który łamie wszelki stereotyp, twórczo igra z konwencją...    

Pomimo, że Kreator[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kreator_1/2014-07-04-243] powrócił do korzeni i znowu gra death metal, to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ostatnie albumy grupy były bardzo rzemieślnicze i nie miały w sobie świeżości. Gdy "Hordes Of Chaos”"po raz pierwszy trafił do mojego odtwarzacza złapałem się za głowę i zacząłem bluzgać. Co to ma być? Brzmienie dziwne, cukierkowate, bardzo melodyjne partie gitar, brakuje mięcha, kawałki proste i grane na jedno kopyto. Byłem rozczarowany, ale taki stan rzeczy zaintrygował mnie. Powróciłem do krążka i na buźce zamiast podkówki zagościł banan.

To co na początku wydało mi się bezpomysłowe okazało się być właśnie tym powiewem świeżości, innowacją, której brakowało na poprzednich płytach. Oczekiwałem po "Hordes Of Chaos" kolejnej porcji soczystego thrashu, a dostałem coś zupełnie innego, coś co przykuwa uwagę jeszcze bardziej.

W zasadzie wiele z tych pierwszych odczuć pozostało. Kreator nagrał niesamowicie melodyjny materiał, gdzie wiele partii gitarowych wydaje się być wyjętych z dokonań formacji heavy metalowych - od harmonii gitarowych, po oszczędne, ale chwytliwe solówki. Złudzenie, że płyta posiada dziwne brzmienie towarzyszy nam jedynie przez pierwsze 30 sekund utworu tytułowego otwierającego album. Potem jednak wszystko jest lepiej niż się można było spodziewać. Przede wszystkim "Hordes Of Chaos" nie posiada klinicznie sterylnego brzmienia, dzięki czemu muzyka zyskała na dzikości i spontaniczności. Jeśli dodamy, że niemiecki kwartet nagrał wyjątkowo prosty, wręcz punkowy materiał niektórzy mogą już się szczerzyć licząc na powrót do korzeni. A tak jest nie do końca. "Hordes Of Chaos" jest dla Kreatora tym, czym dla Morbid Aniel był "Covenant". Niemcy postawili na prostotę, czad, skoczność, dynamikę zamiast po raz kolejny rzeźbić bezsensowne i wtórne schematy. Mamy tu więc schematy szybko-wolno, które są co prawda przewidywalne, ale brzmią nadzwyczaj soczyście i świeżo. Nie przeszkadza mi nawet fakt, że wiele z tych patentów jest powielanych na płycie wielokrotnie, gdyż pośród tej schematyczności i prostoty poupychane są techniczne smaczki, ciekawe melodie czyniące ten album bardzo dobrym.

Kreator nagrał chyba najlepszy album od czasów "Coma Of Souls". Na pewno jest to płyta, która zaskakuje i na początku nie każdemu może przypaść do gustu, ale z odpowiednim podejściem znajdzie na pewno wielu wielbicieli. Co więcej - rozsądny miszmasz stylistyczny oraz odważne wprowadzenie zmian mogą okazać się wabikiem dla miłośników innych gatunków niż thrash metal. Tak czy owak - bardzo dobry album, zdecydowanie najlepszy z dotychczas wydanych w tym roku.

Albumy '666'[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/5948477437371518322?pid=5948477437371518322&oid=110062462996295510274]  oraz 'Metal and Hell'[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/5948477301126107010?pid=5948477301126107010&oid=110062462996295510274] KAT-a[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kat_cz_i/2014-07-04-223

 zostały nagrane w 1985 roku, aa wydane zostały w 1986 roku. '666' została wydana na winylu przez Klub Płytowy Razem, a 'Metal and Hell', także na winylu przez belgijską Ambush Records. Ja sam mam wydanie cd '666' od Silver-Tonu, numer katalogowy ST 06-96 z 1996 roku oraz podwójne cd zawierające album '666' w dwóch wersjach nagraniowych i 'Metal and Hell', wydane nakładem Yesterday YESCD 052011 z 2011 roku. Ciekawostką albumu '666' jest fakt, że jego oryginalny tytuł to '666 czyli metal i piekło'.

Skład Kata to: Roman Kostrzewski (wokal), Piotr Luczyk (gitara), Wojciech Mrowiec (gitara), Tomasz Jaguś (bas) oraz Ireneusz Loth (perkusja).

'666' naprawdę jest genialny. Mamy tu kawałki tak fantastyczne, kultowe wręcz jak 'Metal i Piekło', w którym cudowne riffy, szczególnie pod koniec utworu oraz genialny wokal Romka dają prawdziwego czadu. Utwór zwieńczony jest trupim, wręcz grobowym 'szeeeeeść, szeeeeeść, szeeeeeść'. Kolejny fantastyczny numer to 'Diabelski Dom cz. I'. Genialne słowa, cudowne partie gitar, perkusji i oczywiście wokalne. Dalej mamy fenomenalny 'Masz Mnie Wampirze', a zaraz po nim, posępny, złowrogi, majestatyczny, chłodny 'Czas Zemsty'. Kolejne genialne numery to 'Noce Szatana', 'Czarne Zastępy', '666' oraz najbardziej chyba kultowy kawałek polskiego metalu, czyli 'Wyrocznia'. Ten ostatni to numer, który można rzecz, jest hymnem polskiego metalu. Covery tego utworu grało wiele kapel, między innymi Vader, który go umieścił na swoich albumach w polskiej i angielskiej wersji.

Autorem tekstów do utworów na płycie, w głównej mierze jest Romek. Mamy tu bardzo dużo odniesień do okultyzmu, kultu szatana, śmierci. W tekstach pełno jest trupów, czarnych kozłów, szatana, wiedźm, śmierci i innych powiązanych rzeczy. Daje to bardzo mroczny klimat albumowi, co niestety nie spotkało się ze zbyt dobrym przyjęciem przez osoby nie związane z metalowa sceną oraz przez ówczesne władzę. 

Polska wersja albumu oczywiście znacznie bardziej podoba mi się, niż angielska. Jest bardziej wyrazista, dosadna w słowach i przekazie i bardziej pasuje do klimatu. Angielskiej słucham dość rzadko.

Brzmienie '666' oraz 'Metal and Hell' jest bardzo surowe, wręcz garażowe, szczególnie gdy słuchamy '666' z sesji nagraniowej z października 1985 roku. Dodaje to swoistego smaczku albumom, przenosi słuchacza w mroczne miejsca i wywołuje gęsią skórkę. Siła muzyki, brzmienia, słów, wokalu Romka jest tak wielka, że należy słuchać '666' przywiązanym mocno do kanapy lub fotela i one także muszą być mocno przymocowane do podłogi, gdyż nie zastosowanie sie do wyżej wymienionych grozi wyleceniem z domu przez okno, balkon lub drzwi wejściowe. Album jest jak walec, który rozjeżdża i miażdży wszystko. gdyby polscy drogowcy budowali drogi słuchając Kata i '666', myślę, że trwałość nawierzchni byłaby znacznie bardziej mocna. 

"38 Minutes Of Life"[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/5948477458768557570?pid=5948477458768557570&oid=110062462996295510274KAT-a[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kat_cz_i/2014-07-04-223]   to kultowa pozycja dla każdego szanującego się fana polskiej sceny metalowej. Album przez długie lata był nieosiągalny w sklepach, a na internetowych aukcjach uzyskiwał rekordowe ceny. Płyta dostępna jest w limitowanej wersji digi, oprócz oryginalnej okładki dodano książeczkę z opisami oraz bonusy video: utwory "Wyrocznia" oraz "Masz Mnie Wampirze" w wersjach koncertowych, z opolskiego występu z 1986 roku.

Album "38 Minutes Of Life" został zarejestrowany w 1987 roku, kiedy to Kat dwukrotnie wystąpił przed Metalliką w katowickim Spodku. Grupa rozpoczęła swoją działalność w 1979 roku i jest obecnie jedną z najważniejszych metalowych formacji na metalowej scenie. Kat występował na żywo obok takich ikon metalowej muzyki jak Metallika, Running Wild, Iron Maiden, Helloween czy Motorhead.

"Bastard"[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/5948477317985038690?pid=5948477317985038690&oid=110062462996295510274]   to był nóż, którym Kostrzewsk[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kat_cz_i/2014-07-04-223]  i przeciął pępowinę łączącą mój metafizyczny pępek z resztą świata. Bolało jak diabli. Przede wszystkim bolały słowa, z muzyką, z jaką się zetknąłem na tej płycie, byłem już na "ty". Oczywiście kursowały w tamtych latach jakieś kserokopie tekstów Slayera, AC/DC, Metallicy, ale pisane były dziwnym pismem (dziś wiem, że był to angielski) i sporo sił kosztowało ich przetłumaczenie i zrozumienie. A tu Kostrzewski śpiewał nie dość, że o tym, co i ciebie męczy w nocnych koszmarach, to śpiewał to w ukochanej polszczyźnie. Bzdura, jeśli ktoś mówi, że muzyka metalowa może żyć sama, bez jej tekstów. Może żyć dzień, dwa... ale nie latami. Jedne teksty są jak przynęta, inne jak główny nurt rzeki. Wiele zależy od stylu - black metal można by porównać ze ściekiem, jeśli usunąć z niego teksty, heavy metal stałby się schematem bez tekstów, które poruszając przeróżne tematy, nadają utworom odmienność.

"Bastard" to jak dla mnie 75% teksty, 25% muzyka. Jednak te 25% muzyki na płycie to cztery razy więcej, niż na "Oddech wymarłych światów", czy jeszcze wcześniejszej "666". Muzyka jest o wiele bogatsza, zaskakuje rozbudowaną formą z nieustającymi wariacjami, szybko zmieniającym się rytmem. Chciałbym usłyszeć samą muzykę zawartą na tym albumie, bez wokalu, by nie odciągał mej uwagi od gitar i perkusji, ciekaw jestem, jakie wtedy wyobrażenia nasunęłyby mi się przed oczy, co bym w tym jazgocie ujrzał. Oczywiście, jest to najpiękniejszy jazgot dla mojego serca... niech ktoś źle tego nie odczyta.

Utwór "W bezkształtnej bryle uwięziony" zaczyna się impulsami natężeń dźwięku, szybkimi gitarkami, potem podczas zwrotki riff w stylu "Metallica", ale to KAT, a nie jakaś pierdolona popowa kapela z USA! Zresztą zaraz widać różnicę w stylach, gra jest szybsza, nie jest tak schematyczna, porozbijana na zwrotki. Tu ciągle dzieje się coś nowego. Szczególnie ciekawa jest perkusja, może jedynie werbel poddany jest regule, tombas nie jest dokładny, nie ma okresu, gdy wszystko zaczyna się powtarzać, wybija różne wersje, by jedynie w całości (na przestrzeni zwrotek) wypaść w miarę identycznie. Fajna sztuczka.

"Zawieszony sznur" zaczyna się ostrą grą gitar, krótka salwa gitar z perkusją, potem długie rozciągniecie dwudźwięków na całe takty, znów salwa, znów dłuższy odpoczynek, potem szybka jazda slalomem, aż wchodzi główny riff, cudo! Jeden z najlepszych momentów na płycie. W refrenie Irek (perkusista) gra dużo stopami, co ma prawo się w tym fragmencie podobać, jednakże właśnie taka gra na dwie stopy, podobna do odgłosu silnika maluszka chodzącego na małych obrotach, ogólnie nie podoba mi się za bardzo. Tutaj jest to jeszcze stosowane z iście aptekarskim umiarem, co świadczy na plus. Po dwóch zwrotkach następuje zmiana klimatu, po dwóch akordach gitary zmieniają całkiem linie melodyczną, rozpoczyna się drugi akt utworu. Akompaniament gitar do słów o egzekucji więźnia, po czym długa solówka pełna malowniczych legatt. III akt to powrót do pierwszych riffów, w tym do tego Jedynego.

"Bastard" to krótkie uderzenia w talerze, po czym startuje szybki riff, który zwalnia dopiero po połowie utworu. Po solówce dostajemy fajną porcję perkusji, bardzo bardzo. Powrót znów do szybkiego grania, z tła muzyki wybuchają małe strumienie lawy solówek.

Następuje utwór "Piwniczne widziadła". Uwagę zwracają na siebie subtelne talerze, gitary przerywają to długimi kaskadami nut, które pną się po pięciolinii i już grają skoczny riff zwrotki. Do tego utworu został nakręcony video-clip. Widziałem go kilka razy, szczęśliwie. Fajnie nakręcony, w śmiesznych kolorach, różowy, niebieski, fioletowy, żółty itd. Kontuary niewyraźne, skaczą, wszystko rysowane jakby piórem świetlnym. Kostrzewski, z tego co pamiętam, miał czerwone oczy. Ciężko było rozpoznać kontury, wszystko drgało. Naprawdę, dziwny teledysk. Kumpel nagrał go i ma na stanie o ile jeszcze nie skasował... tak na lewo to mogę się postarać o jakieś przypadkowe kopie. Jak ktoś chce to niech się ze mną skontaktuje i podrzuci kasetę.

"W sadzie śmiertelnego piękna", śpiewane przez Kostrzewskiego niskim głosem, jedynie refren ze słowami "W sadzie śmiertelnego piękna..." wydarty ciszy z krzykiem. Utwór spokojny, z trochę ostrzejszą perkusja przed ostatnią zwrotką (druga powtórzona), gitary grają ostre riffy wysokimi nutami.

"Odmieńcy" zaczynają się szybką jazdą, zapowiada się najszybszy numer na płycie. Perkusja wali jak oszalała, gitary prują przed siebie, to wszystko przez ponad minutę, zanim wejdzie wokal. Wtedy na chwilę przed, wszystko się uspokaja, słychać akompaniament akustycznej gitary, wolne solo, potem powraca przesterowana gitara, średnie tempo grania widoczne na całej płycie. Kostrzewski próbuje umelodyjnić swój głos, często wyciąga głoski w górę. Koniec to znowu tempo z początku utworu, najszybsze na płycie.

Po tym szybkim graniu przychodzi czas na balladę "Łza dla cieniów minionych", przy akompaniamencie akustycznych gitar spokojny, melodyjny głos Romana Kostrzewskiego. Od razu ogarnia mnie pogrzebowy nastrój. Gitary są pełne smutku, wygrywają wolną, liryczną melodie. Często wstaję i biorę do rąk swojego klasyka i gram z nimi, zamykam oczy i gram. W połowie utworu gitary zmieniają brzmienie na przesterowane, wolna melodia wybucha z nową silą, w tle znów zaczyna przygrywać klasyk, potem dochodzą wysokie tony trzeciej gitary, solowej. Do tego Kostrzewski śpiewający podwójnie - jeden głos niższy i drugi, nakładany, z echem, wyższy. Chwyt zastosowany prawie na całej płycie, niewiele jest fragmentów, w których słyszymy jeden głos Kostrzewskiego. Tutaj pod koniec utworu dochodzi cichy, trzeci głos w tle, który już bez mała krzyczy.

Cichnie na dworze... zamilkł głos Kata, a we mnie powstaje pustka, którą żal i smutek wolno napełnia. Przyszedłeś następny dniu, minęła chwila i odchodzisz, kto cię prosił. Kacie, czyń swą powinność! Wołam o śmierć...

Nie mogę zapomnieć również o „Róże Miłości Najchętniej Rozwijają się Na Grobach”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/5948477385884673730?pid=5948477385884673730&oid=110062462996295510274] KAT-a[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kat_cz_i/2014-07-04-223].

Płytę otwiera "Odi profanum vulgus" - "Nienawidzę nieoświeconego tłumu". Bombowy numer, o skomasowanej sile rażenia. Ironia słów, obniżone o jeden ton gitary, agresywny wokal, trochę core'owych zagrywek, ale głównie ta ironia w słowach. Dziękujmy Panu za wszystko, za choroby: raka, AIDS, chytrość, obłudę, wojny. I czyja to wina jak nie twoja? No chyba, że to nie ty... to kto wtedy nami rządzi?

"Purpurowe gody" to z początku ballada, zaczynająca się na chińską nutę, potem akustyczna gra gitar, płyną melodyczne minuty utworu, aż do słów "...naga budzisz się w wielkich jajach", na dwa odzywają się ciężkie gitary, perkusja i chory głos Kostrzewskiego - "Prącie trzy na metr, czarne jak w habicie ksiądz...", nastaje znów lekki nastrój akustycznych gitar, jęki, następna zwrotka i znów ostra gra do identycznych słów. Powstaje z tego muzyczny przekładaniec, od wolnych "gwiezdnych" gitar i zaowaulowanej opowieści o kobiecej niewinności, do brutalnych słów gwałcącego napastnika, aż po wyciągnięcie noża.

Następna piosenka zaczyna się jednostajnym wybijaniem taktu przez perkusję i posępnymi dźwiękami zmierzchu, krzyk i wszystko rozbrzmiewa ciężkimi gitarami i recytującym głosem znanym z "Biblii satanistycznej", refren jest śpiewany wyjącym głosem, gitary grają niezły kawałek. Bardzo psychodeliczny kawałek, strasznie porozrywany na przeróżne tempa, brzmienia gitar, mnogość barw śpiewu.

"Stworzyłem piękną rzecz" to jednolity, szybki utwór, znów z dozą ironii i kpiny. Dużo też w tym numerze "wygłupów": "Ynndższsz", nosowe przekpiewcze "Co to jest?", "Diridiri". Gitary też grają swobodnie, po drugiej zwrotce nagle odzywają się jakieś gwizdki, piszczałki, Kostrzewski śpiewa "Łałałała", intonuje temat z "Smoke on the water", trąbki... co to jest? Karnawał, rozwrzeszczane zbiegowisko? Kapitalne! :) Potem muzycy się opamiętują, ale utwór ciągle brzmi lekko, zabawnie, na koniec wśród śmiechu pierwsze "Happy birthday to you", powtórzone, potem trzeci raz z pijackim bełkotem "Happy birthday dear Man", "Happy birthday to you". W pozostałych słowach czuć pogardę do świata, małego, śmiesznego, patrząc okiem niezadowolonego boga.

"Słodki krem" to wolny utwór. Na początku gitary przygrywają cichutko na wiolinowych strunach, Kostrzewski szemrząc wypowiada pierwszą zwrotkę, wolno cedząc słowa na wolno płynącej pięciolinii. Słychać dwa głosy, nałożone śpiewające to samo w dwóch barwach, wspaniale to wychodzi. Po chwili nowy rytm wstrząsa pięciolinią, ranne nuty toną w krwi przesterowania. Tekst odczytałem jako atak na kler, bo co słyszymy? Ksiądz pomaga młodej kobiecie, gdy ta nie ma już skąd uzyskać pomocy. Potem "W półśnie poczułaś ostry ból. Wiedziałaś, że to grzech. Zdyszanym głosem szeptał ci - "Módlmy się, módlmy się"...". Haha, gdyby to usłyszał, któryś z tych zepsutych sług jedynego Boga. Czeka ich jeszcze sprawiedliwość za życia - "Głową w dół z ambony spadł!"

"Wierzę" zaczyna się stłumionym odgłosem gitar, jakby wszystko grało za ścianą, po dwóch taktach otwierają się nagle drzwi i wpadasz do pomieszczenia, w którym dominuje głośny ryk gitar i stuki perkusji. Chwila i odzywa się mocno przesterowana solówka w średnim tempie, by zaniknąć wraz z nastaniem głównego. Na nim oparta jest większa część piosenki, o żywym akcencie, dynamiczna. Dwie zwrotki pod ten rytm, krótki powrót do pierwszego tematu w utworze, potem znów solówka pod główny riff i trzecia zwrotka, po czym następuje totalne wyciszenie i zostają same gitary i klawisze, grając pokręcony instrumentalny kawałek o brzmieniu trochę jak przez flangera, dochodzą po jakimś czasie słów "...Nienawidzę tych, którzy są jak szron..." oraz wolna perkusja i bardzo wolna solowa gitara, wszystko razem wspaniale rozbrzmiewa i znów wpada w ostre, przesterowane brzmienia pierwszego tematu. Na końcu "kaczkowate" solo, a wszystko urwane w pół słowa.

Następny utwór - "Strzeż się plucia pod wiatr" zaczyna się szybkimi gitarami, strzelającą perkusją i po chwilowym przycichnięciu odzywa się ze starą prędkością w nowym, ósemkowym riffie. Refren jest trochę wolniejszy, grany rozłożonymi akordami na pół z szybkim kostkowaniem na najwyższej strunie. Cały utwór wali jak młotek w mój nędzny łeb, chcąc wyczarować morza, przez które żegluję, knieje, przez które przyjdzie mi się przedzierać, aż dotrę do bagiennych moczarów następnego utworu, gdzie gitary unoszą się w gęstej mgle, wszystko jest ciche, na wpół żywe. Instrumenty wydają przypadkowe dźwięki, w tle gra spokojna, monotonna przygrywka. Potem perkusja niepokoi nagle wyskakującymi uderzeniami, odzywa się stonowana solowa gitara, grą zapowiadając czekający nas później główny riff utworu. I jest! Wszystko wybucha w doomiastym stylu, jak w okropnej przedpotopowej bajce gitary grają jaskiniowy, wolny, riff. Odzywa się głos z podziemi. Wiąże się z tym śmieszna sprawa gdyż na okładce kasety KAT zapewnia, że głos ten należy do 11-to letniego Piotrka Pruszkowskiego - co jest bardzo wątpliwe, jeśli odrzucić by jakąś obróbkę owego głosu w utworze. Po prostu jest to wolny, deathowy ryk... rzecz do tej pory nigdy nie spotykana w KACie, tak jak i doomiastych gitar. Szok!

Zespół KAT to niewątpliwie największa legenda polskiego metalu. Ekipa dowodzona przez Piotra Luczyka i Romana Kostrzewskiego na trwałe wpisała się w świadomość tysięcy wielbicieli ciężkiego grania. KAT był też pierwszym polskim zespołem, który w swoich tekstach poruszył tematykę okultystyczną/satanistyczną dając tym samym impuls wielu innym muzykom, którzy już niedługo powoływać będą do życia liczne hordy zjednoczone pod wspólnym czarnym sztandarem. I to właśnie najwybitniejsi przedstawiciele tychże hord postanowiły oddać cześć swoim mistrzom wydając płytę "W Hołdzie KAT". Zapraszam do krainy czarnych zastępów

Zaprawdę imponujący zestaw kapel został zebrany na tym krążku. Swoje wersje szlagierów KATa napisali: Damnation, North, Unnamed, Behemoth, Grom, Hermh, Luciferion, Prophecy, Insomnia, Mastiphal, Groan, Vader, Taranis, Immanis oraz Lux Occulta. Wszystkie te zespoły wniosły do muzyki KATa własne piętno indywidualności. To właśnie z tego powodu takie kompozycje jak "Ostatni Tabor" czy "Porwany Obłędem" wykonane w kolejności przez Behemoth'a i Damnation brzmią niczym pluton egzekucyjny. Jednak ten kwiat polskiego metalu nie ograniczył się tylko do brutalizowania muzyki KATa, dowodem na to jest chociażby "Śpisz Jak Kamień" w wersji Unnamed czy "Głos Z Ciemności" zinterpretowany przez Grom. Nie zawiódł Vader, który w "Wyroczni" pogodził jej heavy metalowy rdzeń z własnym znakiem firmowym - death metalem. Również legendarny Hermh zaprezentował ciekawą wersję tytułowych "Czarnych Zastępów" wzbogaconą o klawisze nadające posmaku końca...

Prawdziwą niespodziankę sprawił jednak Prophecy. Spodziewalibyście się KATa w wersji a' la Nine Inch Nails? Brzmi to jak świętokradztwo a w rzeczywistości "Diabelski Dom cz. II" tylko na tych zmianach zyskał. Doprawdy świetna wersja! Cudownie zabrzmiała również "Legenda Wyśniona" zaśpiewana przez... wokalistkę zespołu Groan. Również zabił mrocznym ambientowym wręcz wykonaniem "Płaszczu Skrytobójcy" Taranis. Lux Occulta rzadko zawodzi i w tym przypadku również nie dała plamy. Słuchając ich wykonania "Czasu Zemsty" można dojść do wniosku, że najbardziej godnym zastępcą Romana jest właśnie Jaro.Slav. Świetna kompozycja, genialna interpretacja. Nie mam pytań.

Podsumowując: Czarne Zastępy - W Hołdzie KAT to jedna z najlepszych tego typu płyt w ogóle!!!

Kategoria: recenzje | Wyświetleń: 617 | Dodał: Bies | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Formularz logowania

Wyszukiwanie

Kalendarz
«  Wrzesień 2014  »
Pn Wt Śr Czw Pt Sob Nie
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930

Archiwum wpisów

Przyjaciele witryny
  • Załóż darmową stronę
  • Internetowy pulpit
  • Darmowe gry online
  • Szkolenia wideo
  • Wszystkie znaczniki HTML
  • Zestawy przeglądarek

  • Copyright MyCorp © 2025Darmowy kreator stron www - uCoz