Niedziela, 06.15.2025, 3:27 PM
Witaj Gość | RSS Główna | Rejestracja | Wejdź
Moja witryna
Menu witryny

Kategorie sekcji
historia [56]
classic rock [195]
hard rock [74]
punk rock [84]
NWOBHM [12]
black metal [164]
death metal [64]
thrash metal [38]
gothic metal [14]
metal symfoiczny [5]
new metal [47]
groove metal [3]
doom metal [14]
progresja [15]
mroczne koncerty i festiwale [2]
recenzje [63]
power metal [17]
grunge [9]
Moja książka- black metal [3]

Statystyki

Ogółem online: 19
Gości: 19
Użytkowników: 0

Główna » 2014 » Wrzesień » 12 » Klasyczne albumy heavy metalu- black metal: cz. I
9:40 PM
Klasyczne albumy heavy metalu- black metal: cz. I

Gdy ktoś spyta mnie o najlepszy black metalowy[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xii_black_metal_cz_i/2014-07-01-36] zespół wszechczasów nie będę miał żadnych wątpliwości... W pierwszej kolejności wymienię norweski Mayhem [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/mayhem/2014-07-04-231]. Doskonale zdaję sobie sprawę, że zaraz znajdą się tacy, którzy w swojej „mądrości” stwierdzą, że Mayhem skończył się wraz ze śmiercią maestro Øysteina "Euronymousa" Aarsetha, ale ja na pewno do tej grupy się nie zaliczam! Przede wszystkim jestem wiernym fanem  Attily Csihara- uważam, że to najlepszy wokalista black metalowy nie tylko na norweskiej scenie, ale i na świecie.

Mayhem nie rozpieszcza swoich fanów płytami (w 2007 roku wydał wspaniałą płytę „Ordo Ad Chao” [http://www.youtube.com/watch?v=lnhNIrAVfxw]), ale nie trzeba mnożyć płyt.... Lepiej wydawać rzadziej, ale naprawdę dobre płyty.

02.05.2014 roku zespół wystąpił na „Asymmetry Festival” we wrocławskiej Hali Stulecia. To był nie zapomniany koncert, a Attila Csihar pokazał, że jest naprawdę w dobrej formie...

Gdy zespół w 2008 roku opuścił Rune "Blasphemer" Eriksen- wybitny gitarzysta i kompozytor byłem naprawdę zaniepokojony przyszłością tego zespołu, ale Mayhem pokazał, że potrafi być w dobrej formie. Długo szukali godnego następcy, ale w końcu do zespołu dołączył Morten Bergeton "Teloch" Iversen, związany wcześniej z takimi formacjami jak: 1349 [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/1349/2014-07-05-423] czy Gorgoroth [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/gorgoroth/2014-07-05-409 ].

Niedawno Mayhem wydał bardzo oczekiwaną płytę (w maju 2014 roku). Płyta nosi wszystko mówiący tytuł: „Esoteric Warfale”[http://www.youtube.com/watch?v=Jn4BVUAzxSs][nadruk dostępny pod tym linkiem:https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/6022870217586765522?pid=6022870217586765522&oid=110062462996295510274].

Od poezji nihilizmu do syntezy brutalności. Amorficzne struktury w mrocznej otchłani, wyewoluowały w pocisk z bezpośrednio i szybko rażących kawałków ekstremy. Tak można by zestawić wspaniały "Ordo Ad Chao" z piątym studyjnym albumem legendy black metalu.

Po odejściu „Blasphemera”, który tworzył repertuar kapeli przez kilkanaście lat, kluczową sprawą dla Mayhem stało się znalezienie odpowiedniego gitarzysty. Proces był długi i wcale niełatwy. Na szczęście właściwy człowiek znajdował się na wyciągnięcie ręki, czyli w Norwegii. „Teloch”, bo o niego chodzi, wkomponowywał się w zespół blisko trzy lata, objechał z nim kawałek świata, ale okazał się tym właściwym człowiekiem do decydowania o kształcie utworów. To, że muzycznie „Esoteric Warfare" jest tak ciekawą płytą (jeśli poświęci się jej wystarczająco dużo czasu i uwagi), jest zasługą właśnie norweskiego gitarzysty. Godniej „Blasphemera” zastąpić byłoby ciężko.

Dla starych fanów black metalu, którzy śledzą Mayhem od dekad i przy tym nie są na tyle ortodoksyjni, aby odrzucać wszystko, co zespół nie nagrał z „Euronymusem”, „Esoteric Warfare" z miejsca jawić się będzie syntezą tego, co do tej pory formacja stworzyła. W zasadzie brakuje jedynie kontrolowanego chaosu z „Ordo Ad Chao". Tu kawałki mają swoją wyraźną strukturę i świetne, dynamiczne, odpowiednio klarowne brzmienie. Mamy i rozjeżdżające się w przestrzeni brudne i surowe gitary, mocne riffy, jakby trochę prościej i mocniej walącego w bębny „Hellhammera”. W zdecydowanej większości numery są wściekłe, brutalne i bardzo szybkie. Kryjące jednak pod powierzchnią wspaniałe ozdobniki, choćby nawiedzoną melodyjkę w „Aion Suntelia", czy subtelnie przemycone oldschoolowe klawisze w genialnym „MILAB". „Esoteric Warfare" to zbiór naprawdę interesujących kawałków, których dodatkową atrakcją są ciekawe teksty Attili Csihara, jak zwykle wyrabiającego cuda z głosem (śpiewanie niczym kwik świni robi wrażenie). Choćby o rozmaitych tajnych, wojskowych, amerykańskich programach badawczych (np. Projekt Manhattan, Projekt Montanuk), o spiskowych teoriach, pozaziemskich cywilizacjach i ich wpływie na ludzkość, o bombie atomowej z wsamplowanym słynnym zdaniem wypowiadanym przez jednego z jej twórców, Juliusza Roberta Oppenheimera, „Now I am become Death, the destroyer of worlds", wziętym z jednej ze świętych ksiąg hinduskich. Nawiązań religijnych wprawdzie nie brakuje, lecz jeśli ktoś liczył na jakieś bezlitosne smaganie chrześcijaństwa, katolicyzmu słownym biczem, rozczaruje się. Mamy bardziej słowną wersję "Z Archiwum X" niż tępienie religii. Słuchanie wspomnianego "MILAB", cudownego, psychodelicznie doomowego "Posthuman", rwanego z początku "Corpse Of Care", w którym pojawia się charakterystyczny czysty lament Attili, dość podniosłego "VI.Sec." albo "Throne Of Time", to czysta rozkosz. A dodatkowa radość jest taka, że wydawnictwo kapitalnie oprawił graficznie nasz rodak, ceniony projektant Zbyszek Bielak.

Po wielokrotnym obcowaniu z "Esoteric Warfare" nasunęła mi się taka refleksja – są blackmetalowe kapele, które regularnie tworzą, wydają, czasem robią wokół siebie jakieś zamieszanie, plują jadem, i jest Mayhem, który zwykle dość długo czeka przyczajony w ukryciu, a potem nagle wyskakuje, rozpętuje wojnę totalną i w mig zakasowuje wszystkich. Nie inaczej jest tym razem. Na 30-lecie istnienia potwierdzili swoją wielką klasę.

W roku A.D. 2012 najbardziej oczekiwanym albumem nie tylko w środowisku black metalowym był „Serpent Sermon”[http://www.youtube.com/watch?v=j1VAFcD82tM][https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/6042906743335158018?pid=6042906743335158018&oid=110062462996295510274] Marduk[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/marduk/2014-07-04-256 ]. Można powiedzieć, że takie wydarzenie zawsze traktowane  jest w kategorii zjawiska. Oczywistym jest, że Morgan jest przy każdym albumie Szwedów powtarzał, że ten album zniszczy świat. Czy tym razem był blisko? Czy rzeczywiście „Jadowite Psalmy” powalają?

Marduk bez wątpienia jest zespołem, który na rynku black metalowym coś znaczy i bez wątpienia nigdy nie schodzi poniżej ustalonego poziomu nagrywając albumy dobre, bardzo dobre, a także jak pokazuje historia: fenomenalne. Taki album przydarzył się Szwedom w 2007 roku. Żart? Absolutnie nie, bo „Rom 5:12” potraktować można z jednej strony jako piedestał, z drugiej jako nagrobek. Ten album wychodził ponad schemat, któremu kultywował Morgan i jego koledzy od lat. Marduk A.D. 2012 różnił się znacznie od tego z 2007 roku. To, że zespół nie był w stanie nagrać tak dobrej płyty, nie oznacza, że miał zawiesić działalność, bo będzie tworzył „złe płyty”. Można powiedzieć, że już następna płyta „Wormwood” [http://www.youtube.com/watch?v=BSskxwnpgnE] był powrotem do porządnego „łajania ekstremalnego” w mardukowej odsłonie.

Morgan stworzył kilka opowieści (dość solidnych) o gorzkim i drapieżnym smaku, który na pewno spodobał się wszystkim wielbicielom szwedzkiej formacji. Można powiedzieć, że wierność stylistyce, którą Marduk wypracował sobie przez lata jest na pewno sporym atutem płyty; jak i spryt, z jakich w tych kawałkach umieszczono elementy, które nie koniecznie pojawiły się dotąd w twórczości Szwedów.

Głównym elementem mardukowej krucjaty są oczywiste: te najszybsze brzemienne w black metalowe blasty kompozycyjne, które np. w „Messianic Pestilence”[http://www.youtube.com/watch?v=Mf5JzPUHm9o&feature=kp] wzbogacane są bardzo fajnym pauzowaniem gitar w zwrotkach; równie brutalne są „Hail Mary”[http://www.youtube.com/watch?v=OExdL_m_dcs&feature=kp] czy „Gospel of The Worm”[http://www.youtube.com/watch?v=shlrLjmjTvY&feature=kp]. W innych utworach Morgan pokazał, że nawet jeśli nie tworzy dziel wybitnych i epokowych w doskonały sposób potrafi aranżować swoje utwory. Na pierwszy rzut idzie utwór tytułowy. Jest to niby klasyczny zblastowany atak jednak główny temat prowadzony przez gitarę Morgana jest tak melodyjny, ze spokojnie mógłby zrobić karierę w radio(tym black metalowym dodam, bo w komercyjnym nic mocniejszego od Metalliki[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277], Iron Maiden[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/iron_maiden/2014-07-08-754 ] czy System of Down[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/system_of_a_down/2014-07-07-684 ] i KORN[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/korn/2014-07-07-686 ] nie słyszałem). Tradycyjnie w połowie płyty pojawia się mega wolny, walcowaty bym powiedział, który nasuwa skojarzenie z doom metalem kawałek- tym razem jest to „Tample of Decey”[http://www.youtube.com/watch?v=gfZYcc5Ra2g&feature=kp].

Ciekawie jest skonstruowany utwór „Damnations Gold”[http://www.youtube.com/watch?v=gfZYcc5Ra2g&feature=kp] , gdzie w szybkie partie umiejętnie zostały wplecione rytualne wstawki i zwolnienia.

„M.A.M.M.O.N.”[http://www.youtube.com/watch?v=HjVcW59Wu0s] to utwór dość nietypowy dla hordy Morgana- poraża wręcz swoim podniosłym  klimatem, siejąc zarazę wśród niewiernych. W środku utworu mamy niespokojne wyciszenie, a gitary kierują się w stronę lekko psychodelicznych odjazdów. Morgan jest ekperymentatorem , który dobrze czuje się w gęstych od smoły numerach; jak i w poszukiwaniu, które z black metalem mają nie wiele wspólnego.

„World of Blades”[http://www.youtube.com/watch?v=KEdbui93XgY] to ostatni siedmiominutowy kolos na płycie, który miejscami ociera się o progresję i to psychodeliczną progresję. Jest nieco rozedrgany, ale składa się z wielu tematów spokojnie przewala się przez głowę i to m.in. dzięki niemu mam ochotę wracać do „Serpent Sermon”...

Dodatkową atrakcją dla fanów jest singiel wydany dla Sweden Rock promujący płytę. Można śmiało powiedzieć, że magazyn ten dość prężnie wspiera scenę black metalową, nie tylko w Szwecji. , dlatego prawdziwą gratką było nagranie dla nich singla właśnie przez Marduk. Na singlu znalazły się dwa numery: „Souls For Belial”[http://www.youtube.com/watch?v=D6A8AY2Xo7M]- znakomity utwór, który spokojnie mógłby się znaleźć na setliście „Jadowitych Psalmów”. Drugim utworem jest cover chrześcijańskiej formacji Woven Hand „Oil on panel”[http://www.youtube.com/watch?v=hYhn_cJzzO4]. Mogło to wywołać sporą konsternację w szeregach black metalowej braci..., ale znając Morgana miał w tym swój cel. Każdy, bowiem spodziewał się kolejnego coveru Bathory czy Destruction, bo przecież wszyscy to robią. Tymczasem Woven Hand są tak odmienni od Marduk, z drugiej strony jest w nich coś mrocznego i właśnie tą mroczną refleksję  postanowił Marduk wykorzystać. Znaczy to, że Morgan nie zamyka się na inne gatunki muzyki i to mi się podoba, bo jest to bardzo korzystne dla Marduk.

„Serpent Sermon” to Ewangelia Robactwa- nie ma chyba osoby, która nie znałaby symboliki węża i znaczenia słowa „kazanie”, a  o to chodzi w esencji black metalu. Widać, że na albumie tym (podobnie jak na innych albumach Marduk!) włożone jest dużo pracy zespołu. Spotkałem się z określeniem, że Marduk to religijny black metal. Czy istnieje w ogóle coś takiego jak religijny black metal? Bez wątpienia to głupie określenie, bo black metal z metodycznego punktu widzenia musi być religijny i ortodoksyjny. Nie ma więc czegoś takiego jak „religijny black metal”.

Mówiąc o walorach płyty nie można zapomnieć o wokalach, „Morteuusa”- wokalisty Funeral Mist. Większość wokalistów black metalowych tylko krzyczy, a wokal powinien brzmieć jak dobrze dopasowany instrument, który ma przemawiać do słuchacza i „Mortuus” to ma.

„Serpent Sermon”  może nie jest albumem, który wzbudza miłość od pierwszego przesłuchania, ale warto dać mu szansę...             

Varg Vikernes lider projektu Burzum i jednocześnie jedyny jej członek [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/burzum/2014-07-05-408 ] koniecznie chce nadrabiać stracony czas i nagrywa płyty (w środku lasu!)... Gdy przychodzi mi się zmierzyć z „Umskiptar” przychodzi mi na myśl spostrzeżenie: „Co za gówno!” Już nagrany w 2011 roku „Fallen” było blamażem, ale „Umskiptar”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/6029284624196587826?pid=6029284624196587826&oid=110062462996295510274][http://www.youtube.com/watch?v=LTaMPkdOE1c]  przeszedł już sam siebie. Jest to nagrany na mokradłach rechtystyczny black metal. Vikernes nagrywa długie utwory na fundamencie pojedynczych, wlokących się w nieskończoność zagrywek gitarowych i rytmów, na których Varg snuje swoje opowieści. W warstwie wokalnej to pomieszanie skutku tracheotomii i szeptu, który przypomina nieco recytację poezji przez zdolnych uczniów na akademii szkolnej. Dyby się uprzeć można by było naprawdę doszukać się w tych utworach transu, nastroju, bądź melodyki, ale jest tego stanowczo za mało by podać te elementy jako zaskakujący słuchacza pozytyw (tym bardziej, że prezentuję tu naprawdę dobre albumy!). Po „Fallen” taki obrót sprawy mnie naprawdę nie zaskoczył. Można powiedzieć, że od połowy materiał brzmi tak, jakby Vargowi na gryfie mdlała dłoń- uderzenie w struny na gitarze są pojedyncze i częściowo nawet przypadkowe. Wokal czasem przypomina słuchowisko radiowe czy poezję śpiewaną. Jest to dość mocno karykaturalne. Czy te kilka fenomenalnych albumów z „Filosofem” na czele wyszło Vikernesowi przypadkowo? Przecież już w więzieniu  te nagrania klawiszowe  zdradziły, że samoświadomość nie musi być wcale najmocniejszą z cnót. Niby tak krawiec kraje jak mu materiału staje, ale przy jednoosobowych projektach zawsze jest trudniej, ale nikt przecież nie karze panu Burzum tworzyć tych okropności (choć przyznaję, że wyżywić rodzinę jest trudno). Robienie muzyki dla mamony to gówno i to staje się wyróżnikiem dla Burzum w ostatnich albumach „Fallen”, „Umskiptar” czy „Sôl austan, Mâni vestan”- zdecydowanie nie polecam...

Nie będę owijał w bawełnę, że od zawsze lubiłem agresywne brzmienie. W latach 80-tych  pociągał mnie thrash metal, w latach 90-tych ocierałem się o: punk rock, death metal, hardcore czy black metal. Wiadomo, że przełom lat 80-tych i 90-tych  był to początek przemian politycznych w naszym kraju: nie było Internetu (przynajmniej powszechnie dostępnego), zamiast mp3 w obiegu funkcjonowały kasety (później pojawiły się płyty CD) i oczywiście winyl. Do płyt winylowych jakoś mnie nie ciągnęło, kasety kupowałem jednak dość namiętnie... tak po raz pierwszy zetknąłem się z KAT-em[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kat_cz_i/2014-07-04-223 ]. Pamiętam to jak dziś, to był „Bastard”[http://www.youtube.com/watch?v=--MJ4WYstms]. Słuchać Metalliki[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277 ] czy Guns N’ Roses[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/guns_n_39_roses/2014-07-04-354 ]  przy rodzicach to żaden bunt,a le sięgnąć po KAT-a to nie lada wyczyn. Oczywiście nie miałem pojęcia, że Kreator[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kreator_1/2014-07-04-243 ], Sodom[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/sodom/2014-07-04-247 ], Venom[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/venom/2014-07-04-228 ] czy właśnie KAT to trash/black metal. Dla mnie było to ostre i tylko to się liczyło... Oczywiście później pojawiła się stosowna muzyczna edukacja. Poznałem czym jest thrash/black metal, death/black metal (blacked death metal), black metal, black metal symfoniczny itp.

Poznałem takie grupy jak Mayhem[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/mayhem/2014-07-04-231 ], Burzum[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/burzum/2014-07-05-408 ], Satyricon[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/satyricon/2014-07-04-239 ], Dimmu Borgir[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/dimmu_borgir/2014-07-04-236 ], Cradle of Filth[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/cradle_of_filth/2014-07-05-416 ], Behemoth[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/behemoth_wstep/2014-07-05-424 ], Vader[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-03-29-614] i wiele innych. Wymienić je tu wszystkie to tak jakby wymienić na jednym oddechu wszystkie demony LEGIONU. Ciekawe, ale po co? Ważne jest to, że gdy w 2005 roku natknąłem się na „Demigod” Behemotha (wydany rok wcześniej) zagłębiłem się w tą muzykę bez reszty.

Rok 2014 rozpoczął się dla muzyki ekstremalnej naprawdę dobrze. Wówczas swoje płyty wydały: Vader, Behemoth, Mayhem czy Trypticon (związany z Thomasem Gabrielem Fisherem- legendą z Celtic Frost). Są zatem powody do mruczenia...

Powody do zadowolenia miałem jednak dużo wcześniej, bo 9 września 2013 roku ukazała się płyta zespołu Satyricon, zatytułowana po prostu „Satyricon”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/6029286143807742098?pid=6029286143807742098&oid=110062462996295510274]. Grupa „Satyra” i „Frosta” od zawsze wzbudzała kontrowersję i budziła skrajne emocje. Oczywiście nie inaczej było i tym razem. Zaraz po wydaniu płyty pojawiły się głosy, że Norwegowie powinni ukryć się głęboko lesie w Skandynawii i długo z niego nie wychodzili. Wiem, że takie opinie pochodzą głównie od hejterów, którzy zawsze wiedzą co jest dobre, a do nie co jest naprawdę „true”. Dla nich prawdziwy black metal musi pochodzić z piwnicy i być nagrywany na dwukasetowym „Kasprzaku”...

Dla mnie „Satyricon” jest naprawdę dobrą płytą. „Satyr” widać poczuł wielką swobodę nagrywania i z powodzeniem łączą elementy black metalu z rockiem czy nawet postrockiem. Od razu muszę zauważyć, że choć album jest mocno progresywny, jest dalej ciężki i gęsty od siarki. Oczywiście grupa poszła na   „Satyricon”  jeszcze dalej niż na „The Age Of Nero” (w pewnych kręgach uważany za album kultowy).

Płyta „Satyra” ma na pewno kilka znakomitych kawałków, które za parę lat na pewno staną się kultowe. Po prostu społeczeństwo black metalowców musi do tego dorosnąć. Kontrowersyjnym punktem na płycie jest na pewno ciekawy rockowy kawałek zaśpiewany przez Siverta Hoyem’a pt. „Phoemix”. Mocno melancholijny kawałek. Musi być to kość w gardle dla black metalowej braci. Jest to genialny numer, ale muszę przyznać, że „Satyr” testuje swoich fanów na całej linii. Kawałkiem, który mnie powalił jest ostatni na płycie (nie licząc Outo!) „The Infinity of Time and Space”, gdzie post rock łączy się z heavy metalem i black metalem. Ciekawa aranżacja, który stawia na spore skoki dynamiki. W „Nekroheven” wrażenie robią te rock n’ rollowe wkręty w środku utworu. W „Our Wold” Satyricon zbliża się do hard rockowej maniery, co może brzmieć naprawdę zadziwiająco. Na płycie nie brakuje również black metalowych akcentów i blastów jak w „Walker Upon He Wind” czy „Agelles Northen Spirit”, w którym zespół przypomina o black metalowym przesłaniu.

Na albumie poprawiono też brzmienie. Wyraźnie słyszalny jest bas i bębny „Frosta” ( a więc wszystkim wielbicielom blastów powinno być dobrze).

Można zaryzykować stwierdzenie, że zespól nagrał najlepszą płytę w swoim dorobku (oczywiście fanatycy Satyricon będą innego zdaniaJ!) to nowoczesny black melal na miarę XXI wieku.  

Nie będę kłamał, że z dozą ograniczonego zaufania podchodzę do jednoosobowych projektów muzycznych. Owszem niektóre z nich są naprawdę dobre. Wspomnieć tu można Burzum[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/burzum/2014-07-05-408](Varg Vikernes, ale te pierwsze płyty!) czy Janazę[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/janaza/2014-07-08-760]. Ostatnio spotkałem się z zespołem Zorormr[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/zorormr/2014-09-09-859]. Już sama nazwa może być potraktowana jako zjawisko, bo przeciętnemu człowiekowi kojarzy z zamaskowanym typem machającym szabelką. Gdy do tego dodamy, że tytuł płyty to „IHS”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/6029287100863660450?pid=6029287100863660450&oid=110062462996295510274] (od gr. Ihous czyli Jezus), a gość stojący za projektem to „Moloch” (pierwotnie bóstwo fenickie, w chrześcijaństwie uznany za demona) mamy pełen folklor! Sam „moloch” na szczęście jest gościnny i na płycie wyraziście swą obecność zaznaczyły 8takie osobistości jak znany z Devillish Impressions „Icabraz” i „Quazere”, symbolicznie  Roman Bereziecki, który zagrał na gitarze akustycznej, „Cezar”(Christ Agony), „Shadow” (Black Alter) i Virien (Lilla Videra)- gościnnie wokal.

Nie ulega wątpliwości, że „IHS” nie jest albumem, który od razu „łykasz” stając się wiernym fanem „Molocha”. Wymaga on dogłębnych studiów- to próba stworzenia tworu, który będzie oddziaływać na słuchacza (takie myślę było założenie „Molocha”). Temu zapewne służą te wszystkie mroczne wstępy, te rytualne wręcz intonacje (jak w „Horrowing of Hell”, deklamacje (jak w „Upon The Blood red Throne”) czy klawiszowe pogłosy. Trzon stanowią jednak mocno przesterowane gitary, co jest charakterystyczną cechą black metalu i nie należy tego zapomnieć!... Pojawiają się tez klawisze w tle, co jest charakterystyczne dla dark/black metalu. Czasem dany utwór staje się intensywny (jak w „Show no Marcy”) czy wręcz thrash metalowy jak w przypadku instrumentalnego „The Nunth Cricle”.

Na ogół mamy tu średnie tempa (miejscami agresywne) do czego „Maloch” dopasowuje swoje wokale. Czy wszystkie te elementy pozwalają osiągnąć zamierzony cel? No nie do końca... Gra gitar „Quazere” i Romka Berezińskiego, ociera się o wirtuozerię i pełen profesjonalizm (no i na pewno winduje płytę w górę). Dobry jest też wstęp do „In Become Death”. Są jednak fragmenty, gdzie słuchacz zaczyna wątpić w wysoki poziom tego materiału.

Płytę bez wątpienia należy uznać jako zjawisko. Zmysł artystyczny „Molocha” na pewno jest intrygujący, ale nie wszystko jeszcze udało się osiągnąć. Wiem, że są firmy black metalowe, które „uczą tego gatunku”, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że takie hordy jak: Mayhem, Behemoth czy Burzum też kiedyś zaczynały... Diabeł już puka do drzwi, ale jeszcze nie umie ich wyważyć.

Summorning[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/summoning/2014-07-05-413] to bez wątpienia najwięksi piewcy tolkienowskiego Śródziemia i właśnie niedawno powrócili z albumem „Old Mornings Down”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/6029288197379375714?pid=6029288197379375714&oid=110062462996295510274][http://www.youtube.com/watch?v=a-k7ugMCSRU] prezentując 8 nowych kompozycji. Czymże jest siedem ludzkich lat w obliczu Śródziemia[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/srodziemie_czyli_nordycki_midgard/2014-10-18-1022]? Można powiedzieć, że „Old Mornings Down” przynosi taką muzykę jakiej od „Silionusa” i „Proctora” przyszło nam oczekiwać. Nawet nieco płaskie, archaiczne brzmienie praktycznie nie uległo zmianie. Można powiedzieć, że sound jest trochę plastikowy, choć technologia poszła do przodu od czasów, gdy zespół nagrywał „Dol Guldur”. W tym właśnie tkwi urok Summorning, który na „Old Mornings Down” został zachowany. Muzycy totalnie odcięli się od otaczającego ich świata i zagłębili się w świat „Władcy Pierścieni”. Świadczą o tym elfie szepty w „Evernight”.

Summorning z powodzeniem można zgnoić na 1001 sposobów, bo prymitywizm jaki bije z kompozycji zespołu aż razi. Przypomina to dobranockowy klimat, ale już Lady Pank udowodnił, że dobranocki są w modzie (któż nie zna „Marchewkowego Pola” z dobranocki „O dwóch takich co ukradli księżyc”).

Ja nie potrafię zgnoić Summorning i nie chodzi mi tu o sentyment do „Władcy Pierścieni”[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/john_r_r_tolkien/2014-03-19-603]. To ubogie środki pozwalają na wyrażenie siebie, wywołując prawdziwe emocje. To jest właśnie ten klimat Summorning.    

Dotychczas pisałem o albumach, które dopiero co wyszły spod igły i dopiero co trafiły na sklepowe półki. Nie byłoby jednak mowy o metalowej edukacji, gdyby nie klasyka, która na owym rynku  pojawiła się wiele lat temu. Takim albumem jest na pewno „In The Nightside Eslipce” [http://www.youtube.com/watch?v=rNL5vA7VdTw] [https://plus.google.com/photos/search/emperor?pid=5948479417497032562&oid=110062462996295510274] Emperor [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/emperor/2014-07-05-415]- albumu, który 21 lutego 2014 roku skończył równe 20 lat! Można powiedzieć, że album Norwegów był nie tylko kamieniem milowym w historii norweskiego black metalu [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xii_black_metal_cz_i/2014-07-01-36], ale i historii rock n’ rolla w ogóle. To on kształtował, bowiem muzyczne gusta wielu muzyków. Tomasz „Hal” Halicki znany basista Hermhhttp://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/hermh/2014-07-05-418] czy Vader[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261] wypowiadał się w jednym z wywiadów: „To bardzo ważny album nie tylko w dyskografii Emperor, ale również dla całej norweskiej sceny. Niektórzy zarzucają Empererowi, ze „zmiękczył” norweski black metal, bo jako jeden z pierwszych wprowadził instrumenty klawiszowe. Nie do końca się z tym zgadzam. Dla mnie album wciąż brzmi ekstremalnie. Emperor w bardzo ciekawy sposób rozwinął swój styl i w znacznym stopniu wpłynął na zespoły black metalowe, które grały i grają bardzo progresywnie. Ominęła mnie fala fascynacji Emperor, ale na „moim podwórku” odbiła się ona szerokim echem. Na pewno te wpływy słuchać na niektórych wydawnictwach Hermh czy Abused Majesty”. To co wyróżnia Emperor to na pewno progresja. Mayhem na „De Mysteriis Dom Sathanas” czy Burzum na „Hvis Lyset ter Oss” grały inaczej. Na uwagę zasługuje na pewno duet gitarzystów „Ihsahn”/”Samoth”, a także fenomenalne blasty „Fausta”- to od niego uczył się gry Zbigniew „Inferno” Promiński.

Można powiedzieć, że lata 90-te XX wieku były pięknym okresem dla norweskiego black metalu. Można powiedzieć, że wówczas debiutowało większość tamtejszych hord. Całości dopełniały ekscesy satanistyczno- kryminalne. Można powiedzieć, że dziś owa scena zmieniła się nie do poznania. Jedni się pozabijali, inni poszli do więzienia, jeszcze inni wyrośli z grania black metalu, lub wycofali się, bo grożono im śmiercią (im i ich rodzinom) tylko dlatego, że grają lub raczej grali black metal. Jeszcze inni zarzucali kolegom z innego zespołu pozerstwo i opluwali ich w świecie undergroundu (globalnym świecie).

Ale wróćmy do Emperor i ich  “In The Nightside Eslipce”. Całość jak przystoi na album black metalowy otwiera intro. Gdy następuje tzw. właściwy utwór od razu do naszych uszu dociera mocny, precyzyjny blast „Fausta”, który po prostu rozwala, zmiata z powierzchni ziemi! To właśnie z tego albumu zasłynie black metal. Na tej płycie nie chodzi o jakąś wściekłość czy brutalność lecz o klimat, a „Ihsahn” i spółka wiedzą jak go zbudować. Z największą swobodą przeplatają  utwory ciekawymi motywami, sprawiają że muzyka po prostu płycie. Kawałki są długie, a na każdym z nich można doświadczyć zarówno zmian tempa, jak i klimatu- to jest ta różnorodność przez co słuchacz się nie nudzi. Wokal to piękny growl, który brzmi jakby pochodził z głębi, a oto chodzi w tej muzyce. Całość jest doprawiona lekkim klawiszowym sosem, co daje tej potrawie  właściwego smaku.

W zasadzie nie ma sensu opisywać kolejnych utworów, bo utrzymują one stały cesarski poziom.

Cóż mogę powiedzieć na koniec? Każdy kto choć trochę interesuje się historią black metalu powinien sięgnąć po ten właśnie album, by poczuć choć trochę swont spalonego Kościoła na norweskiej ziemi...

Mało kto wie, że sosnowiecki Thaw urasta do miana absolutnego lidera sceny niezależnej ekstremy, co może być mu policzone jedynie in plus. Debiut tej formacji – album „Decey” przeszedł bez echa, bo publikowany był zaledwie dla garstki wtajemniczonych , a dziś. Na nowe dzieło Thaw czekają praktycznie wszyscy, którzy choć trochę interesują się sceną niezależną.

Grupa tworzy muzykę, która jest połączeniem black metalu i noice. Nie dokonuje ona jednak nic, co mogłoby być traktowane jako elementy przełomowe (nawet gdy weźmie się pod uwagę polskie warunki). Co jednak sprawia, że grupa ta wybiła się do tego stopnia, że zainteresowała się nią Avantgarde Music?

Odpowiedź na to pytanie może wydać się banalna. Jest ogromne zapotrzebowanie na wszystko, co mieni się przedrostkiem „post”, a Thaw to ma...

Thaw”[http://www.youtube.com/watch?v=-gPcMzb-T5w][https://plus.google.com/photos/search/thaw?pid=5948490995898727618&oid=110062462996295510274] to podróż po sinusoidzie. Otwierający go wstęp „The gate” to zestaw szumów i rezonujących zgrzytów. Gdzieś nad tym wszystkim pojawiają się gitary. Kojarzy mi się to trochę z Cult of Luna. Jednak już po chwili w „Aneestors” Thaw atakuje niezmiernie wściekłym akcentem i tempem. To właśnie algorytm na najbliższe 43 minuty! Chęć zanurzenia się w sonicznych wymiarach? Oczywiście...; wystarczy, że posłuchacie sobie „Kaira”... Mamy tu jednak chwile, gdzie muzyka będzie stanowić niszczycielską falę, a my sunąć będziemy na samym jej grzbiecie, np. „Divine Light”. Thaw doskonale potrafi uśpić czujność, by później zapewnić słuchaczowi niesamowite wstrząsy, które na pewno trzeba potraktować jako atut płyty.

Patrząc na twórczość Thaw to przede wszystkim black metal! Słuchając jednak płyty grupy z Sosnowca nie mamy wątpliwości, że jest to mniej ortodoksyjna odmiana czarnego metalu. Można nawet dostrzec tu domieszkę sludge jak w „World’s Grave” czy „Under the Slag Heep”.

Brzmieniowo Thaw jest albumem niezmiernie niejednolitym. Nie należy odczytać tego jako zarzut, choć zabieg ten na pewno nie spodoba się ortodoksom, którzy doskonale znają czerń duszy. Owa sinusoida na pewno spodoba się wszystkim wielbicielom czarnej alternatywy.

Słysząc hasło black metal[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xii_black_metal_cz_i/2014-07-01-36] na pewno wymieniliby jednym tchnieniem takie formacje jak: Mayhem [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/mayhem/2014-07-04-231], Burzum [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/burzum/2014-07-05-408]  i Darkthrone http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/darkthrone/2014-07-04-235]... To w końcu klasyka gatunku. Ok. muszę przyznać mu rację, bo tak jest w rzeczywistości, ale dla mnie black metal to przede wszystkim wolność: zarówno w sensie artystycznym, jak i brzmieniowym.

Gdy sięga się po takie dzieła jak „W melancholiach”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948476649868911777/6042908501301661122?pid=6042908501301661122&oid=110062462996295510274] Furii[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/furia/2014-07-07-647] mam pełną świadomość powyższych słów. Pozornie to, co pokazuje ta formacja na ostatnim albumie trudno nazwać black metalem, nawet w wydaniu „post”.

Na tym albumie zmierzymy się z psychodelicznymi dźwiękami, pogłosami, tajemniczymi dźwiękami, które na pewno wprawią w nas niepokój. Perkusja jest tu „głucha”, a riffy gitary niezmiernie ciężkie i zwaliste. Gdzieś pod koniec pojawia się też akordeon, ale i on wydaje z siebie smutne i niezmiernie depresyjne dźwięki.

Nie będę owijał w bawełnę, że  „W melancholii” Furii jest niezmiernie ciężka w jednoznacznej ocenie. Dla jednych będzie to płyta genialna, dla innych przerost formy nad treścią. Ja stanowczo skłaniam się ku pierwszej opcji... Wiem, że nie każdy lubi tak depresyjną alternatywę i tą opcję też szanuję.

Kategoria: recenzje | Wyświetleń: 570 | Dodał: Bies5093 | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Formularz logowania

Wyszukiwanie

Kalendarz
«  Wrzesień 2014  »
Pn Wt Śr Czw Pt Sob Nie
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930

Archiwum wpisów

Przyjaciele witryny
  • Załóż darmową stronę
  • Internetowy pulpit
  • Darmowe gry online
  • Szkolenia wideo
  • Wszystkie znaczniki HTML
  • Zestawy przeglądarek

  • Copyright MyCorp © 2025Darmowy kreator stron www - uCoz