Początki zespołu Satyricon sięgają 1990 roku. Wówczas nawiązali współpracę perkusista Carl-Michael "Exhurtum" Eide i basista Vegard "Wargod" Blomberg. Wkrótce potem do składu funkcjonującego pod nazwą Eczema dołączył gitarzysta Håvard "Lemarchand" Jørgensen. Muzyka wykonywana przez zespół nawiązywała stylistycznie do dokonań takich grup jak: Cadaver, Carcass oraz Napalm Death[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/napalm_death/2014-07-04-375]. W 1991 roku do zespołu dołączył wówczas piętnastoletni wokalista - Sigurd "Satyr" Wongraven. Wtedy także muzycy przyjęli nazwę Satyricon. Mało kto wie, że nazwa pochodzi od komediowej, awanturniczej powieści z pierwszej połowy I wieku n.e. przypisywanej Gajuszowi Petroniuszowi[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/gaius_petronius/2014-03-16-601].
W czerwcu 1992 roku formacja zarejestrowała pierwsze, niezatytułowane demo, w nawiązaniu do pierwszego utworu, znane powszechnie pod nazwą All Evil. Na kasecie wydanej przez sam zespół znalazło się cztery kompozycje.
Wkrótce potem ze składu został usunięty Eide, który dołączył następnie do grupy Ulver. Natomiast Blomberg porzucił działalność artystyczną na rzecz wojska.
W 1993 roku nowym perkusistą zespołu został Kjetil-Vidar "Frost" Haraldstad. Z kolei Wongraven objął także funkcję gitarzysty i keyboardzisty. Jako trio w marcu 1993 roku zespół zarejestrował drugie demo zatytułowane The Forest Is My Throne. Na kasecie wydanej przez sam zespół znalazły się trzy utwory.
Przypatrując się tej publikacji, mogę stwierdzić z całą sympatią, że Satyricon nigdy nie należał do czołówki norweskiego black metalu. Porównując go z takimi hordami jak Mayhem[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/mayhem/2014-07-04-231], Burzum[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/burzum/2014-07-05-408], Darkthrone[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/darkthrone/2014-07-04-235], Gorgoroth[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/gorgoroth/2014-07-05-409], Emperor[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/emperor/2014-07-05-415] czy Enslaved- zespół „Satyra” to zdecydowanie druga liga.
Pierwsze demo zespołu niejako to potwierdza. Widać w nim inspiracje Darkthrone, Bathoryhttp://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/bathory/2014-07-04-229] czy Hellhammer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/celtic_frost/2014-07-04-230], ale Satyricon wydaje się być tu zbyt mało twórczy. Nie zrozumcie mnie źle. To czysty black metal, ale „Satyr” nie dodał na tym demo nic od siebie. Gitara jest wyjątkowo ostra, ale bębny „Frosta” brzmią fatalnie. Powiedziałbym nawet, że są denerwujące. Demo to jednak jest niezbędne w każdej dyskografii człowieka, który choć trochę interesuje się undergroundem. To wyraz elitarnego norweskiego podziemia.
Następnie z zespołu odszedł Jørgensen. Wkrótce potem zespół nawiązał współpracę z wytwórnią muzyczną No Fashion Records. Na przełomie sierpnia i września 1993 roku w studiu Skoklefald duet Wongraven i Haraldstad podjął się nagrań debiutanckiego albumu studyjnego. W trakcie prac objawiły się problemy finansowe No Fashion Records, która nie była wstanie sfinansować trwającej sesji. Wongraven i Haraldstad samodzielnie zebrali fundusze w celu ukończenia realizacji płyty. Wydawnictwo zatytułowane Dark Medieval Times (http://www.youtube.com/watch?v=X9UhQYNFFAw) ukazało się jeszcze we wrześniu nakładem wytwórni muzycznej Moonfog Productions. Firmę na potrzeby debiutu utworzyli Wongraven i Tormod Opedal. Dystrybucja został powierzona wytwórni Tatra Records. W sesji nagraniowej wziął także udział keyboardzista Tord "Torden" Vardøen. Pod koniec roku do Satyricon dołączył wówczas występujący zespole Emperor - Tomas "Samoth" Haugen, który objął funkcję basisty.
Początkowo sama liryka utworów była wielką tajemnicą, gdyż nigdzie nie były publikowane... dopiero w czasach, gdy internet stał się popularny grupka zapaleńców postanowiła spisać angielsko-norweski „bełkot” Satyra. Sam album składa się z siedmiu kompozycji złożonych i skomplikowanych, które łącznie trwają nieco ponad 43 minuty.
Otwierający płytę „Walk The Path of Sorrow” przenosi słuchacza prosto w mury średniowiecznego nawiedzonego i ponurego zamczyska, by zaraz przejść w niezwykle energiczną symfonię dźwięków, w której wyróżnia się błyskawiczna perkusja, szybkie gitary oraz specyficznie klawisze, nieco wycofane w tło. Symfonię dźwięków od czasu do czasu przerywa „Satyr” swym ochrypłym głosem głosząc „szatańskie wersety”.
Utwór niekiedy przytłacza szybkością, by później przejść w delikatny niemalże akustyczny motyw gitarowy, a chwilę później powalić nas ponownie swą mocą. Postawmy jednak drugą nogę w ponurym zamczysku i oddajmy się tytułowym mrocznym czasom średniowiecza, „Dark Medieval Times” nie jest tak rozbudowany i skomplikowany jak poprzedni utwór, jednak utrzymuje melancholijny klimat, który dodatkowo podsycany jest odgłosami wichru w tle i pomiędzy melorecytującym i elektryzującym szeptem „Satyra”.
Jest tutaj kilka ciekawych gitarowych riffów, a także urzekająca, gitarowo– klawiszowa melodia, brzmiąca jak połączenie fletu i cytry, na wyróżnienie zasługuje tutaj nadto interesująca melodia z niby fletowym zakończeniem, które zgrabnie przeradza się w nieco spokojniejsze, chociaż przez to bardziej ponure „Skyggedans”.
Głos Sigurda, brzmiący jak wycie demona z głębokiej puszczy sprawia, że w połączeniu z daleko brzmiącymi klawiszami ma się wrażenie, jakby coś na nas czyhało. W ten oto sposób docieramy do połowy podróży, gdzie czeka nas odpoczynek pośród dźwięków fletowo-klawiszowych oraz akustycznej gitary. „Min Hyllest Til Vinterland”, niesamowicie spokojna i niemalże depresyjna kompozycja podsycana dźwiękami szalejącego za oknem wichru wprowadza nas w skomplikowany i zawiły utwór jakim jest „Into The Mighty Forest”.
Ponownie mroczna symfonia to przyśpiesza to zwalnia, zaś zwykle stonowane klawisze tutaj również dają się ponieść szaleńczemu wyścigowi. Jak w poprzednich numerach wokalizy stanowią tło dla muzyki i tylko od czasu do czasu przerywają instrumentalną ucztę. Więcej „śpiewu” jest w kompozycji „The Dark Castle In The Deep Forest”, dzielnie trzymającej poziom całej płyty.
Ponownie nie brakuje złowieszczego wiatru w tle, częstych zmian rytmu, głębokich melodyjnych klawiszy, które to wybiły się tym razem przed wokal, dzięki czemu można odnieść wrażenie, iż ten wydobywa się z najgłębszych zakamarków nawiedzonego zamczyska. I tak docieramy do ostatniego utworu jakim jest „Taakeslottet”. Początkowe szaleńcze tempo tego utworu szybko staje się bardziej stonowane. Na pierwszy plan zaś wychodzą głęboko schowane klawisze oraz growl. Warto tutaj też wspomnieć o bardzo ciekawych riffach i tradycyjnie już perfekcyjnej perkusji „Frosta”.
Całość jednak pozostaje monumentalna, mroczna, przepiękna i dlatego też uznawana jest za jedną z najlepszych płyt nie tylko zespołu, ale i w historii black metalu...
W czerwcu 1994 roku w Waterfall Studios we współpracy z Kennethem Moenem trio rozpoczęło nagrania drugiego albumu studyjnego. Prace zostały ukończone w sierpniu tego samego roku. Gościnnie w nagraniach wziął udział keyboardzista Steinar Sverd "S.S." Johnsen, współzałożyciel zespołu Arcturus. Wydawnictwo pt. The Shadowthrone (http://www.youtube.com/watch?v=by82ophP8gI ) ukazało się 12 września 1994 roku.
Krzykiem zaczyna się "Tron Cieni", druga płyta, kontynuująca drogę, którą Satyr i Frost obrali na pierwszym albumie pt. Dark Medieval Times. Shadowthrone to obraz tego co najlepsze w norweskim Black Metalu. Na tym krążku można znaleźć wpływy takich zespołów jak Bathory, Darkthrone, wczesnego Immortal'a czy Emperor. Choć z tym ostatnim to nic dziwnego, bo Samoth grający też w Emperor, udzielał się na tym albumie, grając na basie i gitarze.
Materiał jest pełen eksperymentów, głównie akustyczno-folkowych, ale też ambietnowych, na wokalnych pieśniach kończąc. "Hvite Krists Død" to epicko black metalowy utwór, będący podstawą tego albumu, który razem z "In The Mist By The Hills" tworzy wspaniały początek. Oba są pełne agresji, manifestującej się w grze Frosta, pełne klimatu północy, surowych i zimnych klawiszy, ale też akustycznych gitar - tak to jest prawdziwa Norwegia. Następny kawałek - "Woods To Eternity" zaczyna się symfonicznie, by po 30 sekundach zamienić się w blast morderczy rajd. Później jest na zmianę - raz symfonia, raz blasty z paraliżem w tle. Jest mrocznie i zimno w tym lesie cieni... Aż nagle znikąd akustyczne gitary dostają się do naszych uszu, i można to tylko porównać z dokonaniami Ulvera z drugiej ich płyty; choć trwa to tylko paręnaście sekund, to zostaje w pamięci.
"Vikingland" to, jak sam tytuł mówi, Wiking kompozycja z typowo dla Norwegów czystymi wokalami, ale oczywiście nie tylko. Pełno w nim melodii, wikingowych ech przeszłości, trzasku mieczy, północnego wiatru i pieśni... "Dominions Of Satyricon" (najdłuższy na tym wydawnictwie) i "The King Of The Shadowthrone" to kolejne, równie dobre, numery. Dwie "włócznie i flaga władzy i nienawiści" - tak można opisać te utwory, w których przeszłość mroczna i cienista daje o sobie znać... Pole bitwy nadal jest żywe...
I ostatni kawałek - "I en Svart Kiste", czyli w czarnej trumnie, przypominający wczesne dokonania Mortiis'a. Jest niesamowitym ambientowym dziełem, o atmosferze mrocznego średniowiecza, pełnego tajemnic. Tajemnicza jest również melodia organów w ostatniej fazie, która będzie Was nawiedzać przez długi czas... Klimaty, które zostały tu zapoczątkowane zostały rozwinięte na krążku Fjelltronen - solowym projekcie Satyr'a zwanym Wongraven.
Shadowthrone to ścieżka, po której „Satyr” i „Frost” już nigdy kroczyć nie będą, ale my, możemy nią nadal podążać. Ciągle od nowa, odkrywając coraz to nowe przestrzenie, lasy naszej wyobraźni, puszcze naszych myśli, oblane światłem Księżyca, wyciem starego wilka. Tak, wystarczy tylko wcisnąć Play... Tron Cieni tam na nas czeka...
Współpraca Haugena Satyricon została przerwana na niemal półtora roku w związku karą pozbawienia wolności. Muzyk został skazany za podpalenie kościoła. Także w 1994 roku Haraldstad dołączył do zespołu Gorgoroth, który opuścił niespełna rok później. W 1995 roku Haraldstad we współpracy z Haugenem i Vegardem "Ihsahnem" Tveitanem utworzył zespół pod nazwą Zyklon-B. Formacja zadebiutowała tego samego roku płytą Blood Must be Shed. W międzyczasie Wongraven nagrał sygnowany swym nazwiskiem album solowy zatytułowany Fjelltronen. Z kolei demo Satyrion - The Forest Is My Throne ukazało się jako split wraz grupą Enslaved.
W 1996 roku skład Satyricon opuścił Haugen, w którego miejsce został przyjęty Ted "Nocturno Culto" Skjellum znany z występów w Darkthrone. Na przełomie stycznia i lutego, ponownie w Waterfall Studios muzycy nagrali trzecią płytę. Album zatytułowany Nemesis Divina (http://www.youtube.com/watch?v=O_VEt0O8HtU ) został wydany 22 kwietnia 1996 roku. Gościnnie w nagraniach wzięła udział pisarka i kompozytorka Andrea "Nebelhexë" Haugen, odpowiedzialna za melorecytację w utworze "The Dawn of a New Age". Dodatkowe partie instrumentów klawiszowych nagrał Geir Bratland, wówczas występujący w zespole Apoptygma Berzerk. Na płycie znalazł się także tekst autorstwa kolegi Skjelluma z zespołu Darkthrone - Gylve "Fenriza" Nagella. Wydanie płyty w Europie wspomogła dystrybucja ze strony niemieckiej wytwórni muzycznej Century Media Records.
"This is Armageddon!" - tym okrzykiem zaczyna się dzieło sprawiedliwości, dzieło dnia sądu, trzecia płyta Satyricon pt. Nemesis Divina. Jest ona uwieńczeniem pierwszego okresu twórczości dwóch panów: „Satyr'a” i „Frost'a”, i zarazem końcem elementów folku w ich muzyce.
Otwierający całość numer - "The Dawn Of A New Age" jest mrocznym obrazem apokalipsy, która nadciąga, jest coraz bliżej... A może jest tu już dawno, kto ma oczy niech patrzy... Niesamowite przyspieszenia, pomieszane z wolniejszymi partiami, tworzą coś w rodzaju transu, szczególnie zwolnienie, które prowadzi bas, przemieniające się w uderzenie nowego świtu. To niesamowity utwór, szkoda że zespół nie gra go na koncertach. Nadciąga śmierć by zabrać wszystkie dusze bez wyjątku, i takim bezkompromisowym utworem jest "Forhekset". Już w tym kawałku słychać echa tego co nadejdzie, echa przyszłości muzyki nowego Satyricon. Klimat mrocznych lasów Norwegii, z odgłosami grzmotów, to jest to czego można się spodziewać po tym numerze.
Satyricon, jest bardzo ciekawym zespołem, ich ewolucja muzyczna, jest imponująca. Począwszy od black-folkowych zagrywek aż do tych, które teraz można usłyszeć. "Mother North", hymn niejednego fana black metalu, powinien być uznany za hymn Norwegian black metalu. To utwór, który przeszedł do historii, kompozycja, którą pomimo jej dzikości, można zanucić. Jest to wezwanie, manifest do wszystkich - "Mother North - united we stand (together we walk)"! Ilu z Was już odpowiedziało, na ten zew, ilu odpowie?
Ale wracając, brzmienie płyty, jest jedyne w swoim rodzaju - brudne, ale na tyle czyste by usłyszeć poszczególne dźwięki, co według mnie jednak, nawet w takiej muzyce jest bardzo ważne. Jak przystało na Satyricon, i tym razem na albumie zjawili się goście. Zaszczycił nas swą grą Nocturno Culto z Darkthrone ale pod innym pseudonimem (Kveldulv), ale także i druga połowa Mrocznego Tronu miała swój udział na tym krążku. Fenriz, bo o nim mowa, uwieńczył Nemesis Divina tekstem w "Du Som Hater Gud". Jest to prawie klasyczna kompozycja black metalowa, słychać w niej wpływy wczesnego Bathory i oczywiśce Darkthrone. Napisałem "prawie", gdyż pod koniec utworu pojawia się fortepian, więc robi to jednak różnicę.
"Immortality Passion" to symfoniczny twór opowiadający o zimowej bestii, nieśmiertelnej egzystencji, przemierzającej północne krainy w poszukiwaniu krwi śmiertelników. Dumna ze swego istnienia czeka na nowy początek, koniec starego porządku, by móc w końcu poczuć się wolna... w ciemności. Gładko przechodzimy do tytułowego utworu. "Nemesis Divina" to następna wędrówka w krainy zimnej ciemności, gdzie nie ma kompromisów czy słabości, jest tylko walka. Album kończy się requiem - instrumentalną kompozycją, mieszanką dźwięków zapowiadających, że to jeszcze nie koniec.
To tylko 7 utworów, ale ich jakość mówi wszystko.
W ramach trasy promującej trzecią płytę jako gitarzysta zespołowi towarzyszył Daniel "Død" Olaisen, wówczas członek Trioxin.
Do końca 1996 Satyricon dał szereg koncertów w Europie, występując wraz z zespołami Dissection i Gorgoroth. W międzyczasie ukazała się także kaseta VHS pt. Mother North. Na wydawnictwie znalazł się teledysk zrealizowany do tytułowego utworu, a wyreżyserowany przez Wongravena. Kompozycja ta, prawdopodobnie najpopularniejsza w dorobku Satyricon weszła na stałe do repertuaru koncertowego zespołu. W 1997 roku z zespołu odszedł Skjellum. 13 czerwca ukazał się minialbum pt. Megiddo. Na płycie, która ukazała się w dystrybucji Nuclear Blast znalazła się m.in. interpretacja utworu "Orgasmatron" z repertuaru Motörhead, a także remiks "The Dawn of a New Age" w wykonaniu Apoptygma Berzerk. Także w 1997 roku do grupy dołączył kolejny gitarzysta koncertowy - Terje "Tchort" Vik Schei, lider Green Carnation. Rok później Haraldstad na krótko, ponownie dołączył do zespołu Gorgoroth. W styczniu 1999 roku w Ambience Studios zespół Satyricon zarejestrował cztery kompozycje. Materiał znalazł się na wydanym 10 maja tego samego roku minialbumie zatytułowanym Intermezzo II.
Również w 1999 roku pomiędzy marcem a czerwcem grupa nagrała czwarty album studyjny zatytułowany Rebel Extravaganza (http://www.youtube.com/watch?v=QKeQnF9Tjag ). Wydany dzięki współpracy z Nuclear Blast album przyniósł zespołowi pierwszy sukces komercyjny. Nagrania były notowane na listach sprzedaży w Norwegii i Finlandii, odpowiednio na 32. i 27. miejscu. Na płycie wystąpili gościnnie m.in. Gylve "Fenriz" Nagell oraz lider zespołu Thorns - Snorre Ruch pod pseudonimem „S.W. Krupp”.
Jednym z bardziej zmiennych stylistycznie zespołów na norweskiej mapie black metalu jest Satyricon- to nie ulega wątpliwości. Praktycznie każdy następny krążek ukazuje nowe oblicze formacji, a co za tym idzie zdradza i pozyskuje coraz to nowych fanów grupy. Tylko do końca lat 90. ekipa pod dowództwem Satyra przebrnęła przez najróżniejsze odmiany black metalu, sięgając nawet prymitywnej elektroniki. Nic zatem dziwnego że tak rozległe horyzonty muzyczne musiały się gdzieś spotkać. Tym miejscem może być wydana w 1999 roku "Rebel Extravaganza" - płyta niezwykle dyplomatyczna pod względem muzycznym.
Czwarty z kolei, studyjny krążek Satyricon to dość dziwaczna machina, niekoniecznie każdemu przypadająca do gustu. To już nie czasy "Dark Medieval Times" czy "The Shadowthrone", gdzie grupa prezentowała muzykę określaną przez siebie medieval black metalem; to również nie czasy "Nemesis Divina", choć brzmienie gitar jest tutaj dość podobne. Również dwa mini album będące swoistym eksperymentem grupy nie oddają w zupełności treści omawianego krążka. Czym zatem jest "Rebel Extrvaganza"?
Najprościej rzecz ujmując - wszystkim po trochu. Skomplikowane i melodyjne riffy przeplatają się z industrialnymi akcentami. Niektóre kompozycje instrumentalne są nawet typowo post apokaliptycznymi przerywnikami na krążku, oczywiście budującymi odpowiednią atmosferę. Ohydne wynurzenia Satyra są tutaj właściwie jedynym stałym punktem, choć i w tym przypadku pojawia się wyjątek w postaci power metalowych zaśpiewów w "The Scorn Torrent". Jednym słowem muzyczny miszmasz na całego!
Co ciekawe - przy muzycznym dziele o tak wielkim rozmachu Satyr nie zamierzał pracować sam z grupą. Na krążku udziela się wielu gości i to niekoniecznie z metalowego światka. Wystarczy wymienić takie postaci jak Anders Odden (Apoptygma Berzerk, Celtic Frost), Blackthrone (Mayhem) czy Geir Bratland (Apoptygma Berzerk), a już robi się pysznie. Oczywiście po za "metkami" panowie przynieśli do studia cały swój potencjał i wspólnymi siłami stworzyli 10 kompozycji zawartych na tym albumie, mnie osobiście przypadających do gustu.
Od strony brzmienia też jest dobrze. Kompozycje brzmią tak jak brzmieć powinny, żaden z instrumentów nigdzie nie ucieka, wokal zaś nie chowa się za ścianą dźwięku. Dodatkowym atutem jest jego czytelność. Satyr, zamiast na wrzaski, stawia na przekaz, co słychać w wyraźnie rozbudowanej warstwie tekstowej.
Wydawać by się zatem mogło, że płyta "Rebel Extrvaganza" pozbawiona jest mankamentów. Jest jednak inaczej. Podstawowym problem jest brak cech, które spowodowałyby zapadnięcie w pamięć owego materiału. Może nie czepiałbym się tak, gdyby chodziło o prymitywny do bólu, prosty black jakim raczyli nas Mayhem czy Darkthrone, jednak przy tak melodyjnym podejściu do czarnego metalu, w dodatku upstrzonego elektroniką, aż dziw bierze, że żadna z kompozycji po kilku odsłuchach nie jest w stanie zagościć w pamięci. Pod tym względem więc materiał wygląda gorzej od swych poprzedników, a zwłaszcza pamiętnego "Dark Medeival Times".
Satryricon swym czwartym krążkiem usiłuje pogodzić całe mnóstwo stylów muzycznych, nie zapominając o odpowiedniej jakości brzmienia i niezbędnych ozdobnikach płyty w postaci masy zaproszonych gości. Wszystko pięknie, jednak mimo iż materiał to chwytliwy, brakuje w nim momentów do których moglibyśmy powracać. Zatem "Rebel Extravaganza" jako kawałek niechrześcijańskiej muzyki zabarwionej wieloma wpływami prezentuje się naprawdę dobrze, podczas gdy jako pretendent do wpisania się w kanon black metalu odpada w przedbiegach.
Wydawnictwo było promowane podczas koncertów w Europie wraz z zespołami Behemoth i Hecate Enthroned. Następnie Satyricon poprzedzał występy amerykańskiej formacji Pantera. Funkcję muzyków koncertowych pełnili wówczas basista Jan Erik "Tyr" Tiwaz, gitarzyści Terje "Cyrus" Andersen i Steinar "Azarak" Gundersen oraz keyboardzista Ivar Bjørnson. Upamiętnienie koncertów stanowiła kaseta VHS pt. Roadkill Extravaganza (2001). W międzyczasie Wongraven współpracował z zespołem Thorns. Efektem był wydany w 2001 roku album pt. Thorns na potrzeby którego muzyk Satyricon zaśpiewał, napisał jeden tekst, a także był współproducentem nagrań. Z kolei Haraldstad dołączył do blackmetalowej formacji 1349. Również w 2001 roku perkusista Satyricon po raz trzeci dołączył do zespołu Gorgoroth.
„Nergal” tak wspominał wspólną trasę koncertową promującą ten album: „Bardzo lubiłem Rebel Extrvaganza, który wtedy promowali. Dziwna progresywa, a jednocześnie bardzo brutalna rzecz. Ludzie pluli na ten album bo nie było melodyjek „Mazer Nors”, ale była obskurna dzicz prosto z rynsztoka. I te ich zdjęcia.
Spotkałem się z Frostem, ich perkusistą, już wcześniej w Norwegii. A na tej trasie pił wino, czytał książki i siedział z boku. Zupełny dekadent. To jest niesamowite, bo jak patrzysz na jego zdjęcia lub zachowanie sceniczne, myslisz sobie, że jest absolutnym barbarzyńcą. Postrzegane jest to trochę tak, że Satyr jest tą intelektualną stroną zespołu, a Frost jest tym żywiołem. A to potwornie elokwentny gość. Ma świetny angielski, olbrzymią wiedzę i jest dokładnym przeciwieństwem tego, jak go ludzie odbierają.
Hovak miał z kolei koję nad Satyrem i raz nam powiedział, że z jego łóżka wypadła jakaś kartka z notatkami. Podniósł ją aby mu ją podać, ale najpierw spojrzał co tam było napisane. Przyleciał z tym do nas, bo nie mógł uwierzyć! A na tej kartce były wypunktowane sceniczne ruchy Satyra. Cały plan koncertu. Coś na zasadzie: „Punkt pierwszy: Stoję przy mikrofonie. W drugiej minucie utworu cofam się o krok i macham głową. Podnoszę rękę i krzyczę do ludzi.” Wszytski zaplanowane i rozpisane z podziwu godną precyzją: co powiedzieć, co zrobić, krok w prawo, krok w lewo- kurwa Britney Spiears! Umieraliśmy wtedy [ze śmiechu] i patrzyliśmy co wieczór na Satyra jak na ludzika z [zestawu] lego albo na robota. Blackmetalowego robota oczywiście.”
Pod koniec 2001 roku w duńskich Puk Studios oraz w Barracuda Studio w Norwegii grupa nagrała piąty album studyjny. Płyta pt. Volcano ukazała się 25 października 2002 roku.
Myślicie, że Satyricon "dał dupy" przechodząc do ogromnej wytwórni EMI? Sam Satyr twierdzi, że dało mu to o wiele większe możliwości niż pozostawanie w starej. Wielkie pieniądze na promocję oraz możliwość nagrywania w jednym z najlepszych i najbardziej popularnych studiów nagraniowych w Europie o dźwięcznej nazwie Puk (Dania), w którym wcześniej nagrywali swoje płyty m.in. George Michael i Elton John(!), stanowią powód decyzji „Satyra”.
A przechodząc już do zawartości płyty - trochę się obawiałem, co zrobią muzycy po w sumie średniej "Rebel Extravaganza", ale już krótkie intro na początku pierwszego utworu ("With Ravenous Hunter") przekonuje mnie jak bardzo się myliłem! Czuć tu brud, mrok, dźwięczą łańcuchy i w końcu „Satyr” rozpoczyna: "At my signal unleash hell" i staje się piekło. Szybkie tempo i na zmianę ryk i deklamacja wokalisty by po chwili zwolnić tempa. Cała płyta utrzymana jest w takiej szybko-wolnej konwencji. Satyr i Frost, gdy trafiają na jakiś motyw to ciągną go chwilę, dlatego utwory na płycie są dość długie - średnio pięć, sześć minut (nie licząc ostatniego kawałka), a cały krążek trwa niespełna 55 minut. Muzyka na "Volcano" to czyste gitary, perkusja i oczywiście porykiwania „Satyra” (pozostałe dźwięki stanowią ledwie dostrzegalne tło), czyli black metal, ale na pewno bliższy "Rebel Extravaganza" niż "Nemesis Divina". W trzech utworach usłyszeć można gościnnie śpiewającą Anję Garbarek - jazzową wokalistkę polskiego pochodzenia, córkę słynnego saksofonisty Jana Garbarka. Wokalistka występuje tylko epizodycznie (spokojnie, nie śpiewa całych utworów), buduje klimat, a wierzcie mi, że głos ma naprawdę hipnotyzujący. Na uwagę zasługuje wieńczący płytę utwór "Black Lava", który trwa niemalże... 15 minut!!! Jest to swego rodzaju black metalowy hymn, który po prostu miażdży, gdy Satyr śpiewa: "Come, take the punishment".
Podsumowując płyta "Volcano" jest bardzo, bardzo dobra, ale nie wybitna. Na pewno warto ją przesłuchać, bo Satyricon proponuje nam bardzo oryginalną ewolucję black metalu inną niż Mayhem na "Grand Declaration Of War" czy Emperor na "Prometheus: The Discipline Of Fire And Demise". Nie pozostaje nic innego jak "uwolnić piekło" i pochylić głowę przed geniuszem „Satyra”.
W ramach promocji do utworu "Fuel For Hatred", który wyreżyserował Jonas Åkerlund, znany ze współpracy z takimi grupami jak Metallica, The Prodigy czy The Smashing Pumpkins. Wydawnictwo przyniosło grupie nagrodę norweskiego przemysłu fonograficznego Spellemannprisen. Koncertowy skład Satyricon uzupełnili basista Lars K. Norberg i gitarzysta Arnt Ove "A.O Grønbech" Grønbech. W ramach cykli koncertów zespół wystąpił 26 października na Mystic Festival w katowickim Spodku. Rok później Haraldstad dołączył do zespołu Keep of Kalessin z którym nagrał wydany tego samego roku minialbum zatytułowany Reclaim. W 2004 roku Satyricon dał szereg koncertów poprzedzając grupę Morbid Angel. Haraldstada, któremu odmówiono wizy w związku z kryminalną przeszłością zastąpił Trym Torson, poprzednio związany z Emperor, a wówczas także członek zespołu Zyklon. Przebywający w Europie Haraldstad dołączył po raz czwarty do zespołu Gorgoroth. Jednakże zobowiązania wobec zespołów Satyricon i 1349 uniemożliwiły muzykowi koncertowanie wraz z grupą Rogera "Infernusa" Tiegsa. Również w 2004 roku Satyricon wystąpił na festiwalu Wacken Open Air. Podczas koncertu zespołowi towarzyszył Ted "Nocturno Culto" Skjellum wraz z którym w składzie grupa zagrała cztery kompozycje z repertuaru Darkthrone. Relacja z wydarzenia została wyemitowana w programie "Lydverket", emitowanym na antenie norweskiej telewizji publicznej NRK1.
Pod koniec 2004 roku Satyricon ponownie udał się do USA w ramach The Antichrist Tour 2004. Haraldstada, któremu odmówiono wizy poprzednio wizy, zastąpił Joey Jordison - członek formacji Slipknot. Trasa ostatecznie została przerwana z powodu oskarżenia o gwałt członków koncertowego składu Satyricon: Arnta Grønbecha i Steinara Gundersena, jaki wysunęła wobec muzyków fanka zespołu. Gitarzyści po wpłaceniu 50 tys. dolarów kanadyjskich kaucji każdy opuścili więzienie i powrócili do ojczyzny. Ostatecznie zarzuty wobec Grønbecha i Gundersena zostały odrzucone. Pod koniec 2005 roku zespół Satyricon rozpoczął nagrania szóstego albumu studyjnego. Płyta pt. Now, Diabolical ukazała się 17 kwietnia 2006 roku. W pracach nad płytą wziął udział m.in. inżynier dźwięku Eirik "Pytten" Hundvin, znany m.in. ze współpracy z grupami Immortal i Burzum.
Choć miałem już okazję "porachować się" się z "Now, Diabolical" (http://www.youtube.com/watch?v=hF_yH2FA6rc ) przy okazji opisywania "Rebel Extravaganza" i każdy z zacnych czytelników wie, jakiej opinii się po mnie spodziewać, to nie wypada nie uściślić mojego zdania na jego temat. Dlaczego? Bo to dzieło, którym Satyricon ostatecznie podbili świat, "brandowo" żerując na sentymencie starych fanów i przy okazji zdobywając - już nie czarne, a bardziej szare - serca tych nowszych. Idąc dalej - imponujący tryumf kalkulacji nad ideą i przykład zachowawczego menu, w którym zasmakowały tysiące, nabijając budżet Roadrunner Rec., co za tym idzie udowadniając Nuclear Blast, że nie tylko Dimmu Borgir można opchnąć desperatom. Dziś na chłodno, z perspektywy tych 4 lat od wydania łatwiej spojrzeć na rzecz z większym dystansem, chwycić trąbkę, przyłożyć do otępiałego ucha i zawyrokować, czy popularność tego tworu idzie w parze z jego jakością, czy może wręcz przeciwnie, ludzie buszujący po katalogach Monte Conner Co. w poszukiwaniu demówek Slipknot odkryli coś egzotycznego i nie w za dużych spodniach, wnioskując: "więc to jest ten black metal, kurcze nawet nie taki straszny, jak opisywał pastor na niedzielnym spotkaniu".
Przyznaję bez bicia, że występuję tutaj na pozycji lekkiego powątpiewania. Po pierwsze jednak: mam do tego prawo, bo to stanowisko determinują bzdury, jakie Satyricon wypisywali w swoich wkładkach już od czasów "Nemesis Divina", po drugie: sentyment, jakim darzę ten duet przesuwa wskazówkę obiektywizmu w bezpiecznie wyśrodkowaną pozycję, więc o zbytniej tendencyjności też nie może być mowy.
Do rzeczy. "Now, Diabolical" był i nadal jest dla mnie sporym zawodem. Po, moim zdaniem, nieco wygładzonej "Volcano" liczyłem na powrót bestii, co zapowiadała nawet okładka z lucyferopodobną facjatą i wystylizowaną do granic możliwości czcionką. Po zapuszczeniu płyty okazało się jednak, że Satyr na zmianę z Frostem postanowili podpalić resztki swojego dziedzictwa, dolewając ochoczo stylistycznej benzyny marki "Fuel For Hatered". Więc jest nie tylko koncertowo, ale stety - niestety także skocznie i "fajowo". "Now, Diabolical" ze świetnym refrenem, to pozycja jak znalazł do masowego podrygiwania. Chwytliwy riff i "mantrowe" repetowanie wersów tytułowych w stylu hop-hyc nie pozostawiają wątpliwości, w jakim celu stworzono ten kawałek. Kto zaliczył choćby jedną z ich tras po naszym kraju, wie jak bezproblemowo ruszyć przy tych dźwiękach w tango, choćby nawet i po 20 piwie, a spoglądając na gawiedź z trybun, doszedł do wniosku, że gremialnie odśpiewywane "Cause They Want, Cause They Need..." stanowi wzorowe odzwierciedlenie uczuć publiki. Koncertowy profil skutecznie kontynuują "K.I.N.G" oraz "The Pentagram Burns", zbudowane dokładnie w ten sam sposób, czyli na esencjonalnie wycyzelowanej zagrywce głównej, powtarzanej z mniejszą lub większą częstotliwością przez cały czas utwór. Fajnie się tego słucha, nie powiem, ale diaboliczno - futurystycznego klimatu, którego szczyt osiągnął Satyricon na swoim opus magnum "Rebel Extravaganza", raczej nikt się w tym nie doszuka. Brak jakiegoś szaleństwa, atmosfery apokalipsy czy chociażby elementu zaskoczenia, powodujących że ma się wrażenie obcowania z czarną, lepką, nienamacalną materią, jak to bywało na wcześniejszych pomiotach duetu z Norwegii. Stąd dla mnie ta płyta zaczyna się dopiero na "The Rite Of Our Cross" lub "That Darkness Shall Be Eternal" - znacznie szybszych, opatrzonych zjadliwym, plugawym wokalem. Posmak nawiedzonego, wręcz gorzkiego piętna duchowego serwuje także jedna z najlepszych tutaj kompozycji - "Delirium", zaiste warta swej nazwy, z uwagi na hipnotyzujący początek zwieńczony obuchowymi przejściami. Na koniec zaś mała konfuzja i nieporozumienie nazwane bardziej konserwatywnie "To The Mountains", a będące próbą nawiązania do stylistyki, ja wiem, chyba najlepszego na "Volcano" "Black Lava". A więc jest rozwlekle (ponad 8 minut), pompatycznie, ale jednocześnie po prostu nudno, w dodatku z kuriozalnym zakończeniem w postaci akompaniamentu trąbek. Dęciaki? W Emperor (słuchaj "In The Wordless Chamber") - proszę bardzo, zajebista sprawa, w przypadku Satyricon? Cóż, nowym Ihsahnem Sigurda raczej nikt nie nazwie, miało być z pompą, a wyszło, cóż delikatnie rzecz ujmując, kameralnie, by nie powiedzieć "skansenowo".
Tyle formalnego rozkładu na czynniki pierwsze. "Now, Diabolical" rzeczywiście okazała się chyba najbardziej ogrywaną na koncertach płytą w historii ekipy „Satyra”. Jeśli ktoś miał niedosyt hitów od czasu "Mother North", to zdecydowanie tu je dostał. Fani wyskakali się pod sceną, menedżer zarobił, firma sprzedała, co miała sprzedać, przy tym nikt nie zarzuci pozerki, bo bestsellerowość kompozycji nie jest - jak można by było przypuszczać - oparta ani na żadnej katarynce z klawiaturą, ani na damskim wokalu. Wilk syty i owca całą, chciałoby się pomyśleć - ale nie można. "Now...", mimo swego koncertowego potencjału, jawi się także jako dzieło bezpieczne, niegroźne i oswojone. Może przesadzam, szukając dziury w całym, skoro jest tak "zajebiście", ale to właśnie ci ludzie rozbestwili mnie, serwując na "Rebel Extravaganza" wypas kompozycji tworzonych na pograniczu. Pograniczu chaosu i ekstremy niebezpiecznie zbliżonych do wyobrażenia o Olimpie black metalu. Myślałem, że nadal będą przesuwać bariery i podnosić poprzeczki, ewentualnie posiedzą na dachu wieżowca awangardy nieco dłużej. Ten krążek jest także objawem kompromisu, którego autorzy napisu "nasikamy na groby naszych oponentów..." we wkładce "Nemesis Divina" powinni wystrzegać się bardziej niż wody święconej. Ktoś zapyta, to jak byś to nagrał? Cóż, postawiłbym kunktatorsko na numer bonusowy, dodany do japońskiej wersji wydawnictwa - czyli furiacki "Storm Of The Destroyer" - tak naprawdę, tylko w nim jest ten cały "Diabolical" i to zdecydowanie "Now" - ze względu na prędkość (o gościnnej gitarze Snorre W. Rucha nie wspominając). Ja wiem, że nie ma co strzępić guli, bo to muzyka i tylko muzyka, ale od tej płyty i w obrębie tego gatunku można wymagać więcej.
W ramach promocji do pochodzących z wydawnictwa utworów "K.I.N.G" (http://www.youtube.com/watch?v=NQQdsKH3Qt8 ) i "The Pentagram Burns" (http://www.youtube.com/watch?v=TXFrhY_Le1w ) zostały zrealizowane teledyski odpowiednio w reżyserii Johna Nothingwortha i Håvard Arnstad. Ciesząca się popularnością płyta była najwyżej notowaną, na norweskiej liście sprzedaży uplasowawszy się na miejscu 2. Nagrania uzyskały także nominację do nagrody Alarmprisen w kategorii Metal.
Na początku października 2006 roku grupa wystąpiła we wrocławskim klubie klub W-Z, a dzień później w warszawskim klubie Proxima. Natomiast w listopadzie Satyricon wystąpił w Sentrum Scene w Oslo. Zespołowi towarzyszyły orkiestry: Kringkastingsorkestret i Oslo Philharmonic. W styczniu 2007 roku muzycy udali się do Japonii gdzie wystąpili wraz z Celtic Frost w ramach trasy Extreme the Dojo.
8 marca 2008 roku formacja wystąpiła na festiwalu Metalmania w katowickim Spodku. 3 listopada ukazał się siódmy album studyjny formacji zatytułowany The Age of Nero.
"The Age Of Nero" było jedną z bardziej wyczekiwanych przeze mnie płyt 2008 roku. Jestem zagorzałym entuzjastą wcześniejszych dokonań Satyriconu, zwłaszcza dwóch poprzednich albumów. Mimo że zapowiadający tegoroczne wydawnictwo utwór "My Skin Is Cold" sugerował wyeksploatowanie aktualnej formuły zespołu, miał też w sobie element przyciągającej autentyczności. Niestety, "The Age Of Nero" okazało się dla mnie rozczarowaniem.
Satyricon to w moim odbiorze przede wszystkim pierwotna siła przekazu i naturalność brzmienia. Słuchając "Volcano" czy "Now, Diabolical" czuje się na przykład, że za perkusją siedzi żywy człowiek, który wkłada w grę siłę i emocje. Na "The Age of Nero" tego nie ma. Dostajemy przede wszystkim terkotanie sztucznie brzmiącej stopy, wystawionej na absolutny pierwszy plan. Zaprogramowana? Nagrana na triggerach i wyrównana? Nie ma co dociekać, efekt jest ten sam. Dwa kolejne zastrzeżenia to brzmienie tomów (podobnie samplowe, jak stopa) i zbytnio schowana część talerzy, które niby mają wprowadzać akcenty, ale w tym miksie nie spełniają do końca swojego zadania. W ostatecznym efekcie perkusja niestety utraciła swoją finezję i feeling. Wnikliwym polecam przeanalizować różnice między wersją albumową "My Skin Is Cold" i wersją pochodzącą z EPki o tym samym tytule.
Ale powiedzmy, że można słuchać muzyki na głośniczkach z laptopa i nie zauważać aż tak bardzo brzmieniowych niuansów. Albo lubić współcześnie popularne plastikowe brzmienie perkusji. Albo po prostu nie odbierać Satyriconu tak bardzo pod kątem fenomenu brzmienia. Jak prezentuje się nowa płyta od strony kompozycji? Średnio. Norwegowie poruszają się nadal w klimatach przebojowego black metalu znanego z poprzednich wydawnictw i także tu znajdziemy kilka potencjalnych "hitów", choć raczej nie na miarę "K.I.N.G." czy "Fuel For Hatred" (http://www.youtube.com/watch?v=BaFMD0ya4hU ). "The Age of Nero" jest bardziej surowe, zimne, ale też i bardziej nijakie, a przy okazji dość wtórne. Za dużo tu "przegadanych" momentów bez wyrazistego pomysłu i podobieństw do poprzednich albumów. Do chlubnych wyjątków zaliczam "Commando", "The Wolfpack" i od biedy "Black Crow On A Tombstone" (http://www.youtube.com/watch?v=mVxEGJskhsM ). Na koncercie wypadają znakomicie i bronią się pośród wcześniejszych kompozycji. Całkiem miłe dla ucha jest też zaśpiewane po norwesku "Den Siste".
Moją ocenę całości znacząco poprawia istnienie limitowanej edycji dwupłytowej. Na drugiej płycie, poza alternatywnymi miksami "Last Man Standing" i "Den Siste" oraz radiową wersją "The Pentagram Burns" z "Now, Diabolical", dostajemy w całości bardzo przyzwoitą EPkę "My Skin Is Cold", dotychczas dostępną tylko w nieprzyzwoitej cenie pod postacią zestawu winyl + CD. Można więc potraktować "The Age Of Nero" jako limitowaną edycję "My Skin Is Cold" z mnóstwem niezbyt potrzebnych bonusów. Tak też robię i mam nadzieję, że ten album to tylko wypadek przy pracy.
Wydawnictwo pomimo umiarkowanych recenzji przyniosło zespołowi największy sukces komercyjny w historii działalności. Płyta była notowana na listach sprzedaży w sześciu krajach, w tym w ojczyźnie Satyricon gdzie dotarła do 5. miejsca. W ramach promocji do pochodzącego z płyty utworu "Black Crow On A Tombstone" został zrealizowany teledysk, który wyreżyserowali Ove Heiborg i Fredrik Kiosterud.
8 grudnia we wrocławskim klubie W-Z, a dzień później w warszawskim klubie Progresja. Na początku grudnia zespół ponownie wystąpił w Polsce. Na początku 2009 roku zespół udał się ponownie do USA gdzie wystąpił poprzedzając brytyjską grupę Cradle of Filth. Kolejne koncerty odbyły się w Australii i Nowej Zelandii. 13 grudnia 2009 formacja wystąpiła w krakowskim klubie Studio. Koncert odbył się w ramach ostatniej trasy promującej The Age of Nero. W międzyczasie lider zespołu zapowiedział zawieszenie działalności Satyricon. Przerwa była podyktowana chęcią rozwoju artystycznego. Pod koniec 2010 roku grupa powróciła do działalności koncertowej. W lutym 2011 roku zespół wystąpił na placu Universitetsplassen w Oslo w ramach inauguracji Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym.
Satyricon to zespół, który potrafi zaciekawić o wiele szerszą rzeszę ludzi niż specyficzną odmianę neurotycznych chłopców i dziewczynek z zapałkami. Po pięciu latach od ostatniego krążka Norwegowie powracają z nowym albumem, na dodatek zatytułowanym "Satyricon".
Taki tytuł to coś jak deklaracja albo i podsumowanie. Być może jest to ostatnia płyta tego zespołu? Mam nadzieję, że nie, ale pożyjemy zobaczymy. Muzyka Satyricona zmieniała się na przestrzeni lat i przez to nagranie płyty, która nie jest debiutancką, a zatytułowanej nazwą zespołu, to zadanie dość trudne i ryzykowne. Tu wskakuje pierwszy plus dla kapeli, bo jeśli ten album miał pokazać różne odcienie jej muzyki, to zadanie udało się zrealizować. Jest tu i wścieklizna (np. w "Ageless Northern Spirit"), i granie bardziej hiciowate przez niektórych nazywane black'n'roll (np. w "Nekrohaven"), jest monumentalizm (np. w "The Infinity Of Time And Space"), a nawet jakiś prześwit ludowizny ("Natt"). Jest wreszcie cecha, za którą wielu ceni ten zespół, czyli próbowanie czegoś nowego. Chodzi oczywiście o "Phoenix", który dzięki udziałowi Siverta Hoyema zabrzmiał jak skrzyżowanie Satyricon z Nickiem Cavem.
Kolejne plusy zespół zbiera za kapitalne brzmienie oraz to, jak zagrali muzycy. Gitary raz tną konkretnie, a za chwilę rozbłyskują w pożodze. Weźmy pilotujący album utwór "Our World, It Rumbles Tonight". Coś takiego tu właśnie słychać. Do tego dochodzi gitarowy kontrapunkt, który może nie powala, ale wzbudza ciekawość. W świetnej formie jest Frost. "Ageless Northern Spirit" słuchałem już dziesiątki razy, ale współpraca gitar i perkusji w tym numerze (i nie tylko w nim) wciąż zachwyca. Wokalnie też jest cacy. Satyr przekonująco charczy, a gadane momenty - np. w "Nocturnal Flare" - dodają odpowiedniego klimatu. Skromnie dawkowane klawisze również świetnie wywiązują się ze swej roli. W ogóle umiejętność wytwarzania frapującej atmosfery jest nieprzeciętna. Przykładem może być już pierwszy numer z wokalem, czyli "Tro Og Kraft", w którym przeplatanie czadu ze spokojniejszymi, tajemniczymi fragmentami wypada kapitalnie.
Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że choć "Satyricon" słucha się bardzo dobrze i z zaciekawieniem, to najlepsza jazda zaczyna się od utworu szóstego. "Walker Upon The Wind" prezentuje thrashujący Satyricon. Niechby Ramones albo i nawet Nirvana chcieli grać jak Bathory (lub vice versa), to może wcześniej taki kawałek, jak "Nekrohaven" byłby powstał. To koncertowy pewniak. "Ageless Northern Spirit" to karabinowy ostrzał i kurzu opadanie, gdy już za linią frontu wszyscy leżą rozpieprzeni w drobny mak. "The Infinity Of Time And Space" jest jak samotny świerk na wrzosowisku - góruje nad wszystkim wokół i potrafi zaskakiwać nawet po wielu przesłuchaniach. Wreszcie "Natt" idealnie pasuje na zakończenie płyty.
"Satyricon" to bardzo dobry album wypełniony ciekawymi utworami. Być może bardziej przypadnie do gustu fanom takich płyt, jak "Volcano" czy "Now Diabolical" niż zwolennikom "Nemesis Divina" albo "Rebel Extravaganza". Żeby docenić satyriconowe dźwiękiem malowanie na nowej płycie wystarczy olać podziały i zaakceptować fakt, że ten zespół jest bardziej jak satelita, który śmiga między różnymi planetami, niż jądro czarciej polewki.
|