Dimmu Borgir (IPA [dɪmuːˈbɔːrɡɪr]) to norweska grupa muzyczna wykonująca black metal. Powstała w 1993 roku w Oslo z inicjatywy Stiana "Shagratha" Thoresena, Svena "Silenoza" Atle Kopperuda, Brynjarda Tristana, Kennetha "Tjodalva" Åkessona oraz Stiana Aarstada. Jej nazwa pochodzi od wulkanicznego wzgórza Dimmuborgir w Islandii. Do 2010 roku grupa wydała osiem albumów studyjnych oraz szereg kompilacji i minialbumów, które zostały pozytywnie ocenione zarówno przez fanów, jak i krytyków muzycznych.
W twórczości zespół nawiązał do takich zagadnień jak mizantropia, satanizm i antychrześcijanizm. Muzyka Dimmu Borgir to melodyjny black metal z wiodącymi partiami instrumentów klawiszowych. Od momentu wydania albumu Puritanical Euphoric Misanthropia w 2001 roku, zespołowi podczas nagrań towarzyszy orkiestra symfoniczna. Z tego powodu został również zaliczony do nurtu symfonicznego black metalu.
Zespół dał szereg koncertów na całym świecie i uczestniczył w licznych festiwalach: With Full Force, Wacken Open Air, Gods of Metal i Ozzfest. Został wielokrotnie nagrodzony i wyróżniony w plebiscytach muzyki heavy metalowej oraz określony m.in. jako "najpopularniejsza grupa black metalowa na świecie". Podczas koncertów Dimmu Borgir prezentuje charakterystyczny rodzaj ekspresji, obejmujący corpse paint oraz stosuje rozwiązania scenograficzne z użyciem efektów pirotechnicznych.
Zespół powstał w 1993 roku z inicjatywy multiinstrumentalisty Stiana "Shagratha" Thoresena, gitarzysty Svena "Silenoza" Atle Kopperuda, basisty Brynjarda Tristana, perkusisty Kennetha "Tjodalva" Åkessona oraz klawiszowca Stiana Aarstada. Rok później nakładem Necromantic Gallery Productions ukazał się debiutancki minialbum zatytułowany Inn I Evighetens Mørke[http://www.youtube.com/watch?v=M5nmiXbltC4], wydany w limitowanym do 1000 egzemplarzy nakładzie. Niedługo później zespół podpisał kontrakt z wytwórnią No Colours, dzięki której pojawił się na rynku debiutancki album pt. For All Tid (http://www.youtube.com/watch?v=AcUMgl2sML4 ).
Słaby album po słabej EP’ce. Trochę szkoda, bo zespół ma potencjał, ale jak na razie, nie jest w stanie go wykorzystać. Możliwe, że wszystko jeszcze przed nimi, teraz jednak skupię się na „For All Tid”.
Niestety do ulubionych albumów, tego zaliczyć nie mogę. Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze bardzo słabe brzmienie, które w bardzo drastyczny sposób pomniejsza wrażenia płynące z muzyki, o której samej za chwilę. Sound jest płytki, mało wyrazisty, a zbyt wystawiony do przodu bas dudni w uszach, zamiast twórczość „kolorować”. Sama muzyka także nie stoi na najwyższym poziomie. Kompozycje są mało wymagające, proste, niezbyt porywające, a czasami wręcz odrzucające. Nie lubię w metalu nadmiaru melodii i „słodkich” partii. W przypadku „For All Tid” jest takich elementów aż za dużo. Melodyjne riff’y, grające zbyt dużą rolę klawisze – to wystarczy, aby album ten w moich oczach po prostu skreślić. Na dokładkę dochodzi słaba forma wokalna „Shagrath’a” i jeszcze słabsza gra na bębnach. Może jeszcze gdyby oddał perkusję (bądź, nie bądź – najważniejszy dla mnie instrument) w inne ręce, byłoby lepiej. Jest to jednak tylko i wyłącznie gdybanie, które – jak wszyscy dobrze wiedzą – niczego nie zmieni.
Dwa lata później ukazał się drugi album pt. Stormblåst (http://www.youtube.com/watch?v=5qZvkLY7Xa8 ). Przed jego nagraniem „Shagrath” objął funkcję gitarzysty w zespole, zaś za perkusją zasiadł Tjodalv.
,,Stormblast”, bo tak zwie się drugi album norweskiego Dimmu Borgir, jest moim zdaniem jednym z najlepszym albumów tegoż zespołu, prezentowany na nim materiał jest pełen pięknych melodii, występują tutaj dziwne, jak na taką muzykę, instrumenty, np. flet. Na tym albumie ukształtował się styl Dimmu Borgir, który towarzyszy tej kapeli nieprzerwanie aż do dnia dzisiejszego. Również wokal Shagratha jest jakby bardziej ,,blackowy” i mroczny.
Mamy tutaj 10 utworów, z których każdy kolejny jest inny od poprzedniego, jak np. „Alt. lys er svunnet hen” i „Broder skapets ring”, pierwszy z wymienionych jest szybki i melodyjny, zaś drugi to wyłącznie sama melodia i wokal Shagratha - takich porównań można by robić dużo. Zaś z kolei „Sorgens kammer” jest to piękny utwór instrumentalny, grany przez same klawisze. W utworze Dodsferd występuje wspomniany wcześniej flet, który dobrze uzupełnia ten utwór. Cóż ja mogę więcej napisać, pozostał mi jeszcze chyba tylko klimat...
...a ten jest jednym z największych walorów tej płyty - wspomniany wcześniej flet, klawisze, bardzo dobrze współgrają z gitarami i perkusją. Pierwszy utwór - „Alt lys er svunnet hen” - rozpoczyna się całkiem łagodnie, aby później przemienić się w pokaz mocy i siły całego zespołu, utwór drugi to tylko melodia i piękny skrzek Shagratha, który czasem zmienia głos.
Jeżeli kochasz Dimmu Borgir, a nie masz wszystkich albumów, to zaczynaj uzupełnianie od kupna „Stormblast”, chociaż reszta albumów też na pewno daje popalić, to na żadnym nie znajdziesz takiego Dimmu Borgir jak tu. Polecam!
W tym samym roku został zarejestrowany minialbum pt. Devil's Path. Wkrótce potem dotychczasowy basista został usunięty z zespołu, a jego miejsce zajął „Nagash”. Nieobecność Aarstada, spowodowana służbą wojskową, skłoniła Shagratha do osobistego nagrania partii instrumentów klawiszowych na minialbumie.
W 1997 roku zespół podpisał kontrakt z niemiecką wytwórnią Nuclear Blast. 20 maja tego samego roku ukazał się album pt. Enthrone Darkness Triumphant (http://www.youtube.com/watch?v=404CvwXkQDM ).
Władcy Ciemności - taki przydomek nadano Dimmu Borgir po ukazaniu się "Enthrone Darkness Triumpant". Zespołowi, który uczynił w zeszłym roku największy postęp. Różnica pomiędzy pierwszym "For All Tid" a "E.D.T", to jak różnica pomiędzy "Summerian Cry" a "Wildhoney" Tiamatu. Zmiana drastyczna, ale i konieczna dla zespołu i gatunku, idealnie odzwierciedlająca nowy trend w Black Metalu. Gatunku coraz bardziej ambitnym i doskonałym. "Enthrone Darkness Triumphant" zebrał doskonałe oceny w zeszłym roku, choćby w takich pismach jak: Metal Hammer 7 na 7, Hard Rock 9 na 10 (info z pudełka). Przez wielu uważana jest za płytę roku w gatunku i nie tylko!
Krążek otwiera utwór, który promowal płytę. "Mourning Palace" rzeczywiście jest najbardziej znanym i jednym z lepszych kawałków. Zrobiono do niego teledysk (zamieszczony na CD 2 Morbid Noizz) - fragmenty koncertu supportujacego Cradle of Filith wplecione w obrazy wojny. Teledysk wykonany naprawdę profesjonalnie i co ważniejsze ma jakość znacznie lepsza niż VHS (w przeciwieństwie do innych zespołów, nie sposób tu nie wymienić "Lilith's Embrace" Ancient). Skoro już mowa o Ancient, to właśnie z niego Dimmu Borgir pozyskali nowego klawiszowca - kobietę, Kimberly, która o swojej poprzedniej grupie, do której przyjechała specjalnie z USA, wyraża się niezbyt pochlebnie. Podobno poprzedni klawiszowiec to gość zupełnie z "innego świata", człowiek PoP, choć z drugiej strony nie mam żadnych większych zastrzeżeń do jego gry.
Na wokalu ściera gardło „Shagrath”, dosłownie, nie wiem jak on sobie radzi podczas koncertów, pewnie jego głos jest przepuszczony przez jakiś efekt, lekko wzmacniający (tak jest - rick). Praktycznie nie ma żadnego fragmentu zaśpiewanego czystym głosem, tylko czasem da się słyszeć inny "głos z zaświatów". Nawet Bestia użyczyła swojego talentu: "Blood is a life and it shall be all ours!" w "The Night Masquerade". Gitary grają typowo, jak na black metal przystało. Tło, praktycznie bez możliwości wyodrębnienia riffu. Chyba najbardziej wyraźne są w "Mourning Palace" i "A Succubus in Rapture", ale nie jest to żadne mistrzostwo świata, bo w sumie i nie o to chodzi. Bardzo dobra perkusja, tradycyjne dwie stopy, ale świetnie eksponowane i napędzające muzykę. Tjodalv jest naprawdę dobrym pałkerem, a nie przeciętnym speed-nawalaczem. Całą symfonię grupy budują klawisze, organy szybko przeplatające się pomiędzy poszczególnymi fragmentami oraz doskonale budujące całe utwory, czasem wtracające tylko pojedyncze dźwięki, co "uspokaja piekło". Co do liryki, nie przekonała mnie ani też nie zaskoczyła/zaszokowała. Jak mogę się przekonać do tego co głoszą, skoro chcą zabić takich jak ja (brak we wkładce słów do "Tormentor of Christian Souls")... w zasadzie... ale też mnie to nie zniechęciło.
Gościnnie w utworze pt. "The Night Masquerade"[http://www.youtube.com/watch?v=y6xV1I9MTgQ] zaśpiewała Bente Engen. W międzyczasie z zespołu odszedł Stian Aarstad. 18 lipca 1998 roku ukazał się kolejny minialbum pt. Godless Savage Garden[http://www.youtube.com/watch?v=b5S3zcNysAU&list=PLC45373B464E7668F], który zawierał dwa nowe utwory, dwa nagrania z For All Tid w nowym wykonaniu, aranżację utworu grupy Accept[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/accept/2014-07-08-748] oraz trzy utwory koncertowe. Shagrath, oprócz partii wokalnych, zagrał także na instrumentach klawiszowych, a do zespołu dołączył drugi, pochodzący z Australii, gitarzysta Astennu.
W 1999 roku wydana została czwarta płyta studyjna pt. Spiritual Black Dimensions, na której muzyka została jeszcze bardziej zdominowana przez instrumenty klawiszowe. Nowością był także czysty śpiew w wykonaniu ICS Vortexa, znanego z występów w grupach Borknagar oraz Arcturus. Do zespołu dołączył nowy klawiszowiec o pseudonimie Mustis.
Na rynku pojawiło się czwarte pełnowymiarowe wydawnictwo Dimmu Borgir. Kapela potwierdza tą płytą swoją dobrą formę. „Shagrath” i reszta nie poszli na łatwiznę i nie przekalkowali "Enthrone Darkness Thriumpant". "Spiritual Black Dimensions" to coś nowego w twórczości Dimmu Borgir, w pewnym stopniu to powrót w stronę "For All Tid" i "Stormbalst", ale po kolei.
Po kilku dźwiękach słychać, że utwory brzmią inaczej, mają inną aranżację, są trudniejsze w odbiorze. Muzyka stała się brudna, rzec można, bardziej blackowa. Pełno w niej agresji, nienawiści i siły, stała się potężniejsza. To nie "Enthrone Darkness Thriumpant" ze swoim słodkim brzmieniem. Nowa płyta poprostu kopie w twarz. Dominują mrok i chaos. Klawisze są bardziej złowieszcze, sprawiają ze włos jeży się na karku, są cofnięte do tyłu, tylko momentami przybierają na sile. Obecność klawiszowca wyszła muzyce kapeli na dobre. Troche poeksperymentowano z wokalami, słychać czysty śpiew, co prawda sporadycznie, ale jest. Swoją drogą na koncercie w Sztudgarcie czyste wokale w "Reptile" w wykonaniu nowego basisty wyszły nieco cienko, facet za cholerę nie ma głosu, śpiewa tak, jakby mu ktoś "orzeszki" ściskał. Radziłbym zmianę na któregoś z gitarzystów. Na płycie jest też troszkę mrocznej deklamacji, równoległego growlingu dwóch osób czy dialogu, reszta wokaliz nie odbiega od blackowej normy, typowy dla „Shagratha” złowieszczy growling. Gitarki mają cięższe brzmienie, czasem wyskakuje jakaś solóweczka.
Muzyka nabrała teatralności, jest patetyczna i monumentalna, i to wcale nie jest wyłącznie zasługa keyboardu. "Spiritual Black Dimensions" jest może nieco wolniejszy od "Enthrone Darkness Thriumpant" (http://www.youtube.com/watch?v=404CvwXkQDM ), ale ma w sobie więcej złości, ciemności i tego co można nazwać "evil". Jest też duża doza mistyczmu, nadająca płycie mroczne oblicze. Ten album to najbardziej blackowe wydawnictwo Dimmu Borgir, jest w nim coś z "For All Tid" i "Stormblast", chyba to ten niesamowity klimat, ale płyta ma własne brzmienie, które jest zupełnie nowe, czegoś takiego ta kapela jeszcze nie grała. "Spirytual Black Dimensions" jest mniej przyswajalna od poprzedniczki, muzyka nie jest łatwa i nie wpada w ucho od tak sobie, nad tą płytą trzeba trochę posiedzieć. Nie ma tu utworów, które mogłyby pretendować do list przebojów, jak to było z "Mourning Palace". Co ciekawe, są tu kawałki o długości ponad 7 minut, co poprzednio nie zdarzało się zbyt często. Tu proszę, aż dwa takie "kolosy", ale są zaaranżowane w taki sposób, że nie ma mowy o nudzeniu się.
"Spiritual Black Dimensions" to krok do przodu w twórczości Dimmu Borgir, być może tym wydawnictwem zespół zjedna sobie przeciwników. Wkładka w wersji kasetowej jest "ładnie" wydana, czego nie można powiedzieć o wkładce do "Enthrone Darkness Thriumpant". Ta płyta powinna swoim nowym brzmieniem zaskoczyć fanów kapeli, ale zespół nie utracił swojego typowego klimatu. Od razu słychać ze "Spiritual Black Dimensions" to dzieło Dimmu Borgir.
Po wydaniu albumu zespół wystąpił na wielu dużych festiwalach muzycznych, m.in. na Dynamo Festivalu. W 1999 płyta została nominowana do nagrody Spellemannprisen. W 2001 grupa wydała przełomowy i najwyżej dotychczas oceniony album – Puritanical Euphoric Misanthropia. W dużej mierze instrumenty klawiszowe zastąpiły na nim dźwięki szwedzkiej orkiestry symfonicznej z Göteborga. Album został zarejestrowany i zmiksowany w Studio Fredman. W samym zespole zaszły istotne zmiany personalne – odeszli Astennu, Nagash oraz Tjodalv. Oświadczenie zespołu w sprawie odejścia Astennu: „Chcemy oznajmić, że Astennu został wydalony z zespołu i nie będzie więcej częścią Dimmu Borgir. Zdecydowaliśmy się go pożegnać ponieważ przez ostatnie 7 czy 8 miesięcy nie robił nic, stracił całą swoją pasję, poświęcenie i entuzjazm. Dla nas wszystkich Dimmu Borgir jest całym życiem, a nie jakąś pierdoloną nudną pracą biurową! Dlatego pożegnaliśmy Astennu i z dumą witamy w naszych szeregach jego następcę Archona, który nagra z nami nowy album”.
W ich miejsce pojawili się: perkusista Nicholas Barker (poprzednio w Cradle of Filth[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/cradle_of_filth/2014-07-05-416]), basista i wokalista ICS Vortex (dotychczas występował w zespole jako muzyk sesyjny) oraz gitarzysta „Galder” – lider grupy Old Man's Child. Shagrath o albumie Puritanical Euphoric Misanthropia: (http://www.youtube.com/watch?v=09gAPZ2g0T4 ) "Myślę, że po raz pierwszy w naszej karierze dopracowaliśmy wszystkie szczegóły. Mamy brzmienie takie jakie chcieliśmy uzyskać, wykorzystaliśmy tyle efektów na ile mieliśmy ochotę i przede wszystkim spędziliśmy w studiu tyle czasu, ile wymagało nagranie tego albumu. Po raz pierwszy też pracowałem z tak znakomitymi muzykami, po raz pierwszy w historii Dimmu Borgir nagrywałem płytę z perkusistą, który potrafi grać, który nie musi podpierać się efektami elektronicznymi. Dlatego też ten album jest tak szybki, tak agresywny i brutalny. Myślę, że wszyscy padną na kolana przed 'Puritanical Euphoric Misanthropia”
Przez jednych uwielbiani, uważani za pionierów symfonicznego blacku, przez innych znienawidzeni, posądzeni o zdradę ideałów... Kontrowersyjni Norwegowie powrócili po dwóch latach milczenia, by znowu wywołać wokół siebie szum, zamieszanie związane nie tylko z muzyką. Po genialnym "Enthrone Darkness Triumphant" i bardzo dobrym "Spiritual Black Dimensions" należało spodziewać się kolejnej udanej płyty, potwierdzającej wyjątkowość (zarówno dla wielbicieli jak i dla wrogów) Dimmu w krainie mrocznych dźwięków. Oczekiwania były wielkie (szczególnie, że oprócz odwiecznej czołówki w black metalu już dawno nie stworzono nic porywającego), należałoby więc zastanowić się, czy znalazły one odzwierciedlenie w dźwiękach.
"Puritanical Euphoric Misanthropia" na dorbą sprawę nie różni się jakoś drastycznie od stylu, do którego już dawno temu przyzwyczaił nas Dimmu Borgir. Dotychczasowi wielbiciele nie powinni być rozczarowani, zaś zawziętych przeciwników i tak nic nie przekona, że ten zespół tworzy oryginalną muzykę, nawet teraz, gdy zdecydował się na współpracę z orkiestrą... Ale po kolei. Płyta ta najbardziej zbliżona jest do swej poprzedniczki "Spiritual Black Dimensions" - podobny klimat, rozwiązania muzyczne no i oczywiście ten sam styl. Szybkie, szaleńcze tempa, metalowy brud, rozścieczony blackowy wokal przeplatają się ze zwolnieniami, melodiami, gitarowymi solówkami, fragmentami klawiszowymi i czystymi wokalami. Tych ostatnich odczuwa się wielki niedosyt - majestatyczny, teatralny głos Simena jest zdecydowanie za rzadko eksponowany. Fakt, od strony wokalnej najwięcej do powiedzenia zawsze miał Shagrath, jednak śmielsze wykorzystanie fantastycznego głosu Simena na pewno jeszcze bardziej uatrakcyjniłoby tę muzykę. Lukę tę w jakiś sposób rekompensuje monumentalny, mroczny klimat. Z jednej strony taka koncepcja jest już teraz łatwa do przewidzenia, z drugiej jednak zawsze zachwyca w mistrzowskim wykonaniu. A Dimmu Borgir kolejny raz potwierdza, że nie bez powodu ustawiany jest w pierwszym rzędzie symfoniczno-black metalowych mistrzów. Tym razem symfonicznych z krwi i kości. Norwegowie chyba jako pierwsi z czarnego szeregu zaprosili do współpracy prawdziwą orkiestrę (nie licząc Arcturusa, bo czy "La Masquerade Infernale" można oprawiać blackowymi ramami?). Dotąd blackowcy symfoniczny nastrój uzyskiwali przy użyciu klawiszy, syntezatorów lub korzystali z gotowych podkładów. Do nagrania "Puritanical Euphoric Misanthropia" zaproszono profesjonalną orkiestrę - słychać to już na wstępie. Symfoniczny nastój, pięknie grające smyczki, narastający dramatyzm, filmowe napięcie... Czy to aby na pewno płyta Dimmu Borgir??? Wątpliwości rozwiewają się w okolicach trzeciej minuty - gwałtowe wejście gitary, galopująca perkusja (swoją drogą obsługiwana przez Nicholasa, byłego pałkera Cradle of Filth), brudne brzmienie, szaleńcze tempo... Teraz już wiadomo, że nie ma mowy o pomyłce. Kolejne kompozycje to już standardowy dimmuboirgirowy styl. Nie obywa się jednak bez niespodzianek. Jedną z nich jest choćby genialnie wykonany cover Twisted Sister "Burn in Hell" - tu na szczególną uwagę zasługują wokale Simena. Ta płyta wydaje się być pomostem między tradycją i nowoczesnością. Tradycję reprezentują oczywiście orkiestralne wątki, które wspaniale uzupełniją się z metalowym czadem (choć czasem ma się wrażenie, że siła symfonii nie została w pełni wykorzystana), zaś nowoczesność przyzywa brzmienie i różne, kosmiczne efekty. Norwegowie nie pozostali obojętni na to, co obecnie dzieje się na scenie mocnego uderzenia. Gitary często pogrywają industrialnym stylem - coś na kształt Samaela z "Eternal" i The Kovenant z "Animatronic" (szczególnie "Puritania" - nawet Shagrath ma podobny głos do Lex Icona). O tych ekspeymentach brzmieniowych zresztą już kiedyś mówił „Shagrath” - że prawdopodobnie pojawią się na kolejnym wydawnictwie Dimmu. Przyznać trzeba, że było to trafne posunięcie - dzięki temu, jak i dzięki orkiestrze, dźwiękowe oblicze zostało odświeżone. Niby ten sam styl, a jednak wyczuwa się zmiany.
"Puritanical Euphoric Misanthropia" to kolejny dowód na to, że metal i klasyka doskonale się ze sobą dogadują. Choć Dimmu tą płytą w zasadzie nie wprowadził nic nowego do świata ciężkich dźwięków, to jednak może okazać się ona przełomem. Może dopiero teraz określenie "symfoniczny black metal" nabrierze sensu i autentyczności? Czas pokaże. Nie pozostaje nic innego jak czekać na podobne posunięcie kolejnej czarnej hordy.
W 2002 roku ukazało się pierwsze DVD grupy pt. World Misantrophy, które zawierało koncert nagrany podczas festiwalu Wacken Open Air. W studiu nagraniowym grupie pomagali Fredrik Nordström i Peter Tägtgren.
We wrześniu 2003 roku został wydany album pt. Death Cult Armageddon (http://www.youtube.com/watch?v=J6Dlxts5JNs ), który zawierał rozbudowane partie symfoniczne w wykonaniu praskiej Orkiestry Symfonicznej. Album został oceniony równie wysoko jak poprzedni. Odniósł sukces na świecie i był jednocześnie pierwszym albumem wytwórni Nuclear Blast, który został sprzedany w liczbie ponad 100 000 egzemplarzy. Według danych z 2004 roku w samych Stanach Zjednoczonych album rozszedł się w nakładzie 65 000 sztuk. W 2004 roku grupa wzięła udział w objazdowym festiwalu Ozzfest w Stanach Zjednoczonych, podczas którego na perkusji zagrał Tony Laureano. 19 maja tego samego roku grupa wystąpiła w warszawskim klubie Proxima. Koncert Dimmu Borgir poprzedziły występy grupy Susperia i Destruction.
Tego samego roku zespół ponownie otrzymał nagrodę Spellemannprisen. Niedługo po premierze Nicholas Barker opuścił zespół, a jego miejsce zajął Reno Killerich. Po krótkim czasie członkowie zespołu podjęli decyzję o zakończeniu z nim współpracy. Doraźnie w roli perkusisty występował Tony Laureano, którego miejsce zajął z kolei później Jan Axel Blomberg, znany jako Hellhammer.
W 2005 roku Shagrath i Silenoz postanowili dokonać powtórnego nagrania drugiej płyty zespołu, która nosiła tytuł Stormblåst. Album został ponownie nagrany w szwedzkim studiu Abyss, we współpracy z producentem muzycznym Peterem Tägtgrenem, liderem grup Hypocrisy i Pain. W przedsięwzięciu tym wzięli udział również Mustis i Hellhammer, podczas gdy pozostali członkowie zespołu byli zajęci własnymi projektami. Nowym materiałem na albumie był utwór Avmaktslave i przearanżowana wersja Sorgens Kammer, zatytułowana Sorgens Kammer Del II (http://www.youtube.com/watch?v=-gt7YWwOmRo ). Shagrath o reedycji albumu Stormblåst:
„Po pierwsze, nigdy nie byliśmy zadowoleni z brzmienia wersji pierwotnej, była bardzo kiepsko wyprodukowana. Po drugie, dystrybucja i promocja, jaką zapewniało jej Cacophonous Records, była tragiczna. Wielu naszych nowych fanów nie było w stanie znaleźć tej płyty w sklepach. Po dodaniu do siebie obu tych faktów decyzja o ponownym nagraniu albumu wydała się najrozsądniejsza. Zresztą myśleliśmy o tym od kilku lat, trzeba było jedynie poczekać, aż kontrakt z dawnym wydawcą wygaśnie”
Kolejny album, In Sorte Diaboli (http://www.youtube.com/watch?v=ADYVWdNIUlE ), ukazał się 27 kwietnia 2007 roku i stał się najbardziej dochodowym albumem w historii grupy – w USA w ciągu tygodnia od oficjalnej premiery zostało sprzedanych ponad 14 000 egzemplarzy.
Na Dimmu Borgir można patrzeć z dwóch perspektyw. Pierwsza to spojrzenie fana norweskiego black metalu, zawiedzionego faktem, że zespół nie raczy nas już klimatami ze "Stormblast" czy "Enthrone Darkness Triumphant". Druga to entuzjazm bezstronnego słuchacza, po prostu oceniającego album, który właśnie dostał do łapy i stwierdza, że jest on piekielnie dobry. Ja plasuję się gdzieś pośrodku. Ale kiedy "In Sorte Diaboli" zaczyna się kręcić w odtwarzaczu, nie wypada mi powiedzieć nic innego, jak to, że mam do zrecenzowania kawał porządnego materiału.
O ile zespołowi zdarzało się już popełniać bezsensowne rąbanki albo nieco przesłodzone symfonie, tym razem naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Na "In Sorte Diaboli" proporcje melodii, wzniosłych orkiestracji i gitarowego łomotu są dobrze wyważone. Są blasty, ciężkie riffy, industrialnie zmiksowany wokal „Shagratha” i heavymetalowe śpiewy „Vortexa”. A do tego oczywiście produkcja na najwyższym poziomie. Brzmienie Dimmu Borgir od ładnych paru lat jest dopracowane i doszlifowane w każdym calu. I niby to dobrze, bo słychać wyraźnie każdy dźwięk, a skomplikowane kompozycje brzmią przejrzyście. Ale czy nie odnosicie wrażenia, że jak na ten rodzaj muzyki wszystko jest trochę za ładniutkie i zbyt elegancko powygładzane?
Jedyne, co można zarzucić tej płycie, to fakt, że brak jej zróżnicowania, choć jest mocna i spójna jako całość. Charakterystyczne są pojedyncze motywy i często to one przesądzają o tym, że kawałek staje się rozpoznawalny. Nie wspominając już o genialnych partiach symfonicznych z wokalem „Vortexa”, z pewnością należy pochylić łeb przed intro do "The Conspiracy Unfolds" (nie rozumiem, dlaczego rewelacyjny motyw z "Fallen I am, fallen I am, cursed and destined to burn" pojawia się tylko raz). To samo dotyczy wciskającego w fotel wrzasku: "In sorte diaboli!" w "The Chosen Legacy" oraz monstrualnego: "Share my sacrifice!" w "Serpentine Offering".
"In Sorte Diaboli" potwierdza, że zespół osiągnął wysoki poziom umiejętności kompozytorskich i aranżacyjnych. Obawiam się jednak, że w szeregi Dimmu Borgir pomału wkrada się gwiazdorstwo i rutyna, a następnym etapem kariery będzie przekombinowanie utworów i udziwnianie ich na siłę. Szczerze mówiąc nie wiem, na ile nowy album Norwegów jest przejawem kompozytorskiej wszechstronności, a na ile przemyślanym tworem, naładowanym riffami i aranżacjami. Przyszłość pokaże, czy zespół jeszcze będzie w stanie nas czymś zaskoczyć. Tymczasem daję dziewięć punktów i włączam płytę jeszcze raz.
Co ciekawe okładka „bluźnierców” z Norwegii inspirowana była „Sądem Ostatecznym” Hansa Memlinga.
Sąd Ostateczny Memlinga to scena nocna. Centralny panel przedstawia Chrystusa ukazanego na złotym tle (symbolizującym boskość), zasiadającego na tęczy, ze stopami spoczywającymi na złotej sferze. „Sędziego Sędziów" otacza dwunastu apostołów, Dziewica Maryja oraz Jan Chrzciciel (Chrystus unosi prawą dłoń w geście błogosławieństwa, lewą zaś trzyma opuszczoną – gesty te odpowiadają ukazanej wyżej lilii zmiłowania oraz rozżarzonemu mieczowi sprawiedliwości); nad nimi zaś unoszą się czterej aniołowie, trzymający atrybuty męki Chrystusa (Arma Christi) – kolumnę, przy której został ubiczowany, krzyż, włócznia, itd. Trzej kolejni aniołowie, ukazani nieco niżej, oraz czwarty (przeniesiony na prawy panel) dmą w trąby Apokalipsy. Wielka postać odziana w zbroję to św. Archanioł Michał, stojący pośród rozległej równiny i oddzielający dusze błogosławione od potępionych przy użyciu wagi i pastorału (sprawiedliwa dusza na szali to florencki bankier Tommaso Portinari). Te zbyt lekkie mogą się spodziewać najgorszego.
Lewe skrzydło tryptyku przedstawia dusze sprawiedliwych wstępujące do Królestwa Niebieskiego, gdzie wręczane są im szaty, które nosili za życia. Procesję prowadzi grupa znanych osobistości kościoła. Św. Piotr - z kluczem w dłoni - wita dusze sprawiedliwych na kryształowych schodach prowadzących ku niebiosom. Większość wskrzeszonych dusz została jednak osądzona surowo – widzimy je po prawej stronie, pędzone przez czarne, demoniczne postacie ku ogniom piekielnym w scenerii przypominającej krater wulkanu.
Na zewnętrznej stronie skrzydeł umieszczone są postacie donatorów w kolorze - Angelo di Jacopo Tani i jego żona Katarzyna z Tanaglich - oraz w technice en grisaille - Madonna z Dzieciątkiem i Michał Archanioł walczący z diabłem.
Kompozycja obrazu wzorowana jest na dziele Rogiera van der Weydena Ołtarz Sądu Ostatecznego z Beaune. Dotyczy to panoramy, motywu miecza i lilii obok Chrystusa oraz przedstawień donatorów z Matką Boską i Archaniołem. Memling niweluje jednak złote tło, a dobro na wadze Michała Archanioła ukazuje, inaczej niż Roger, jako cięższe. Początkowo wzrok Anioła skierowany był wprost na widza, jak u van der Weydena. Później jednak autor zmienił koncepcję.
Ta krótka historia sztuki przydaje się na uszlachetnienie nawet najbardziej zatwardziałego barbarzyńcę... To pewnego rodzaju szachowanie symbolamii, bo oto na okłatce „In Sorte Diaboli" w centrum pojawia się Baphomet: antychrześcijańskie bóstwo, któremu cześć mieli oddawać templariusze...
W rzeczywistości Baphomet po raz pierwszy został opisany przez Eliphasa Léviego, XIX-wiecznego okultystę, który przedstawił go jako kozła z wielkimi rogami, z kobiecymi piersiami, ze skrzyżowanymi kopytami, siedzącego na ujarzmionym globie. Na łbie miał pentagram, u pleców zaś skrzydła. Jego prawa ręka z napisem Solve („rozwiąż") i złożonymi na krzyż palcami była wyciągnięta ku znajdującemu się u góry półksiężycowi. Lewa ręka z napisem Coagula („zwiąż"), również ze skrzyżowanymi palcami, wyciągnięta natomiast do półksiężyca na dole. Na pokrytym łuską brzuchu miał kaduceusz, mitologiczne narzędzie uśmierzania sporów, tutaj będący symbolem „drzewa poznania dobra i zła” wyrażającego dualizm wszystkich rzeczy.
Obraz Léviego posłużył E. A. Waite'owi jako model karty „Diabeł" w jego talii kart tarota. Nie jest to jednak pewne, gdyż zarówno on, jak i Lévi korzystać mogli ze starobabilońskiego wizerunku demonicy/wampirzycy Lilith, później przez La Veya utożsamianej z żoną Szatana.
W wersji Léviego sam Baphomet nie jest formą bożka czy demona antychrześcijańskiego a symbolem dualizmu i dychotomiczności świata, na co wskazuje zestawienie przeciwstawnych wartości w jego wyobrażeniu. Idea, iż Baphomet jest formą bożka czy demona narodziła się dopiero podczas przesłuchań Templariuszy i pozostała synonimem diabła w świadomości ludzi, pomimo iż fakty wskazują, że jest to obraz symboliczny nawiązujący do filozofii zakonu (tak jak używany przez templariuszy podwójny krzyż w początkach ich działalności).
Jest to kolejny przykład demonizacji pewnych symboli czy schematów, które z satanizmem nic wspólnego nie mają...
Co ciekawe „The Serpentine Offering” przypomina grę o Zakonie Krzyżackim... „Medieval 2: Total War”[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/medieval_ii_total_war/2015-01-25-1164] to najlepszy – jak twierdzą sami twórcy – wariant kontynuacji serii gier uważanej dziś za „królową strategii”. Gracz zostaje rzucony w mroki pełnego średniowiecza, by na własne oczy obserwować krucjaty, walkę między Cesarstwem a Papiestwem o władzę nad Europą, konflikty dynastyczne, mariaże, hiszpańską rekonkwistę, szkocką walkę o wolność, najazdy Mongołów i całą gamę innych, epokowych wydarzeń. Okres gry obejmuje lata 1080-1530, przy czym cała kampania będzie zapewne podzielona, podobnie jak to miało miejsce w pierwszej części Medievala, na kilka podokresów.
Gra działa na podrasowanym silniku Rome: Total War, pozwalającym toczyć epickie bitwy z udziałem ponad 10 tys. szczegółowo wymodelowanych jednostek. Teraz symulacja pola walki, głównie dzięki całemu zestawowi nowych animacji ruchu wojowników, ma robić jeszcze większe wrażenie, z dokładnym odwzorowaniem średniowiecznych sposobów toczenia bitew.
Rozgrywka w kampanii polegać będzie na poszerzaniu granic swojego imperium przy wykorzystaniu nie tylko potężnych armii, ale i mariaży, misji dyplomatycznych, kapłanów, kupców (nowa jednostka specjalna) etc. Jedną z bardziej fundamentalnych nowości jest szeroka możliwość interakcji ze Stolicą Apostolską. Po śmierci danego papieża, o ile nasza dynastia ma w Rzymie wystarczające wpływy, będziemy mogli osadzić na Piotrowym tronie figuranta, realizującego wobec innych katolickich państw wyznaczoną przez nas linię polityczną.
Dostrzegalne jest podobieństwo rycerzy z teledysku z rycerzami w grze...
Z podobnie ciepłym przyjęciem spotkał się w Europie. Materiał na płytę został zarejestrowany w szwedzkim Fredman Studio we współpracy z Fredrikiem Nordströmem. Album był promowany w trakcie trasy koncertowej Blackest Of The Black w Stanach Zjednoczonych. Podczas trasy wystąpiły ponadto grupy Danzig[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/danzing/2014-07-07-673] i Moonspell[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/moonspell/2014-07-05-417]. 20 września, w ramach trasy koncertowej The Invaluable Darkness Tour 2007, zespół wystąpił w warszawskim klubie Progresja. Koncert grupy poprzedziły występy Amon Amarth[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/amon_amarth/2014-07-05-478] i Engel.
W 2008 roku ukazało się drugie wydawnictwo DVD pt. The Invaluable Darkness. Wkrótce po premierze album sprzedał się w nakładzie 2500 egzemplarzy i tym samym zajął pierwsze miejsce na liście Music DVD Chart. Na albumie znalazły się m.in. koncert z Oslo nagrany w 2007 roku oraz występ na festiwalu Wacken Open Air. W Stanach Zjednoczonych DVD sprzedało się w nakładzie 1400 egzemplarzy w pierwszym tygodniu od premiery i zadebiutowało tam na piątym miejscu Top Music Video Charts. Album zdobył również pierwsze miejsce na liście sprzedaży w Norwegii. Tego samego roku do zespołu dołączył, znany z deathmetalowej grupy Vader[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261], perkusista Dariusz "Daray" Brzozowski.
W 2009 roku producent gitar ESP przygotował sygnowane przez Galdera i Silenoza gitary LTD Okkultist i LTD Shadow. Tego samego roku ukazał się komiks pt. Dimmu Borgir: Dark Fortress, inspirowany tekstami grupy, którego autorami są Brian Ferrara (pisarz) i Narek Gevorgian (artysta). We wrześniu tego samego roku z zespołu odeszli Mustis i Vortex. 24 września 2010 roku ukazał się dziewiąty album formacji zatytułowany Abrahadabra. Partie instrumentów klawiszowych na płycie zrealizował wokalista i instrumentalista Stian "Shagrath" Thoresen. Ponadto grupa do nagrań zaangażowała norweską orkiestrę Kringkastingsorkestret oraz chór Schola Cantorum. Orkiestracje zaaranżował kompozytor Gaute Storaas. Okładkę i oprawę graficzną Abrahadabra zaprojektował i wykonał Joachim Luetke, ktory współpracował z grupą przy poprzednich albumach.
Zabieranie się za recenzowanie produktów marki Dimmu Borgir jest zajęciem niebezpiecznym. Ten zespół (obecnie zdaje się trio) to już instytucja. Bodajże najpopularniejsza ekipa w Nuclear Blast, także najpopularniejsza w nurcie tzw. sympho - black. Wyszydzani lub wielbieni przez krytyczne albo bezkrytyczne masy z jednej strony ortodoksów, z drugiej tzw. (jak ja kocham to określenie) czarnych kinder niespodzianek. Z całym szacunkiem dla "mondrych" i "chodzących w prawdzie", którzy obiektywnie starają się stanąć po środku tego konfliktu. Tutaj trzeba zająć jakieś skrajne stanowisko. Przy takim zespole inaczej się nie da. To przecież pod względem "trendy" skandynawska Metallica[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277] i Iron Maiden[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/iron_maiden/2014-07-08-754] w jednym.
Nie ukrywam, że ekipa „Shagratha” i „Silenoza” zraziła mnie do siebie w początkach działalności, konkretnie w pamiętnym roku 1997. Wiem, że młodość ma swoje prawa, ale opowiadanie pierdół ma pewne granice. Był pewien wywiadzik w starej wersji obecnie powszechnie znanego periodyku muzycznego, gdzie jeden z ówczesnych członków zespołu rozpływał się we własnej retoryce, komentując jak zajebistym przeżyciem byłoby móc być świadkiem powodzi stulecia, jaka splądrowała podówczas nasz kraj. Cóż - istnie ekstremalnie debilna postawa.
Dodatkowo, na początku metamorfozy "Enthrone Darkness Triumphant", jeszcze jako względnie mało znany (u nas) zespół, polegli w sesji zdjęciowej z cylindrami, przywodząc na myśl co najwyżej marny "ripp off" pomysłów Cradle Of Filth[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/cradle_of_filth/2014-07-05-416]. Przyznacie - łatwo było się zrazić.
Przełomem okazał się "Spiritual Black Dimensions", który potwierdził stare wojenne prawo - mężczyźni zginęli na froncie (w tym przypadku ortodoksyjnego black metalu), więc kobiety i dzieci musiały wziąć sprawy w swoje ręce. Nie dziwota, niejeden połamał sobie szczękę na wybroczynach pogrobowców idei „Euronymusa”. "Spiritual?" bardzo dobrze się słuchało, nawet bardziej wrażliwe, szare duszyczki mogły z powodzeniem docenić jego walory estetyczne, a że bliżej już było temu do nieco gotyckiego grania, to inna sprawa, skoro w metryce nadal stał slogan sympho - black.
Aż do wydania "Death Cult Armagedon" trwały też zawody, kto w tych kapciach stawia dłuższe kroki. "Kredki" czy Dimmu. Ostatecznie dominację tych ostatnich przesądziło zwerbowanie Nicka Barkera z obozu konkurencji. Mniej więcej od tego czasu datuję absolutną dominację Norwegów w tym rodzaju twórczości. Doceniam, że nigdy nie zeszli poniżej dość wysoko postawionej poprzeczki napompowanego grania, w którym ważniejsze są chór i klawisz niż gitara. Są bezsprzecznie gwiazdami; czy geniuszami, to już dyskusyjna sprawa.
Wróćmy jednak do teraźniejszości. Z ciekawością obserwowałem listy bukmacherskie tego lata, gdzie zawrzało od spekulacji, czy odejście Vortexa, a zwłaszcza Mustisa, nie będzie zbyt wielką stratą i zagrożeniem dla bytu pisanek z Oslo. Shagrath wprawdzie się odgrażał, że to, że tamto, że ciosy w pyski itd. Na YouTube pojawiły się jakieś filmiki, Nuclear Blast podgrzewała atmosferę, sam zespół bawił się w ciuciubabkę po kawałku serwując okładkę nowej płyty i ostatecznie wyczerpując pobłażanie i cierpliwość fanów, ale w obliczu muzyki to, jak wiadomo - zawsze czcze pierdolenie. Wyciągnąć konsekwencje jednak wypada. "Abrahadabra" jest już na rynku, czy warta jest przynajmniej połowicznie tej całej wrzawy?
To zależy. Zarówno od podejścia słuchacza, jak i samych muzyków do swojej twórczości. Jeżeli ktoś odmawiał temu zespołowi czci i wiary, a stając na straży idei prawdziwego metalu najchętniej widziałby Dimmu Borgir wiszących na suchej gałęzi lub głową w dół nad kiblem, to i tym razem zdania swojego nie zmieni, co samo w sobie niespodzianką przecież dla nikogo nie jest. Ci zaś, którzy wielbili ich rozbuchane pejzaże parametalowo - operetkowo - symfoniczne, będą z kolei wniebowzięci. Co więcej, ich grono się poszerzy, bo Norwedzy serwują tym razem chyba najbardziej łagodny, melodyjny i przystępny w odbiorze materiał w swojej historii.
"Abrahadabra" (http://www.youtube.com/watch?v=QksnEsps7yY ) pełną gębą, prócz agresji, której tu relatywnie mało, nawiązuje bowiem do "Death Cult Armagedon". Od pierwszych nut "Xibir" obcujemy z dźwiękami, które mogłyby trafić na soundtrack przywołujący zamaszystością demoniczną odmianę Hansa Zimmera lub momentami Jerry'ego Goldsmitha. Bogate tło orkiestralne, chóry, duperele - pojawiają się praktycznie w każdym kawałku, natomiast gitary schowane są gdzieś na drugim planie i ich gra też daleka jest od tego, z czym Dimmu Borgir można by kojarzyć.
W pierwszym numerze riff okazuje się być tzw. złotym środkiem między blackmetalową manierą a zagrywkami rodem z Korn zdartymi(!). Jeżeli z kolei numer "Dimmu Borgir", zakrawający na jakiś manifest mocy, po szemraniach na temat hipotetycznego rozpadu kapeli, ktoś z rozpędu będzie chciał zakwalifikować, jako kwintesencję ich stylu, to niech lepiej się powstrzyma, bo krótko mówiąc nazwy Avantasia plus Rhapsody Of Fire (w warstwie symfonicznej) i Hammerfall (w warstwie gitarowej) same krążą po głowie już w 5. sekundzie trwania. Przy mocno odkręconej gale w prawo, w refrenowych przejściach podniosłej orkiestry, można się nawet na siłę popłakać lub zrosić gacie, tak to drodzy Państwo lata. Ale jak dla mnie lepiej było pójść trochę inną stroną, jak dajmy na to, w najmocniejszym na płycie "Ritualist", gdzie gitara akustyczna po prostu wspaniale współgra z klasycznym czarnometalowym pochodem. Pierwsza część tego kawałka zamyka mordę tym, którzy twierdzili, że Dimmu to najpewniej emigranci z Afryki, którzy ze Skandynawią nigdy nic wspólnego nie mieli. Niestety już w połowie numeru zaczynają się jakieś z dupska wzięte pluskania i moc znika. Dlatego odbieram ten moment oraz ostatni na płycie "Endings And Continuations", łypnięcie okiem w stronę odbiorcy - że jeszcze potrafią pierdolnąć "po staremu", jak im się bardzo będzie chciało.
Więcej niespodzianek tytułowych nie zdradzam, bo w tych już opisanych, mniej więcej pokazałem, czego możecie się spodziewać, a zabawy psuć nikomu z samodzielnego "ogrywania" materiału w "chałpie" nie zamierzam. Może jeszcze tylko uzupełnię tytułem patriotycznego obowiązku, że „Daray”, biorąc pod uwagę jego słynnych poprzedników, dał radę z palcem w dupie, a Snowy Shaw i Pani, która zastąpiła Vortexa na czystym wokalu, sprawili, że braku tego gościa także dotkliwie się nie odczuwa (może dlatego, że Pani brzmi jak on sam). Nie jestem fanem muzyki tego zespołu, jak wspomniałem mam mu wiele za złe, na każdej płycie wyczuję też niczym kot piaskownicę - przerost formy nad treścią, który w odliczaniu minusów przy "Abrahadabra" pełni kluczową rolę. Jeżeli Dimmu Borgir już dawno paplają o swoim powolnym odchodzeniu od black metalu i o tym, że tworzą przede wszystkim sztukę przez duże "Sz", z drugiej strony będącą "ciosem" w czyjś ryj, to raczej stawiają się na pozycji artystów eklektycznie wręcz renesansowo-antycznych. Jednakże jakiegoś katharsis po przesłuchaniu najnowszego krążka brak. A to zdaje się powinien być cel muzyki, której metal jest jedynie promilem i środkiem do osiągnięcia skutku. Skoro nie katharsis (rozbuchana forma), to właśnie przepraszam bardzo - do jakiego skutku? Nie zarzucam im "niegrania" metalu, jak wielu. Porównuję zapowiedzi do efektu finalnego. Choć płyty słucha się naprawdę dobrze i każdy menel w odrapanej skórze z naszywkami Beherit[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/beherit/2014-07-04-232], choć się nie przyzna, będzie w stanie to usłyszeć, to znaczy, że jest dobrze. Robiąc rachunek zysków i strat dam aż 7 z powodu pierwszych wrażeń, ale zaznaczam, że ciśnienie już opada. Starożytni Grecy zażądaliby pewnikiem zwrotu monety - bo katharsis nijak z tego nie ma. Czyżby tylko rozrywka?
Dimmu Borgir jest zespołem fenomenalnym... Zastanawiam się czasem, gdzie jestesmy my, a gdzie zespoły ze Szwecji czy Norwegii...
Wystarczy przeczytać sobie relację z belgijskiego festiwalu Graspop Metal Meeting, by wiedzieć o czym mówię: „...Na koniec dnia przysłowiową „wisienką na torcie” był wielki Dimmu Borgir. Fantastycznie było zobaczyć ich ponownie po dłużeszej przerwie. Ich ostatni koncert w Hamburgu został odwołany i tylko pocztą pantoflową dowiedziałem się, że powodem była niewystarczająca ilość sprzedanych biletów w niewielkim klubie. Dziwny jest ten świat...
Zaraz po nich w namiocie ruszyła nasza najlepsza reprezentacja w postaci Behemoth[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/behemoth_wstep/2014-07-05-424]. Potężnie wstrząsnęli rozentuzjazmowaną publiką, pozostając w cieniu Dimmu Borgir.”
W innym miejscu czytamy: „Aura zlitowała się na chwilowo podczas występu Dimmu Borgir oraz zaproszonej specjalnie do Wacken orkierstry z Pragi. Był to zdecydowanie jeden z najlepszych i godnych zapamiętania koncertów w tym roku..”
Często zastanawia mnie co odróżnia nasze zespoły takie jak Behemoth czy Vader, od ich kolegów z Norwegii czy Szwecji... Myślę, że jest to przede wszystkim genialna publika, którą nasze hordy w naszym kraju nie mają... Skąd o tym wiem... Rozmawiam z ludźmi, czytam fora... Moja przyjaciółka o Dimmu Borgir mówi: „Dimmu Borgir I like. They are very flink. I must say u are facinating that listen to that kind of music. I like some of the old Dimmu, but this new album they have, that they played live with kork its just soo amasing. That conser was like wow! They are very good live band.” Gwiazdka Disney Chanel Demi Lovatto dodaje: "Wyobraź sobie mała dziewczynka w czerwonej sukience i z czerwoną szminką na ustach, Zupełnie nie pasowałam do reszty publiki, ale i tak świetnie się bawiłam. Było odjazdowo. Pogubiłam buty, szalałam. Po prostu super.” Z uwielbieniem spotyka się nie tylko Dimmu Borgir, ale i Immortal[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/immortal/2014-07-04-237]... Pod jego koncertem "The Seventh Date of Blashyrkh - Live at Wacken Open Air 2007 " (http://www.youtube.com/watch?v=hUB2MkmfGAY ) można przeczytać: "I am very proud to be Norwegian! seriously”, co oznacza: "Jestem dumna, że jestem Norwegiem! Poważnie.”, bądź: „Abbath is a God !!!!!!!!!!!!!” Kiedy usłyszę to o polskim zespole... W tym kraju pełnym stereotypów chyba nigdy....
|