Niedziela, 06.15.2025, 3:22 PM
Witaj Gość | RSS Główna | Rejestracja | Wejdź
Moja witryna
Menu witryny

Kategorie sekcji
historia [56]
classic rock [195]
hard rock [74]
punk rock [84]
NWOBHM [12]
black metal [164]
death metal [64]
thrash metal [38]
gothic metal [14]
metal symfoiczny [5]
new metal [47]
groove metal [3]
doom metal [14]
progresja [15]
mroczne koncerty i festiwale [2]
recenzje [63]
power metal [17]
grunge [9]
Moja książka- black metal [3]

Statystyki

Ogółem online: 19
Gości: 19
Użytkowników: 0

Główna » 2015 » Marzec » 16 » Brzmienie heavy metalowych gitar
2:40 PM
Brzmienie heavy metalowych gitar

Brzmienie

Spróbuję odpowiedzieć na pytania: jakie miało źródła, jak powstało i jak się rozwijało? Wyjaśnię na czym ono tak właściwie polega i jak ewoluowało od wczesnych lat muzyki rockowej do dnia dzisiejszego. Od razu uprzedzam sprzętowych geeków i gitarowych weteranów, że założeniem poniższego tekstu nie jest przedstawienie tysięcy czysto technicznych faktów (choć kto wie, może i  na taki tekst przyjdzie kiedyś pora), a raczej zwięzłe wprowadzenie do tematyki metalowego soundu. Czy faktycznie wyszło, przekonacie się poniżej.

Na początek jednak małe wtrącenie natury osobistej. Pamiętam, jak mając lat 12 lub 13 lat dostałem swoją pierwszą gitarę elektryczną i wzmacniacz. Wracając ze sklepu nie mogłem się doczekać kiedy w trakcie krzesania (heavy) metalu z nowo nabytego wiosła posypią się iskry, a spod moich palców wydobędzie się ultra-ciężki riff ‘Iron Man’[https://www.youtube.com/watch?v=dZJPYo-YUkA] Black Sabbath[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/black_sabbath/2014-07-04-317], który swym potężnym brzmieniem powali część okolicznych płotów, pokruszy wszystkie pobliskie szyby i zdezintegruje kilka siedzących na parapecie gołębi. Jakież było moje zdziwienie i rozczarowanie, kiedy z sędziwego brytyjskiego pieca marki KMD (czy ktoś w ogóle jeszcze je pamięta?)[zdjęcie 1 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/] nie popłynął przeszywający mózg dźwięk metalu… a jedynie czysty, naturalny dźwięk gitary. „Jak to?” – zadawałem sobie pytanie – „przecież gitara elektryczna zawsze powinna brzmieć ciężko!!!”. Było to oczywiście naiwne i wynikało z niewielkiej wiedzy w temacie gitarowego sprzętu (a były to jeszcze zamierzchłe czasy, kiedy Internet w Polsce nie był powszechnie dostępny). Skąd zatem bierze się to charakterystyczne metalowe brzmienie? Na początku postaram się prześledzić historię gitarowego brzmienia w muzyce heavy metalowej (rockowej) do końca lat 60-tych XX wieku.

Żeby to uczynić, musimy cofnąć się w czasie aż do przełomu lat 30-tych i 40-tych XX wieku. Co może wydawać się zaskakujące z dzisiejszej perspektywy, gitary nie były wtedy najpopularniejszym instrumentem w świecie muzyki. Znacznie większym zainteresowaniem cieszyły się tak zwane „lap steel guitars”, czyli „gitary hawajskie” [zdjęcie 2 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/], trzymane płasko na kolanach muzyka. Sami gitarzyści zaś nie przypominali współczesnych bogów rocka, wycinających ogniste solówki w świetle reflektorów, lecz najczęściej byli „szeregowymi” członkami orkiestry lub zespołu big-bandowego, pełniącymi funkcje wyłącznie rytmiczne. Gitary elektryczne, pojawiające się na rynku od lat 30-tych XX wieku, były poniekąd odpowiedzią na potrzeby gitarzystów, których instrumenty, ze względu na niewielką głośność, były zwyczajnie zagłuszane przez sekcję dętą. Czemu o tym wszystkim piszę?  To właśnie rozwiązania opracowane w latach 30-tych i rozwijane w latach 40-tych stanowiły podstawę do wykształcenia współczesnego brzmienia gitary.

Pierwsze gitary elektryczne były zwyczajnymi gitarami akustycznymi (lub „hiszpańskimi”) [zdjęcie 3 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/], do których w bliskiej odległości od strun montowane były przetworniki elektromagnetyczne (zrobione najczęściej z magnesów), które pozwalały przetworzyć drgania strun na sygnał elektryczny. Dzięki temu sygnał ten mógł zostać wzmocniony przez użycie… cóż, wzmacniacza gitarowego, wyposażanego w głośnik pozwalający dźwiękom płynącym z gitary wybrzmiewać głośniej niż w innych instrumentach. Pierwsze wzmacniacze dedykowane były elektrycznym gitarom hawajskim. Komercyjną produkcję wzmacniaczy przeznaczonych do nagłaśniania „zwykłych” gitar elektrycznych rozpoczęto w latach 40-tych.

Podłączenie gitary pod wzmacniacz pozwalało wypełnić całe pomieszczenie jej dźwiękiem, co dawało muzykom cały szereg nieznanych wcześniej możliwości. Wczesne wersje wzmacniaczy konstruowane były w celu jak najczystszego przetworzenia dźwięku instrumentu. Jednak ograniczenia ówczesnej technologii nie pozwalały na zbyt wierne odtwarzanie sygnału dźwiękowego z gitary, co współcześnie moglibyśmy określić jako lo-fi. Dźwięk był prawie zupełnie pozbawiony basów, zaś podkręcenie głośności wzmacniacza powodowało przesterowanie (overdrive) – ten charakterystyczny, brudny dźwięk wykorzystywany przez wielu gitarzystów rockowych na całym świecie. Co ciekawe, podobny efekt można uzyskać również poprzez uszkodzenie wzmacniacza.

Po raz pierwszy efekt ten na nagraniu użyty został przez zespół Kings of Rythm, nagrywający pod nazwą Jackie Brenston and His Delta Cats. Wzmacniacz gitarzysty zespołu, Williego Kizarta, upadł na ziemię w trakcie wyładowywania sprzętu z furgonetki i doznał uszkodzeń głośnika, co spowodowało, że wydobywający się z niego dźwięk był przesterowany i „bzyczący” (co ciekawe, w późniejszych latach podobny efekt starali się uzyskać muzycy The Who[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/the_who/2014-07-01-103] dziurawiąc nożami membrany swoich wzmacniaczy). Utwór, który powstał w trakcie tej sesji, nosi nazwę ‘Rocket 88’ i przez wielu okrzyknięty został pierwszym rock’n'rollowym nagraniem w historii. Przyczyniło się do tego bez wątpienia to elektryzujące brzmienie gitary:

Tak właśnie brudny dźwięk przesterowanej gitary elektrycznej na zawsze wpisał się w definicję rocka. Wielu gitarzystów w latach 50-tych próbowało naśladować efekt, który zaczął być określany jako „fuzz”. Pożądany efekt ówcześni muzycy osiągali na różne sposoby:  próbowali dziurawić swoje głośniki, bardzo mocno uderzali o struny gitary (im silniejszy i głośniejszy był sygnał zbierany ze strun, tym większe było przesterowanie dźwięku wzmacniacza) lub manipulowali lampami elektronowymi we wzmacniaczach tak, żeby przesterowywały dźwięk z większą mocą (technologia lampowa, pomimo że liczy już ponad 100 lat, jest do tej pory z powodzeniem wykorzystywana we wzmacniaczach gitarowych, dając największe możliwości przesterowywania dźwięku – im większa ilość i moc lamp, tym większy overdrive).

Cóż, niszczenie swojego – kosztownego przecież – sprzętu lub manipulowanie zawartą w nim elektroniką nie należały ani do najtańszych, ani do najbardziej wygodnych opcji. Rozwiązanie tego problemu przyniosły dopiero lata 60-te. Każdy chyba zna charakterystyczny riff nagranej w 1965 roku piosenki ‘(I Can’t Get No) Satisfaction’[https://www.youtube.com/watch?v=qAzqSYQ9X9U] The Rolling Stones[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/the_rolling_stones/2014-07-01-64]. Keith Richards, słynny gitarzysta grupy, wykorzystał pierwszy na świecie pedał gitarowy, imitujący zniekształcenia dźwięku w zepsutym wzmacniaczu. Co ciekawe, Maestro Fuzz-Tone, bo tak nazywa się ten efekt, miał pierwotnie imitować dźwięk sekcji dętej. Jednak, jak pokazała historia, znacznie lepiej przystosowany był do zamieniania brzmienia gitary w szalony, rockowy hałas. Czy to właśnie w tym momencie narodził się hard rock?

‘Satisfaction’ oczywiście stało się hitem, co w niedługim czasie spowodowało, że rynek muzyczny zalany został różnorodnymi efektami typu fuzz, które gitarzyści mogli podłączać pod gitary oraz piece i dawać upust swoim rockowym fantazjom. Najlepszym przykładem jest tutaj Jimi Hendrix[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/jimi_hendrix/2014-07-01-66], który swoje charakterystyczne brzmienie zawdzięcza efektowi o nazwie Fuzz Face (oglądany z góry faktycznie przypominał twarz), ale podobne dźwięki usłyszeć można również na nagraniach zespołów takich jak The Beatles[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/the_beatles/2014-07-01-63], The Doors[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/the_doors/2014-07-01-62] czy Pink Floyd[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/pink_floyd/2014-07-01-85].

Oprócz opisanego wyżej wynalazku, do wykształcenia się hard rockowego brzmienia końca lat 60-tych przyczyniły się nowe osiągnięcia w dziedzinie gitar elektrycznych i wzmacniaczy.

Jeszcze w latach 50-tych do sprzedaży trafiły nowe typy gitar elektrycznych, których korpus składał się z litego drewna (w przeciwieństwie do gitar akustycznych, których korpusy stanowiły puste w środku pudła rezonansowe). Gitary takie miały bardziej zbity i ostrzejszy dźwięk. Pierwszymi takimi modelami były legendarne Fender Telecaster[zdjęcie 4 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/] oraz Gibson Les Paul[zdjęcie 5 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/].

Szczególnie istotne było tutaj rozwiązanie wprowadzone przez firmę Gibson, która do swoich gitar typu Les Paul zaczęła na przełomie lat 50-tych i 60-tych montować tzw. humbuckery, czyli przetworniki, które pozwalały na przetwarzanie dźwięku na jeszcze głośniejszy sygnał, co z kolei umożliwiało jeszcze silniejsze przesterowywanie z wykorzystaniem wzmacniaczy.  Nie znaczyło to oczywiście, że gitary firmy Fender nie nadawały się do cięższych brzmień. Fenderowskie Telecastery, czy późniejsze Stratocastery, pomimo zamontowanych „cichszych” przetworników, były równie często wybierane przez rockowych gitarzystów (np. Hendrixa czy Ritchiego Blackmoore’a z Deep Purple[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/deep_purple/2014-07-04-319]).

Nastąpił również postęp w dziedzinie produkcji wzmacniaczy. Brytyjski inżynier Jim Marshall.  ulepszając rozwiązanie zawarte we wzmacniaczach firmy Fender zrewolucjonizował brzmienie gitary rockowej, umożliwiając produkowanie jeszcze większych dawek przesterowanego dźwięku. Można śmiało powiedzieć, że bez wzmacniaczy Marshalla[zdjęcie 6 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/] nie byłoby współczesnego metalu. W latach 70-tych i 80-tych korzystali z nich dosłownie wszyscy -  od Black Sabbath, Deep Purple i Led Zeppelin[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/led_zeppelin/2014-07-04-318], przez Judas Priest[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/judas_priest/2014-07-04-331]  i AC/DC[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/ac_dc/2014-07-04-321], na Metallice[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277]  i Slayer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279] kończąc.

Lata 70. bez wątpienia należały do marki Marshall. Brytyjskie wzmacniacze, przeznaczone głównie do rockowego grania zawojowały świat w drugiej połowie lat 60-tych, zaś w kolejnych dekadach stały się synonimem metalowego brzmienia, dzięki charakterystycznemu „crunchowi” i świdrującym wysokim dźwiękom gitarowych solówek. Pierwszy wzmacniacz Marhsalla (model JTM 45) [zdjęcie 7 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/]. powstał w 1962 roku. Do połowy lat 60-tych stał się tak popularny, że zaczął wypierać z rynku popularne zwłaszcza na przełomie lat 50-tych i 60-tych, wzmacniacze brytyjskiej firmy Vox (których używali m.in. The Beatles).

Co warte odnotowania, pierwsze Marshalle nie wydawały z siebie jeszcze sygnaturowego „chrupnięcia” dźwięku, jednakże na ich bazie powstały wszystkie późniejsze modele. Początkowo brzmienie brytyjskich wzmacniaczy przekonało do siebie wielu bluesowych i rockowych gitarzystów z pierwszej ligi, m.in. Erica Claptona[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/eric_clapton/2014-07-02-214], ale prawdziwa rewolucja dla firmy zaczęła się, gdy w 1966 roku w brytyjskiej pracowni Jima Marshalla pojawił się młody amerykański gitarzysta, dopiero rozpoczynający swoją karierę. Zaproponował on, że kupi bez żadnych zniżek nie jeden, a kilka wzmacniaczy Marshall nowej serii znanej nieoficjalnie jako „Plexi” (od pleksiglasu – materiału, z którego wykonany był przedni panel) pod warunkiem, że Marshall przeszkoli jego technicznych w budowie i naprawie swojego sprzętu. Gitarzystą tym był Jimi Hendrix, a każdy fragment gitarowego sprzętu, który dotknął w trakcie swojej krótkiej kariery przeszedł do legendy. Nie inaczej było ze wzmacniaczami Marshalla.

Świat padł na kolana przed brudnym bluesowym brzmieniem Hendrixa. Wielu gitarzystów zadawało sobie pytanie – „Co dalej? Czy można grać jeszcze brudniej, jeszcze mocniej?”. Rynek nie znosi próżni i w niedługim czasie Jim Marshall uderzył ponownie ze serią wzmacniaczy JMP, oferującą gitarzystom całe pokłady czysto rockowego hałasu, będącego z punktu widzenia mocy brzmieniem Hendrixa podniesionym do kwadratu!

Brzmienie Marshalla bez dwóch zdań zawojowało świat i chyba nie było w latach 70-tych i 80-tych zespołów, które w jakimś okresie swojej kariery nie korzystały z wynalazków brytyjskiego inżyniera. Nie inaczej było w przypadku Tonny’ego Iommiego – legendarnego gitarzysty pierwszego metalowego zespołu świata, Black Sabbath. W trakcie pisania materiału na przełomowy album „Black Sabbath”[https://vimeo.com/59581508] wydany w roku 1970, Iommi korzystał właśnie z Marshalla. Co ciekawe, do nagrania samego albumu gitarzysta nie użył jednak swojego 50-watowego wzmacniacza Marshalla… a piecyka marki Laney – małej firmy z rodzinnego Birmingham, która dała mu go za darmo. Iommi wrócił do korzystania z Marshalli dopiero pod koniec lat 70-tych na albumie „Heaven and Hell”[https://www.youtube.com/watch?v=3XRtNuekdiU].

Iommi nie korzystał ze sprzętu różniącego się w dużej mierze od sprzętu innych gitarzystów tamtej epoki. Jak udało mu się uzyskać to ciężkie metalowe brzmienie gitar, które na zawsze zmieniło świat muzyki rockowej?

Kolosalny wpływ na brzmienie Tony’ego miał incydent, do którego doszło w 1966 roku, czyli jeszcze przed powstaniem Black Sabbath. Iommi, który pracował wtedy w fabryce, w wyniku nieszczęśliwego wypadku przy jednej z maszyn stracił końcówki dwóch środkowych palców prawej dłoni – dokładnie tych, których leworęczny Tony używał do grania na gryfie gitary. Wypadek ten nie uniemożliwił mu całkowicie gry, ale doprowadził do konieczności radykalnego przeformułowania swojego stylu. Tony zmuszony był używać specjalnych protez, które co prawda pozwalały mu grać, ale dawały wyjątkowo niekomfortowe uczucie(ból). Rozwiązaniem okazało się być przestrajanie gitary w dół, co ułatwiało grę poprzez zmniejszenie napięcia strun. Przy okazji nadawało też brzmieniu gitary niski, masywny dźwięk, który z czasem stał się standardem w muzyce metalowej.

Sam fakt przestrajania gitary w dół nie wyjaśnia jednak sposobu, w jaki Iommi uzyskiwał to ciężkie, potężne brzmienie w takich utworach jak „Black Sabbath”[https://www.youtube.com/watch?v=1t24PsZxohY], „Iron Man”[https://www.youtube.com/watch?v=QHW6qL67R2M]  czy „War Pigs”[https://www.youtube.com/watch?v=Nxgtk_3qwXw]. Jego sekretną bronią było urządzenie nazywane Dallas Rangemaster Treble Booster[zdjęcie 8 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/]. – legendarny efekt do gitary, który zajmuje obecnie zaszczytne miejsce najbardziej wartościowego efektu gitarowego na świecie (jego wartość kolekcjonerska to od 2000 do 2500 dolarów). Dallas Rangemaster powstał w połowie lat 60-tych jako urządzenie, które pozwalałoby przezwyciężyć wady ówczesnej technologii nagłośnieniowej – produkowanie rozmytego, ciemnego dźwięku przez ówczesne wzmacniacze gitarowe. Rangemaster wzmacniał wysokie dźwięki (treble boost) sygnału gitary, co w założeniu pozwalało uzyskać większą klarowność dźwięku. W praktyce jednak Rangemaster dawał również dodatkowego kopa całemu brzmieniu gitary, powodując mocniejsze przesterowywanie wydobywającego się ze wzmacniaczy dźwięku.

Charakterystyczny ciężki dźwięk gitar z pierwszych płyt Black Sabbath generowany był właśnie przy pomocy tego małego pudełka. Tony Iommi korzystał ze zmodyfikowanej wersji tego efektu, o której w jednym z wywiadów opowiadał: „Używałem Rangemastera żeby dać mojemu dźwiękowi dodatkowe ‘oomph.’(…) Dawał mi przester [ang. overdrive – przyp. red], którego szukałem i którego nie posiadały żadne wzmacniacze w tamtych czasach”. Niestety, spersonalizowany„magiczny” Rangemaster Tony’ego zaginął w 1979 roku i od tamtej pory Iommi nie był w stanie uzyskać ponownie swojego starego brzmienia.

O ile to Black Sabbath przypisuje się stworzenie heavy metalu, bez wątpienia ten gatunek ukształtował się i dojrzał dopiero pod wpływem metalowych bogów z Judas Priest[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/judas_priest/2014-07-04-331]. Riffy tworzone przez Tonny’ego Iommiego z Black Sabbath, pomimo swojego powalającego ciężaru, nosiły w sobie wiele elementów zaczerpniętych z muzyki bluesowej i jazzowej (szczególnie dobrze widocznych w utworach z legendarnego pierwszego albumu Black Sabbath oraz w solówkach Iommiego). Muzycy z Judas Priest wywodzili się z zupełniej innej szkoły. Wpływy ciężkiego blues rocka i klasycznego rock ‘n’ rolla wręcz wyciekają strumieniami z ich debiutanckiego krążka z 1974 roku nazwanego „Rocka Rolla”. Warto zauważyć, że zespół w początkowych latach swojej działalności – na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX wieku – nie przypominał odzianych w skóry i ćwieki metalowych wojowników… Panowie preferowali raczej dzwony, zwiewne szaty, buty na obcasach i białe kapelusze (sic!)...

Pomijając kwestie zmiennego wizerunku, spróbujmy odpowiedzieć na kluczowe pytanie: co zadecydowało o ich przełomowym, jak na tamte czasy, brzmieniu? O ile o debiutanckim albumie Priest nie można raczej powiedzieć, że był dziełem wybitnie oryginalnym, to ich kolejne albumy przyniosły szereg muzycznych innowacji, które do dzisiaj występują w muzyce współczesnych metalowych zespołów. Wysokie, świdrujące wokale, technicznie skomplikowane zagrywki instrumentalne oraz motoryczna podwójna stopa w perkusji stały się znakiem rozpoznawczym heavy metalu i swoistym „must have” każdego aspirującego metalowego zespołu. Judas Priest odpowiedzialny jest również za stworzenie progresywnego metalu. Nie wierzycie? Posłuchajcie albumu „Sad Wings of Destiny”[https://www.youtube.com/watch?v=Xu0z1csRnKQ] i rozbudowanego, niemal ośmiominutowego utworu „Victim of Changes”[https://www.youtube.com/watch?v=EKSU1W0ZUmQ] albo epickiego „Dreamer/Deceiver”[https://www.youtube.com/watch?v=GjMizl3qQGE] i jego kontynuacji w następnym utworze na płycie – patentu stosowanego w tamtych czasach niemal ekskluzywnie przez zespoły z nurtu snobistycznego progresywnego rocka początku lat 70-tych.

Tym, co zadecydowało u unikalnym brzmieniu Judas Priest, było oryginalne podejście do partii gitarowych, które prezentował słynny duet gitarowy – Glenn Tipton i K.K. Downing. Większość rockowych zespołów tamtych czasów posiadało w składzie tylko jednego gitarzystę prowadzącego lub ewentualnie dodatkowo grającego w tle gitarzystę rytmicznego. W Judas Preist partie solowe wykonywane były przez dwóch muzyków, którzy niejednokrotnie grali je jednocześnie, tworząc skomplikowane muzycznie harmonie, których echa są wyraźnie słyszalne w utworach zespołów takich jak Iron Maiden[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/iron_maiden/2014-07-08-754], Metallica[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277] czy Slayer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279]. Judas Priest można również przypisać popularyzację wśród muzyków metalowych techniki tzw. „palm mutingu”, czyli kostkowania strun gitary podczas jednoczesnego tłumienia ich dźwięku brzegiem dłoni. Tak, tak – to właśnie ten powszechnie uwielbiany przez fanów dźwięk „chuck-chuck-chuck”, bez którego metal nie brzmiałby jak metal. Choć co prawda technika ta była wykorzystywana już przez wcześniejsze zespoły, w tym również przez Black Sabbath, to muzycy Judas Preist doprowadzili ją do perfekcji. To właśnie ten charakterystyczny dźwięk tłumionych strun gitary w połączeniu z rykiem rozkręconych Marshalli zdefiniował kształt muzyki metalowej lat 70-tych i późniejszych.

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Brytyjczycy z Judas Priest podbijali świat ze swoimi pierwszymi, klasycznymi albumami, młody, szerzej nie znany gitarowy wirtuoz z Holandii stawiał swoje pierwsze kroki na deskach scen kalifornijskich klubów muzycznych. Nim jednak skończyła się dekada lat 70-tych, wszyscy mieli na ustach jego imię. Eddie Van Halen[http://metal-nibyl.ucoz.pl/search/?q=Van+Helen], bo o nim właśnie mowa, podbił świat innowacyjnymi technikami gry na gitarze, nieszablonowym podejściem do gitarowego sprzętu oraz obłędnymi umiejętnościami. Stojący na czele zespołu Van Halen, młody Edward niemal z miejsca wstąpił do panteonu rockowych bogów, stając się kolejnym legendarnym gitarowym herosem.

O ile nie można dyskutować ze stwierdzeniem, że Van Halen jest mistrzem gitary, to już zaliczanie jego zespołu do zespołów metalowych może budzić pewne kontrowersje. Niemniej, Van Halen wraz ze swoim wokalistą o wizerunku żigolaka – Davidem Lee Rothem – niemal popowymi melodiami oraz kolorowymi ekstrawaganckimi ciuchami przetarł szlak dla zespołów glam metalowych, które zawojowały MTV i  amerykańską scenę muzyczną w latach 80-tych.

Eddie Van Halen zasłynął stosowaniem techniki gitarowej określanej jako „tapping”. Polega ona na graniu obiema dłońmi na gryfie gitary, co przy umiejętnym zastosowaniu pozwala osiągnąć zawrotne prędkości wydobywania dźwięków z instrumentu. Najsłynniejszym przykładem zastosowania tej techniki jest solówka „Eruption” z debiutanckiego albumu Van Halen.

Charakterystyczny dźwięk gitary Van Halena, nazywany czasem „brązowym” (ang. brown sound), był pochodną kilku elementów. Po pierwsze, Eddie będąc z natury wybrednym muzykiem nie mógł pogodzić się z ograniczeniami, do jakich zmuszało go dokonanie wyboru między dwoma klasycznymi modelami gitar – brzmiącym wysoko i klarownie Stratocasterem, a wydającym ciemne i basowe dźwięki Les Paulem. Idealnym rozwiązaniem tego dylematu okazało się samodzielne zbudowanie instrumentu, który posiadał korpus Stratocastera i elektronikę Les Paula. To pozwalało połączyć cechy obu  legendarnych gitar. Powstała z tego mezaliansu gitara znana jest jako „Frankenstrat” [zdjęcie 9 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/]. (skojarzenia z Frankensteinem jak najbardziej trafne). Jej charakterystyczna kolorystyka stała się znakiem rozpoznawczym Van Halena. W późniejszych latach w gitarze zamontowano mostek typu Floyd Rose z wajchą tremolo pozwalającą robić tzw. „dive bombs” – gwałtowane obniżenia dźwięku gitary popularne zwłaszcza w glam metalu.

Kolejnym innowacyjnym elementem gitarowego ekwipunku Eddiego był klasyczny wzmacniacz Marshalla typu SuperLead, zmodyfikowany przez muzyka poprzez dodanie urządzenia znanego pod nazwą „variac” (właściwa nazwa – autotransformator) stosowanego w elektroenergetyce. Nie wchodząc w techniczne szczegóły działania tego urządzenia,  umożliwiało ono zmiany napięcia elektrycznego wpływającego na ilość woltów przechodzących przez wzmacniacz , co dawało Eddiemu nowe możliwości modulacji mocy swojego sprzętu.

Ostatnim składnikiem brzmienia Eddeigo był efekt zwany powszechnie „fazerem” (ang. phaser). Powodował on „płynięcie” dźwięku, co również jest doskonale słyszalne w solówce „Euroption” i w wielu innych utworach Van Halen. Fazer ustawiony na minimum nie zmieniał w drastyczny sposób brzmienia gitary, ale nadawał mu ostrości i dawał złudzenie falowania – efekt tak charakterystyczny, że aż trudny do opisania słowami.

Zanim jednak zagłębimy się w historię tytanów metalu, przyjrzyjmy się kształtowi metalowej sceny Los Angeles, z której Metallica się przecież wywodzi, oraz rozkwitowi ciekawego zjawiska zwanego glam metalem (co, jak dowcipnie skomentował Dave Mustaine, jest skrótem od Gay L.A. Metal).

Koniec lat 70-tych i początek 80-tych to początek nowego nurtu w heavy metalu, który w przeciwieństwie do mrocznych treści spod znaku Black Sabbath i Judas Priest, stawiał nacisk na zgoła inne kwestie – głównie szalone imprezy w towarzystwie roznegliżowanych kobiet. Zamiast ciężkich riffów i ponurych teksów – wesołe rytmy i radosne melodie. Zamiast czarnych strojów i posępnych min – leginsy w panterkę i śnieżnobiałe uśmiechy. Za glam metalową rewolucję odpowiedzialne były dwa zespoły Van Halen i brytyjski Def Leppard[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/def_leppard/2014-07-04-352], które swoim swobodnym stylem i rock‘n’rollowym etosem wprowadziły metal (a przynajmniej jego złagodzoną formę) „na salony”. Wkrótce w MTV zaczęło pojawiać się coraz więcej grających na gitarach facetów z natapirowanymi włosami i w makijażach. I chociaż, mówiąc wprost, glam metal był tak naprawdę popem przebranym w rockowo-metalowe ciuszki, poza pstrokatym wizerunkiem lekko zniewieściałych muzyków, wyróżniało go również charakterystyczne brzmienie gitary, o którym więcej za chwilę.

Koniec lat 70-tych nie był szczęśliwym czasem dla producentów gitar i gitarowego sprzętu. Do gry weszły wielkie korporacje, które wykupiły udziały w firmach takich jak Fender czy Gibson i przedkładały zysk ponad jakość swoich produktów. Kryzysowi nie oparła się nawet, zasłużona przecież w branży rockowej, firma Marshall, produkująca znane na całym świecie wzmacniacze. Jim Marshall, legendarny właściciel firmy, w 1965 roku podpisał 15-letni kontrakt na dystrybucję swoich wzmacniaczy z firmą Rose-Morris, który pod koniec lat 70-tych doprowadził praktycznie do wypadnięcia z rynku produkowanych przez Marshalla wzmacniaczy. Na szczęście dla wszystkich fanów muzyki rockowej, kontrakt wygasł w 1980 roku, co w krótkim czasie pozwoliło firmie podnieść się na nogi. Spora rolę w tym odegrał wyprodukowany w 1981 roku legendarny wzmacniacz JCM800 – zdecydowanie najpopularniejszy model używany przez metalowych gitarzystów w historii. Bez niego nie byłoby metalu lat 80-tych. Kropka. Wzmacniacz ten jest zresztą do dzisiaj uważany za metalowy standard – do dnia dzisiejszego ma on wiernych fanów wśród topowych gitarzystów, takich jak Zakk Wylde[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/zakk_wylde/2014-07-08-731], Kerry King ze Slayera czy Bill Kelliher z Mastodona[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/mastodon/2014-11-08-912].

JCM800 wywarł ogromny wpływ na metalową scenę lat 80-tych. Stał się również ikonicznym wzmacniaczem dla muzyków glam metalowych. I o ile rozkręcony, rzężący Marshall zawsze utożsamiany był z mocniejszym graniem o tyle na brzmienie rodem z  Hollywood składało się jeszcze kilka innych komponentów.

Po pierwsze gitary. Czego by nie mówić o glam metalowych muzykach, spora część z nich była prawdziwymi gitarowymi czarodziejami (nie ma się co dziwić skoro ich idolem był poczciwy Eddie van Halen). Popularną technika wśród gitarzystów tamtej epoki był tzw. ”shredding”, czyli charakterystyczne dla gitarowych wirtuozów metalu, ultra szybkie granie precyzyjnych i wymagających technicznie solówek. Tradycyjne gitary Fendera i Gibsona, mimo swoich licznych zalet, były konstruowane w praktycznie niezmienionej formie od lat 50-tych, co już w latach 80-tych mogło się wydawać dość przestarzale. Dlatego też ówcześni gitarzyści potrzebowali nowych narzędzi pracy zdolnych w pełni uwypuklić ich popisowe numery. Do tych celów szczególną popularnością cieszyły się gitary takich firm jak Charvel, Jackson[zdjęcie 10 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/] czy Ibanez[zdjęcie 11 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/], posiadające łatwiejsze do szybkiej gry cienkie gryfy oraz mostki typu Floyd Rose z wajchą tremolo, umożliwiające wykonywanie tzw. „dive bombs”.

Po drugie efekty. Efektem kojarzonym najczęściej z latami 80-tymi w muzyce rockowej i metalowej jest „chorus”. Efekt ten moduluje brzmienie gitary tak, żeby brzmiała jak cały chór gitar, przy odpowiednim ustawieniu dający przy okazji przyjemny falujący efekt. Chyba nie było ani jednego glam metalowego zespołu, który nie używałby tego efektu dla podkreślania brzmienia partii solowych czy wygładzenia czystych fragmentów gitarowych. Jeśli chcecie wiedzieć jak brzmi i na czym dokładnie polega efekt chorus, polecamy poniższe wideo:

Glam kojarzony był zawsze z ładnymi chłopcami w makijażach i kolorowych ciuchach, przyjemnymi melodiami oraz doszlifowanym do perfekcji, wygładzonym brzmieniem. Chyba trudno znaleźć pełniejsze przeciwieństwo takiego wizerunku i brzmienia niż debiutancki album Metalliki – „Kill ‘em All”[https://www.youtube.com/watch?v=aAITxlCsj4Y].

Już sama okładka „Kill ’em All” wydaje się mówić: „jesteśmy najbrzydszym, najgłośniejszym i najmocniejszym zespołem metalowym świata”. Debiut Metalliki był antytezą glam metalu. Szybki, brudny, szorstki. Był wszystkim tym, czego obawiano się pokazać w MTV. Łojący skórę, dziki thrash metal zmienił na zawsze oblicze metalu, łącząc punk rockową energię z szaloną prędkością Mötorhead[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/motorhead/2014-07-08-753], diabelnym ciężarem Venom[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/venom/2014-07-04-228]  i gitarowymi popisami Iron Maiden. Spójrzmy prawdzie w oczy – część wczesnego, brudnego brzmienia Metalliki wynika z niskobudżetowej produkcji ich debiutanckiego albumu. Korzystając ze sprzętu niezbyt wysokiej jakości, James Hetfield i spółka musieli mocno kombinować, żeby w pełni osiągnąć zamierzony efekt. Jak zatem powstało to legendarne, biczujące brzmienie?

Pomimo korzystania ze starszych modeli pieców Marshalla, muzykom Metallki trudno było osiągnąć bardziej ekstremalne brzmienie niż zespołom, które zdążyły przesiąść się na nowszy i zarazem znacznie droższy sprzęt, czyli na opisywany wcześniej JCM800. Tajemnicą brzmienia gitary Hetfielda na „Kill ‘em All” było zastosowanie podłogowego efektu firmy ProCo, czyli popularnego na przełomie lat 70-tych i 80-tych przesteru RAT. Jego ostre, chrupiące brzmienie, naśladujące poniekąd rozkręcony wzmacniacz gitarowy, jest wszechobecne na tym albumie.

Metallica zasłynęła przede wszystkim specyficznym „suchym” brzmieniem, zupełnie pozbawionym środka, ale za to brzmiącym jednocześnie wysoko i basowo. Można to było osiągnąć przez całkowite wycieszenie środkowych tonów brzmienia gitary, manipulując odpowiednią gałką na wzmacniaczu. Efekt ten doprowadzony był do perfekcji na albumie „Master of Puppets”[https://www.youtube.com/watch?v=K6LA7v1PApU], który jest kwintesencją suchego, rytmicznego brzmienia gitary. Co ciekawe jednym z twórców takiego podejścia do brzmienia gitary był Joe Satriani, dawny nauczyciel Kirka Hammetta.

Co do późniejszych dokonań Metalliki, ich asem w rękawie była przesiadka na wzmacniacze kalifornijskiej firmy Mesa/Boogie[zdjęcie 12 w dziale „Brzmienie gitar heavy metalowych na: http://metal-nibyl.ucoz.pl/photo/],  (o niej szerzej w dalszych częściach naszego cyklu), uznawane współcześnie za klasykę metalu na równi z piecami Marshalla. W drugiej połowie lat 80-tych James Hetfield i Kirk Hammett zaczęli używać dodatkowo aktywnych przystawek w gitarach. Legendarne już teraz przystawki firmy EMG, stale zasilane przez baterię, pozwalały jeszcze mocniej i głośniej przesterowywać dźwięk gitary, dając dodatkowego kopa również wzmacniaczom, przez które przechodził dźwięk. Ich dodatkową cechą było bardzo perkusyjne brzmienie, które wręcz idealnie pasowało do szybkiego, tłumionego stylu gry Jamesa, który swoją prawą ręką dorównywał umiejętnościom rytmicznym niejednemu perkusiście. Nie bez powodu Hetfield nazywany jest przecież najlepszym perkusistą wśród gitarzystów ;)

Strona 3: http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/brzmienie_heavy_metalowych_gitar_cz_2/2015-03-16-956

Kategoria: historia | Wyświetleń: 624 | Dodał: Bies | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Formularz logowania

Wyszukiwanie

Kalendarz
«  Marzec 2015  »
Pn Wt Śr Czw Pt Sob Nie
      1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
3031

Archiwum wpisów

Przyjaciele witryny
  • Załóż darmową stronę
  • Internetowy pulpit
  • Darmowe gry online
  • Szkolenia wideo
  • Wszystkie znaczniki HTML
  • Zestawy przeglądarek

  • Copyright MyCorp © 2025Darmowy kreator stron www - uCoz