Niedziela, 06.15.2025, 3:28 PM
Witaj Gość | RSS Główna | Rejestracja | Wejdź
Moja witryna
Menu witryny

Kategorie sekcji
historia [56]
classic rock [195]
hard rock [74]
punk rock [84]
NWOBHM [12]
black metal [164]
death metal [64]
thrash metal [38]
gothic metal [14]
metal symfoiczny [5]
new metal [47]
groove metal [3]
doom metal [14]
progresja [15]
mroczne koncerty i festiwale [2]
recenzje [63]
power metal [17]
grunge [9]
Moja książka- black metal [3]

Statystyki

Ogółem online: 20
Gości: 20
Użytkowników: 0

Główna » 2014 » Wrzesień » 11 » Klasyczne albumy heavy metalu- Death Metal, cz. 2
2:28 PM
Klasyczne albumy heavy metalu- Death Metal, cz. 2

Każda płyta rozpędzonej Gojiry[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/gojira/2014-07-08-763] wywołują prawdziwą euforię. Radują się z tego zarówno krytycy, jak i zwykli fani zespołu. Nie inaczej jest z „L’Enfent Saurage”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6046630236540518514?pid=6046630236540518514&oid=110062462996295510274]. Tytuł nowego wydawnictwa Francuzów tłumaczy się jako „Dzikie Dziecię”- w rzeczywistości grupa nie szczędzi nam charakterystycznych dla siebie dzikich, wręcz kosmicznych efektów gitarowych, połamańców rytmicznych, ogromnej intensywności i złożoności formalnej. To bez wątpienia najpoważniejsza pozycja w dyskografii tego zespołu. Mamy tu wokalne dziwolongi, które przypominają trochę typ wokaliz Cynic[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/cynic/2014-11-08-911], ale też ma bardzo melodyjne numery. Nie brakuje iście schizofrenicznego bogactwa tematów. Dzieło miażdży, a fenomen tej grupy sprawia, że podoba się ona zarówno fanom Behemotha[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/behemoth_wstep/2014-07-05-424] (choć styl tej grupy można określić jako mieszankę groove, thrash i death metalu) i Mastodon[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/mastodon/2014-11-08-912] (metal progresywny). Wyrosła nam kolejna metalowa bestia. I to u kogo? U Żabojadów...  

Gdy ukazał się debiut Guns N’ Roses[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/marlin_manson/2014-07-08-712] wszyscy szumnie mówili, że zespół uratował muzykę rockową. Podobnie mówiono o Nile[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/nile/2014-07-05-456] w kontekście sceny death metalowej. Kolejne dwie płyty tylko potwierdziły klasę zespołu na gruncie muzyki ekstremalnej. A później? No cóż, fani stwierdzili, że zespół zatrzymał się w rozwoju, bo nie pokazał nic nowego, Ich albumy były przewidywalne... Zarzut? Myślę, że ekipa Karla Sandersa już lata temu odnalazła swoją niszę, w której jest mistrzem: mitologię egipską. Tworzy brutalny metal na wysokim poziomie. Nie można tego nazwać przełomem, ale Nile nas już  do tego przyzwyczaił... Albo się to kupuje, albo nie...

Album „At The gate of Sethu” to 11 kompozycji... Owszem brakuje tu 8-10 minutowych kolosów, ale czy muszą być? Na tym albumie odnalazłem wszystko to, za co polubiłem Nile. Po pierwsze niesamowita szybkość, potwornie walcowate partie, które miażdżą swym ciężarem, solówki Karla, które wręcz chłoszczą i ta złowieszcza atmosfera, przerażające wokalem owa odrębność pradawnych kultów... Robi wrażenie... Sceptycy będą narzekać, ale ch... im w dupę...   

Niektórzy nazywają „Litany”[https://www.youtube.com/watch?v=uNVmPrfe08Y][https://plus.google.com/photos/search/vader?pid=5948480823740699762&oid=110062462996295510274] Vadera[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261] odpowiednikiem „Raign in Blood” Slayera[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279- skądinąd albumu uchodzącego za kultowy! Dlaczego się tak dzieje? Docent powtórzył tu patent Dave’a Lombardo i nagrał swe partie za szybko. Aby materiał zasługiwał na miano LP (longplaya) „Peter” musiał na szybko w studio dopisać dwa utwory „Cold Demons” i „Forwards to die”(resztę tekstów napisał Paweł Frelik). Całość trwa nie spełnia 30 minut- następne podobieństwo: „Litany” to jedno z najsłynniejszych dokonań w dorobku zespołu, ten album jest bardzo ceniony przez fanów. Album wzbudził lekki szok na początku: techno? (bo stopa „Docenta” dawała takie skojarzenia. Rzeczywiście, gdy posłuchamy sobie początku do „Wings” możemy odczuć takie wrażenie, bo centrala perkusyjna właśnie w ten sposób brzmi). Gdy zespół łapie swój rytm mamy wrażenie, że grupa jeszcze nigdy nie brzmiała tak naturalnie, korzennie i żywiołowo. Ta muzyka porażą niemal hardcore’ową  energią. Temu wrażeniu sprzyjają kompozycje dużo prostsze i bardziej bezpośrednie niż  dotychczas,z dominowane przez dwa tempa: szybkie i bardzo szybkie. Oczywiście malkontenci, zwolennicy finezji i kombinowania będą zawiedzeni. Nie brakuje tu smaczków i każdy znajdzie coś dla siebie. Album kompletny, ekstremalny i jeden z naczelnych albumów Vadera. Ojcu Dyrektorowi powinien się spodobać...   

The Ultimate Incantation”[https://www.youtube.com/watch?v=XaXDdsAmyRU][https://plus.google.com/photos/search/vader?pid=5949207746135380530&oid=110062462996295510274] Vaderhttp://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261]  nie jest pierwszym albumem death metalowym, ba nie jest nawet pierwszym albumem tej formacji, który miałem przyjemność słuchać... jak chodzi o pierwszą faktograficzną sprawę na tym polu ubiegl olsztyński zespół łódzki Imperator[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/imperator/2014-07-05-414], który przygotował w 1991 roku płytę „The Time Before Time”, która została totalnie zapomniana gdzieś w dziejach.

Vader jak chodzi  o swój debiut absolutnie nie ma się czego wstydzić, bo produkcja przygotowana przez Paula Johnsona się broni.... „The Ultimate Incantation” zasługuje spokojnie na miano pierwszego longplaya w nowoczesnym, w pełni uksztaltowanym nurcie death metalowym, ktory na początku lat 90-tych XX wieku zataczał coraz większe kręgi (zdobywał popularność).

Inspiracje? Na pewno Slayer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279, który jest nie wątpliwie bogiem jak chodzio o ekstremalny sposób grania. W wolniejszych partiach, zwłaszcza w solówkach z wykorzystaniem wajchy widać szkołę Karry’ego Kinga. „Reign Carrion” do złudzenia przypomina „Jesus Saves”.

Trzeba jednak zauważyć, że Slayer to speed/thrash metal, który owszem przez swój image mocno wpłynął na scenę death metalową. Vader to death metal pełną gębą, który tylko korzysta z pomysłów thrash metalowych „Zabójców”- jak się uczyć to od najlepszych.

Gdy masz wątpliwości, rozwieją je blasty „Docenta”, który gra tu z szybkością CKM-u. Co prawda nie zdominowały one całości materiału, ale odegrały bardzo istotna rolę w procesie twórczym, który towarzyszył płycie... Nie można zapomnieć również o ekspresji wokalnej. Peter posługuje się na prawdę rasowym growlingiem.

Kompozycyjnie utwory są bardzo rozbudowane, co nasuwa skojarzenia bardziej z Morbid Angel niż Daicide.

To z tego albumu pochodzi „Dark Age”- utwór do którego postał teledysk i był prezentowany w MTV.  

Na początku 2013 roku zabijaki z Lost Soul znów ruszyli z natarciem.. Tym razem postanowili zadac niezmiernie siarczysty cis wydając swoje „Genesis XX Yoears or Chaos”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6057745894442928770?pid=6057745894442928770&oid=110]. Nowe wydawnictwo Wrocławian jest dość obszerne, bo obejmuje dwie plyty. Nierozdzielność owych nagrań tkwi jeszcze w tym, że obejmuje stare demówki poddane mesteringowi przez braci Wiesławskich oraz nowe wersje starych numerów. Taki materiał jak „Eternal Darkness” z 1993 roku należy do kultowych. Mnie osobiście przyciąga „In The Moment Dead” z drugiego demo. Jak dla mnie utwór kultowy... Oldschool to wściekłość i szał, a nowoczesność to potęga brzmieniowa. Otrzymujemy pełną gamę ewolucji, jaka towarzyszyła jednej z prężnie działających grup death metalowych w tym kraju. Jako ciekawostki można podać, że covery „Spitfire” Prodygy i „For Whom The Bell Tolls” Metalliki[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/metallica_1/2014-07-04-277]. Osób, które byłyby zawiedzione świętowaniem takiego jubileuszu raczej nie przewiduję...

Death metal można lubić lub nie... Czy jest w tej muzyce choć szczypta finezji, talentu, wirtuozerii? Na pewno tak. Najlepiej słychać to, gdy sięgniecie po albumy pokroju „Scream Blood Gore” [https://www.youtube.com/watch?v=m7Y7RJYyySk] czy „Leprosy”[https://www.youtube.com/watch?v=Y7uHTuJC9Ig&list=PL54E99BAC7BC6CAF6] Death[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/death/2014-07-04-315]. Wokal Chucka Schuldinera znacznie różnił się od sposobu śpiewania Glana Bentona czy Davida Vincenta. Przede wszystkim  jego charakterystyczny skrzek bardzo pasował do muzyki, którą tworzył, po drugie ów growl jest zrozumiały, co w death czy black metalu (również doom) jest dość rzadkim zjawiskiem. Nie musze dodawać, że był też genialnym gitarzystą.     

Leprosy”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/5948480496337509298?pid=5948480496337509298&oid=110062462996295510274] zapoczątkował prawdziwe szaleństwo na death metal. Ciękie, momentami monumentalne riffy, złożone aranżacje; do tego ten niski, momentami „skrzeczący” wokal. Podobnie nikt tak nie grał, choć paru próbowało z rożnym skutkiem (np. Sepultura). Tematy rodem „horror- satanizm” zastąpiły tematy egzystencjalne, np. odczucia ludzi chorych na trąd („Leprosy”) czy motyw o odczuciach człowieka, który życie podtrzymuje aparatura medyczna („Pull The Plug”). Co prawda jeszcze nie ma tak filozoficznych liryków, z których Death słynęło, ale owa płyta i tak ma swój klimat. Jest to naprawdę doskonały album, a to że po nim było pięć lepszych dodaje tylko dodatkowego smaczku. Można powiedzieć, że Chuck nie żyje, a Death już nie ma, ale w jego dyskografii znaleźć można te parę znakomitych pereł... 

Deathhttp://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/death/2014-07-04-315]- pod wieloma względami zespół, który można określić jako „naj”. Kiedy powstał grał najbardziej brutalną muzykę na scenie, a kiedy death metal zacząl się rozwijać, był nie tylko jego prekursorem, ale również najwybitniejszym..., no ok. zapędzilem się..., jednym z trzech zespołów, które można uznać za wybitne. Na pewno był najbardziej twórczy i postępowy. (I tu nie ma żadnego „ale”)

„Spirtual Healing”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/5948480498924599154?pid=5948480498924599154&oid=110062462996295510274] to trzeci album tej formacji, wydany w 1990 roku. Mamy tu czysty i dojrzały death metal, który może zafascynować zwolenników nawet konwencyjnego rocka. Genialny Chuck Schulderar jest bardzo czytelny, a bez trudu da się zrozumieć śpiewane przez niego słowa. Mamy tu melodyjne riffy, częste zmiany dynamiki, tempa od umiarkowanych do szybkich i rozmaite solówki gitarowe.

Lider Death zmarł trzynaście lat temu i dziś można jedynie podziwiać jego wielkie dokonania. Bardzo polecam, bo niedawno w 2013 roku ukazała się reedycja...   

Wiem, wiem... Poczynania Brazylijczyków ma mistrzostwach świata (Mundialu) w 2014 roku to totalna żenada. Młoda kadra bez swego lidera Neymara po prostu dała dupy! (1:7 z Niemcami i 0: 3 z Holandią). Coś na osłodę? Myślę, że laski z brazylijskiej Nervosy[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/nervosa/2014-09-10-861](thrash/death metal) mogłyby swa kadrę piłkarską sporo nauczyć...

Na pierwsze spotkanie z tą formacja polecam ich występ w 2012 roku z telewizyjnego Estiodio Showline. Dziewczyny mówią po portugalsku, co dodaje jeszcze dodatkowego smaczku całości, a przy okazji piękne dziewczyny: gitarzystka Prika Srmaral, perkusistka Pinda Ferrez i śpiewająca basistka Fernanda lina pięknie się uśmiechają... Po prostu rozwaliło mnie jak wymieniały zespoły, które były dla nich inspiracją: Sepultuuura (Sepultura)[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/sepultura/2014-07-04-286], Zajer, (Slayer) [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279], Patjera (Pantera)[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/pantera/2014-07-04-284] i... Wejdzir (Vader) [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261]... Po tym słodkim wstępie grają ostry thrash/death metal... Fernadna z pełnym przekonaniem zapewne, że jej głowie toczy się wojna, itd... Nie ma litości... Ale o to chodzi w takim sposobie wyrażania muzycznego „ja”... Utwór „Masked Betrayer”, który został zobrazowany klipem, stał się bardzo popularny w Internecie. Kontynuacją takiego stanu rzeczy musiał być wydany LP zatytułowany po prostu „Victium of Yourself”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948447183736208353/6057347193262251890?pid=6057347193262251890&oid=110062462996295510274] . Można powiedzieć, że świetny numer „Death” z realizowanym na cmentarzu klipem (Pirka w koszulce Vadera prezentuje się naprawdę seksowna) i melodyjna solówką gitarową tylko zaostrzył mój apetyt. Całość to doskonały materiał, w którym brazylijskie trio po prostu nie kombinuje stara się utrzymać dobre, szybkie tempo (posłuchajcie sobie choćby „Urănio em Nŏs”. Jedynym spokojniejszym fragmentem wydaje się być tu „Intro”. Fernanda wypluwa słowa niczym przypalona na stosie wiedźma.... Płyta naprawdę dobra (jak na laski). Trochę dziewczyny będą musiały popracować nad warsztatem, bo nieco brakuje do klasyków. Death[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/death/2014-07-04-315], Obituary[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/obituary/2014-07-05-469], Deicide[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/deicide/2014-07-05-405] czy Vader[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261] i Slayer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279]... Chciałbym jednak zauważyć, iż to klasyka, a Nervosa to jeszcze mocno raczkujący band... Ale dobrze niech knują dalej ową wojnę...

Masachist [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/masachist/2014-07-05-548]- dobrze, że nie przyszło mi recenzować ich debiutu... Miałem wątpliwą przyjemność wysłuchania jej w Empiku i skutecznego syndromu odstawienia... Gdy w 2012 roku death metalowcy wydali album „Scorned” [https://plus.google.com/photos/search/masachist?pid=5948492657515530882&oid=110062462996295510274]  i tu sytuacja była zgoła odmienna. Na „Death March Fury” [https://plus.google.com/photos/search/masachist?pid=5948492649502092610&oid=110062462996295510274]  górę wzięła ambicja “Thufela” i jego kolegów. Chcieli nagrać ultra death metalową płytę... Tym razem o płycie pojawiła się  dużo i tym razem opowieści o albumie i tym razem potwierdziły się... Tym razem pojawił się death metal z duszą. Panowie „Darey” i „Thrufel” postawili bardziej na ciężar niż na szybkopść. Pełno tu miażdżących , ale płynących wręcz momentów. Brzmienie jest lekko przybrudzone. Blastów nie brakuje, bo „Darey” okłada swą perksuję nie ma litości. Ostani numer „Opposing Normality”- mistrzostwo!

Z „The Headless Ritual”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6057747630669201906?pid=6057747630669201906&oid=110062462996295510274Autopsy[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/autopsy/2014-07-05-471] mam pewien problem. Z jednej strony to dobrze znane dźwięki, do których przyzwyczaił nas ten zespół (w końcu to na prawdę  prężnie  działająca formacja grająca obskurny death metal). Dobrze znamy te chaotyczne riffy czy obłąkańcze solówki, które w wypadku Autopsy nie maja nic wspólnego z barokową tandetą, której po prostu nie trawię (zwłaszcza w death metalu). I wreszcie to zawodzenie duetu Culter- Coralles. Zamiast zapewniać słuchaczom odrobinę wytchnienia absorbuje nas to jeszcze bardziej... No cóż, był czas przywyknąć- jak mawiała matka Pawlaka... No i te blasty... To wszystko sprawia, że „The Headless Ritual” po prostu skrzypi pod naporem ciężaru, który zapewnia nam zespół. To kolejny krążek, na którym logo „Autopsy” staje się gwarantem najwyższej klasy. Cytując Reiferta: „To po prostu Autopsy”. Przyznacie, że w owym stwierdzeniu jest odrobina kurtuazji, bo pomimo  mich szczerych chęci trudno mi zestawić „The Headless Ritual” z jakąś inną płytą tej formacji, bo wszystkie ich działania są po prostu unikatowe. „Macabre Eternal” był  w pewien sposób przewidywalny, co mogło być odczytane jako mini ujmę (choć naprawdę nie wiem, czy w przypadku Autopsy jest to właściwe słowo). W przypadku „The Headless Ritual” to krok w kierunku historii Autopsy i powiedzenie, że jest to jej nowy rozdział. Można zatem powiedzieć, że Autopsy udała się sztuka rzadko w muzyce spotykana. Już po pierwszym przesłuchaniu wiemy, że płyta wydaje się nam mocno przestępna, ale nie oznacza to, że zespół Reinferta od razu odsłonił nam wszystkie karty podając wszystko na tacy... Z każdym kolejnym przesłuchaniem odkrywa się coś  zupełnie innego, przez co chętnie wracam do tego właśnie albumu. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że płyta nie jest pozbawiona przebojowości, a przede wszytskim jej słuchanei sprawia przyjemność...

Na początku 2013 roku Deus Mortem [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/deus_mortem/2014-07-05-529] postanowił uraczyć nas nową płytą pt. „Emanatrins Of The Black Light”. “Necrosodom” wydaje się byj jak wino... Im starszy tym bardziej dojrzalszy w swojej pracy twórczej. Owa ortodoksyjność , do której dąży  nie oznacza jednak prymitywizmu... Z debiutanckiego krążka Deus Mortem bije refleksja i dyscyplina. Nie chodzi przecież tylko o to by lżyć, bluźnić i znieważać kobiety po 70-te, która z uporem maniaka słuchają pewnego radia z Rorunia czy młodzieży, która co roku spotyka się w Lednicy. „Necrosodom” z odpowiadającym z perkusję „Inferno” prezentuje muzykę ściśle introwertyczną. Trudno jednak zaprzeczyć bardzo mocnym trendem black metalowym, który doskonale łączy się z death metalową muskulaturą gitarowych tematów. Po „Emanatrins Of The Black Light” widać  jak ogromne doświadczenie na scenie metalowej, które wynika z udziału w takich  jak: Anima Damnata, Azarath czy Thunderbolt. Widać tu ogrom pracy, przede wszytskim gitar- świetny album.

Morbid Angel[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/morbid_angel/2014-07-05-454]... i „Heretic”... To nie będzie kolejna negatywna recenzja tej płyty. Oj... bardzo się zagotowało po jej wypuszczeniu. Dużo osób się zdenerwowało, wielu powiedziało, że to koniec. Ale według mnie tak nie jest. Morbid Angel na ostatniej płycie z Tuckerem odwalił kawał świetnej roboty. Będę tak uważał pomimo, krótko mówiąc, spierdolonego brzmienia i megalomańskich popisów, których według mnie nie powinno się wrzucać w główny program krążka. Najbardziej razi wspomniane brzmienie, totalnie suche, bez basu i mięcha, strasznie syntetyczne. Jedyne co jest w miarę przyzwoite to brzmienie centrali, które przez twarde striggerowanie brzmi odpowiednio mocno i dosadnie. Brzmienie gitar jest takie jak opisałem wyżej. Robi to bardzo złe wrażenie. Gdyby zajęli się tym znający się na rzeczy ludzie, efekt byłby bardzo dobry. Ale nie jest...

Druga wada to strasznie naruszona kompozycja albumu. Wygląda to jak jakaś składanka ze śmiesznymi bonusami. Zbyt duża ilość introsów i popisy Treya i Sandovala, zniszczyły jednolitość „Heretic” tworząc mały śmietnik. Gdyby zamiast tych 14 utworów złożyć album z 10, inaczej by to wszystko wyglądało. Bardzo szanuje za umiejêtnoœci Trey'a Azagthotha i Pete'a Sandovala, ale popisy solowe powinni oszczędzić na koncerty, gdzie takie rzeczy są bardzo na miejscu. Mogli to wrzucić przecież na drugą płytkę, bo ostatni ich album został wypuszczony także w dwupłytowej wersji z instrumentalami. Ale nie wrzucili...

Ale do czego zmierzam. Ano do tego, że muzyka Amerykanów jest na tyle potężna i miażdżąca, że wspomniane wady zupełnie nie zakryły skarbu, jaki posiadają w sobie te kompozycje. W starciu z niedociągnięciami muzyka zdecydowanie zwycięża. I to wywołuje największy uśmiech na mojej twarzy. Tucker, Azagthoth, Sandoval mają tak wysoki poziom i tak wykrystalizowany styl swojej sztuki, że można tylko upaść i płakać. Z death metalu, jaki nam przedstawiają dalej zionie mistycyzm, jaki emanował z "Covenant", czy "Blessed Are The Sick". I największy argument za tą muzyką, to to, że pomimo okrutnych wad kompozycje walą po mordzie, tak jak to było na poprzednim krążku Morbidów. Paradoksalnie Heretic to lekkie przyspieszenie tempa w porównaniu do zdołowanych walców, jakie zawierała "Gateways To Annihilation".

Objawiam Wam - Morbid Angel żyje i ma się świetnie. I takiej ikony brutalnego grania nie zmiażdżą drobne wypadki przy pracy.

"Domination"[https://plus.google.com/photos/search/morbid%20angel?pid=5948480583992861442&oid=110062462996295510274] jest czwartym albumem "bogów death metalu" z Florydy i ostatnim nagranym z genialnym wokalistą Davidem Vincentem. Jest to też album, który wzbudził wiele kontrowersji swoją zawartością. Morbid Angel[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/morbid_angel/2014-07-05-454] zdecydowało się bowiem na zastosowanie pewnych nowinek, które nie pojawiały się na poprzednich albumach.

Poprzednie krążki zespołu zawierały wiele elementów epickich, klimatycznych, teksty były inspirowane starożytnymi kulturami, a same utwory były genialnym połączeniem dzikości, brudu i nieokiełznanej techniki. Z pozoru chaotyczna muzyka była w efekcie bardzo poukładana.

Na "Domination" zniknęły wszelkie pozory. Zespół odważył się posunąć dalej w rozwoju i postawił na przejrzystość utworów. Od razu można zauważyć, że utwory są bardziej poukładane, zniknęło pewne niechlujstwo i brud, zniknął gdzies ten niepokojący klimat cechujący choćby "Covenant". Uwypuklone zostały natomiast  umiejętności techniczne muzyków- zwłaszcza gitarzystów. Nowy nabytek zespołu - Eric Rutan przyczynił się w dużej mierze do wprowadzenia pewnej nuty melodii i przebojowości w solówkach. Solówki są właściwie jednym z rozpoznawczych znaków tego albumu. Zniknęły gdzie pokręcone pojedynki gitarowe Azagthoth/Brunelle, a w zamian otrzymaliśmy plejade naprawdę pomysłowych solówek prezentujących wyraźną inspirację Van Halenem[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/van_helen/2014-07-04-316].

Kolejną kwestią dotyczącą albumu jest jego... gotyckość. Muzycy bowiem wykorzystali instrumenty klawiszowe nadając epicko-symfoniczny charakter takim utworom jak "Ceasar's Palaces" czy wieńczący płytę złowieszczy "Hatework". Nawet brzmienie płyty - bardzo zbasowane, wręcz "błotniaste" gitary, schowany werbel i wyeksponowana stopa sprawiają, że album brzmi wręcz industrialnie! Nie wiem czy jest to wada czy też zaleta, ale niektóre partie gitar tracą przez to na brutalności a zyskują na ciężarze.

"Domination" jest też bardzo różnorodnym albumem jeśli chodzi o tempo - obok szybkich numerów jak "Dominate", "Dawn Of The Angry" czy "This Means War" są też bardzo wolne kawałki jak klimatyczny "Ceasar's Palaces", marszowy wręcz "Hatework" czy też "Where The Slime Live" z miażdżącym riffem i przesterowanym wokalem Vincenta.

Po raz kolejny można spekulować, czy Morbid Angel nie poszło na łatwiznę nagrywając album bardziej przystępny. Z drugiej strony "Domination" zawiera mnóstwo fenomenalnych riffów, jeszcze lepszych solówek, świetnych partii instrumentalnych. W dalszym ciągu zespół był poza zasięgiem konkurencji prezentując świeże pomysły, sporo innowacji i to jest jedynie indywidualna kwestia każdego słuchacza czy zaakceptuje ten album, jeżeli był zatwardziałym fanem pierwszych trzech albumów. Moim zdaniem rewelacyjny album.

Hammer Smashed Face” to minialbum amerykańskiej grupy deathmetalowej Cannibal Corpse[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/canibal_corpse/2014-07-05-465]. Wydawnictwo ukazało się 23 marca 1993 roku nakładem wytwórni muzycznej Metal Blade Records. Do sprzedaży została wprowadzona także trzy utworowa edycja, wydana jako singel ze zmienioną oprawą graficzną.

Nagrania zostały zarejestrowane w Morrisound Recording w Tampie w stanie Floryda. Utwory 2 i 3 zostały nagrane w Border City Recording w Niagra Falls w Nowym Jorku. Mastering odbył się w Fullersound w Miami w stanie Floryda. W utworze tytułowym oryginalne partie gitary prowadzącej początkowo nagrał Bob Rusay. Jednakże zespół był niezadowolony z efektu, w związku z tym ponownie partie solowe nagrał Jack Owen.

Był to pierwszy materiał zrealizowany przez Cannibal Corpse jako kwartet. Od 1995 roku wydawnictwo jest zakazane w sprzedaży w Niemczech ze względu na oprawę graficzną. Pomimo iż utwór "Hammer Smashed Face" należy do najpopularniejszych utworów w repertuarze, w latach 1995-2006 formacja nie mogła go prezentować podczas koncertów w Niemczech. Utwór został wykorzystany w filmie „Ace Ventura. Psi Detektyw”[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/ace_ventura_psi_detektyw/2014-09-11-838].

Jak wszyscy fani death metalu zapewne wiedzą - po Traumie[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/trauma/2014-07-05-510] zawsze można spodziewać się wszystkiego co najlepsze. Sprawdzona marka, a weterani śmiercionośnej sceny wyrośli już jakiś czas temu na jej liderów. Nie ma co się zresztą dziwić, panowie z tej kapeli prezentują iście światowy poziom już od wielu lat. Podobnie jest na jednej z najlepszych płyt ubiegłego roku - albumie wydanym przez Empire Records noszącym wymowną nazwę "Imperfect Like A God"[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6057753247258142706?pid=6057753247258142706&oid=110062462996295510274].

Płyta od samego początku uderza. Najpierw uderza lekko dziwiąc - pierwsza kompozycja zaczyna się trochę industrialnym wstępem - jednak już po chwili mamy death metal najwyższych lotów!!! Szalejąca gra gitar, potężny wokal, perkusja niczym karabin maszynowy - czegóż więcej mógłby chcieć przeciętny fan muzyki ekstremalnej? A jednak, co ciekawe, wśród tych gór brutalności znajdą coś dla siebie również miłośnicy bardziej progresywnych dźwięków - gitary grają całkiem skomplikowane kombinacje połamanych "melodii". Gdy słuchacz już całkiem zmęczy się machaniem łbem trzymanym przy głośnikach, gitary dają chwilę wytchnienia, pozwalają na popisywanie się perkusiście...

Nie dowierzałem, że da się grać tak brutalnie, tak szybko i ciężko, gwałcąc każdą nutę potęgą death metalu, a z drugiej strony nie robić muzyki banalnej w swojej sile i mocy. Gdy puściłem sobie dobrych parę miesięcy temu ten krążek po raz pierwszy, to zaatakował tak precyzyjnie, że potrzebowałem paru dni na otrząśnięcie się. Muzycy z Elbląga zaaplikowali moim uszom dokładnie to, czego pragnęły - muzykę zarówno potężną i o nieprawdopodobnej sile rażenia, jak i na swój sposób ambitną i odkrywczą!

Jeżeli faktycznie Bóg jest tak nieperfekcyjny jak muzyka na tej płycie, to ja gotów jestem się w tej chwili nawrócić. Póki co jednak, padam na kolana słuchając Traumy i polecam ją wszystkim miłośnikom muzyki ekstremalnej. Jeśli następne płyty rzeźników z Elbląga też mają wgniatać w ziemię dojrzałym połączeniem ciężkiej melodyki, szybkości i potęgi - to ja już dziś się po nie zapisuję!

Gdy słyszymy hasło death metal [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xiii_death_metal/2014-07-01-41] wielu powie: Vader[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261], Cannibal Corpse[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/canibal_corpse/2014-07-05-465], Autopsy[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/autopsy/2014-07-05-471], Deicide [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/deicide/2014-07-05-405]... Ci bardziej zorientowani w klasyce gatunku wymieniają jeszcze Obituary [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/obituary/2014-07-05-469], Morbid Angel [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/morbid_angel/2014-07-05-454] oraz Death[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/death/2014-07-04-315]... Nie byłoby jednak tych zespołów, gdyby nie Possessed (przez młodych fanów death metalu zespół totalnie nie znany)..., a może edukacja adeptów mrocznej sztuki śmierci nie jest w cale taka zła?

Całą prawdę o tej grupie pokazał niedawny koncert w warszawskiej Progresji. No cóż muszę przyznać, że zainteresowanie koncertem, który odbył się 19 lipca 2014 roku było tak wielkie, że musiano przenieść koncert na dużą scenę.

Niekwestionowanym liderem Possessed jest obecnie Jeff Beccera, który w 1989 roku został postrzelony od tego czasu i od tego czasu jest sparaliżowany od pasa w dół. Porusza się na przystosowanym do swoich potrzeb wózku inwalidzkim. Nie załamał się, a wręcz przeciwnie chce zarazić ludzi swoją energią, entuzjazmem i pełnią życia. Jego „czarny rydwan” uzbrojony jest w terenowe opony- przypomina majestatyczny tron samego Lorda Szatana...

W programie pojawiły się kultowe kawałki: „Seven Churches”, „The Exorcist”, „Twisted Minds”, „Death Metak”, „Beyond The Gates”, “Turbulation”, “Sorn in My Mind” i “The Eyes of Horror” i “Confessions”. Podczas tego ostatniego Jeff Beccera wyznał, że pałał żądzą zabicia dziewczyny, która go kiedyś zdradziła. Kończący koncert „Death Metal” był prawdziwym hymnem wieńczącym gatunek...          

Nie ma to jak komercha! Po sukcesie debiutanckiego albumu, wytwórnia Roadrunner Records podpisała kontrakt z Obituary[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/obituary/2014-07-05-469] na nagranie 5 albumów. Pierwszym z nich był "Cause Of Death"[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/5948480693321625682?pid=5948480693321625682&oid=110062462996295510274], obecnie powszechnie uznawany za klasyk... W składzie nastąpiła drobna zmiana - na stanowisku gitarzysty zamiast Alana Westa znalazł się znany m.in. z Death i Cancer niejaki James Murphy...

Drugi album Obituary przynosi jedynie nieznaczne zmiany w porównaniu do debiutu. Dalej jest to maistreamowy, nieskomplikowany, dosyć rytmiczny death metal. Sama muzyka zaś straciła nieco na dzikości i nieokiełznaności na rzecz bardziej wyrafinowanego brzmienia i "ambitniejszych" kompozycji. Niestety - brzmienie jest charakterystyczne dla studia Morrissound, czyli suche, korytarzowe bębny i dość mocno przesterowane gitary. Niestety brzmienie nie wyróżniło Obituary spośród setek innych kapel tam nagrywających. Również w przypadku samych kompozycji ciężko mówić o ambitności, gdyż ich konstrukcja jest dosyć prosta, dosyć rzadko pojawiają się elementy, które pozwalają na różnicowanie kompozycji. Nawet wokal Tardy'ego, który brzmi jak ryk zwierza posypywanego solą jest dosyć monotonny, jednowymiarowy, uniemożliwiający uczynienia danej kompozycji "charakterystyczną". Prace sekcji rytmicznej jest szablonowa i w gruncie rzeczy nie ma co szukać tam wrażeń. Jeśli dodam jeszcze, że cover Celtic Frost "Circle Of The Tyrants" jest nietrafiony i brzmi jak grzyby Obituary grało punka, to można by stwierdzić, że nie ma czego szukać na tym albumie.

Tak się jednak składa, że James Murphy jest dobrym gitarzystą i solówki jakie serwuje na "Cause Of Death" to jego magnum opus. Nigdy przedtem i nigdy potem nie nagrał już tak dobrych solówek. Co by tutaj jednak nie mówić, "Cause Of Death" jest największych osiągnięciem zespołu, ale odważe się powiedzieć, że jest to przereklamowany klasyk, który niestety ma bardzo niewiele do zaoferowania przeciętnemu słuchaczowi. Płyta tylko dla fanów gatunku.           

Cholernie długą drogę musiał przebyć Decapitated.. Nie mam zielonego pojęcia ilu zapalczywych fanów death metalu w 1996 roku mieszkało w rodzimym dla muzyków Krośnie... Na pewno ów zespół dupy nie urywał... Death metal dostawał już wtedy straszne bęcki od black metalu, a wokół „śmiercionośnej ekstremy” pozostawała jedynie garstka wiernych fanów. Oczywiście był Vader, który jest i był zawsze poza konkurencją... Gdy patrzy się na historię Decapitated ma się pewność, że nie była to pierwsza, ani ostatnia, ale przede wszystkim najpoważniejsza przeszkoda. Najczarniejszymi zgłoskami zapisał się w historii grupy 29 października 2007 roku. To wówczas w wypadku samochodowym zginął perkusista Witold „Vitek” Kiełtyka, a wokalista Adrian „Covan” Kowanek został ciężko ranny. Owych wydarzeń nie przerosło nawet lądowanie na lotnisku Okęcie słynnym Boeingiem 767, który „szorował brzuchem po płycie lotniska”, bo nie zdołał wypuścić podwozia. Leciały iskry, ale dzięki bohaterskiej postawie kapitana Wrony nic się nikomu nie stało.  W 2009 roku brat „Vitka” - gitarzysta Wacław Kiełtyka reaktywował zespół... Od tego czasu skład zmeiniał się wielokrotnie. Mówiono nawet, że zespół stał się trochę prywatnym folwarkiem „Vogga”.

O tym, że z kwartetem trzeba się liczyć, bo panowie mają coś do powiedzenia udowadniał już album „Carnival is Forever”, który ukazał się trzy lata temu...  Nowe „Blood Mantra”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6066331841282195010?pid=6066331841282195010&oid=110062462996295510274] nie tylko ów obraz utrwala, ale przede wszystkim wymaga... Jest oczywiście kilka powodów, dla których każdy fan metalu powinien sięgnąć właśnie po ten album aby go posłuchać...

Nie oszukujmy się, że najważniejszym elementem muzyki metalowej jest riff... Jest on mniej więcej tym czym drób dla rosołu lub silikon dla biustu Audrey Bitoni- ponętnej młodej gwiazdy porno... Nie da się po prostu bez niego pojechać dalej...  Wydaje się, że „Vogg” wie o tym dziś , a początek „Blood Mantra”- prawie minuta z samą gitarą i hit- hatem (bez wokalu) i sekcji rytmicznej jest swoistą deklaracją, deklaracją potęgi riffu. Jest to riff tłust i dobrze przyprawiony zarazem... Piekielnym zarazem...

O potędze albumu decyduje nie tylko sam riff, ale również przemyślana koncepcja połączenia go w doskonałą konstrukcję. Oczywiście są zespoły takie jak Nun Slaughter, który w utworze „God” zawarł kwintesencję „trzy akordy, darcie mordy”. Są oczywiście zespoły pokroju Braindrill, które mngością riffów potrafią uśpić. Znaleźć równowagę. Dobrać odpowiednie proporcje to klucz do sukcesu.

Na „Blood Mantra” znalazło się kilka utworów, które swoją prostotą zupełnie nie pasowała do Decapiteted. Czy można to uznać za ujmę dla zespołu, który kiedyś dzielnie niósł flagę technicznego death metalu? W żadnym wypadku.... Na „The Blasphemous Psalm to the Dummy God Creation” na dobrą sprawę widzimy trzy riffy, ale ich struktura daje więcej niż osiemnaście  Braindrill. Utwór tytułowy zaczyna się jak Pantera, ale kończy się jak Slayer... To jednak wciąż Decapiteted.  „Nest” to godny kontynuator „Spheres of Madness”- to utwór zbudowany na rozszerzonych pauzach- to równocześnie eksplozja pnaumatycznych riffow. „Blindness” to metal impresjonistyczny.

Wokal jest na bardzo wysokim poziomie Oczywiście malkontenci powiedzą, że Decaiteted już dawno przestał być klasycznym death metalem i nie zawiera klasycznego growlera, ale to tylko świadczy o nowoczesności płyty.

Czasem tak jest, że gdy napalamy się bardzo na jakąś płytkę i bardzo chcemy ją usłyszeć, to pierwszy kontakt z nią jest wielkim zawodem a kolejne jeszcze pogrążają dany album. Czasem jednak jakiś album jak gdyby od niechcenia zaczyna się kręcić w naszym odtwarzaczu i nie przestaje przez kilka najbliższych dni a nawet tygodni. I ten drugi przypadek nastąpił u mnie właśnie w związku z najnowszą propozycją Traumy[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/trauma/2014-07-05-510].

Po bardzo dobrym „DetermiNation” ukazała się bardzo przeciętna w mym odczuciu „Hamartia”, toteż istniały obawy, że najnowsza pozycja w dorobku jednego z czołowych ostatnimi czasy naszych death metalowców[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xiii_death_metal/2014-07-01-41] może nie być zbyt ciekawa. Tak więc „Thrash'em All” kupowałem raczej dla zawartości tekstowej niż dla wydawnictw dodanych do gazety.

Postanowiłem jednak przesłuchać i zobaczyć co tam w Traumie piszczy. I jakież było moje zdziwienie gdy usłyszałem "Intro Monument", krótki instrumentalno-chóralny wstęp do płyty! Jakby żywcem wyjęty z krążka jakiegoś symfoniczno-black metalowego zespołu! Przyznam, że taki oryginalny jak na death metal początek bardzo zaciekawia i zachęca do przesłuchania całości. Zaraz potem uderza "Greed" i już wiemy, że mamy do czynienia z Traumą i to w wysokiej formie. Błyskawiczny początek szybko przeistacza się w gniotący wszystko walec wzbogacany oryginalnymi riffami i w końcu kapitalną solówką czemu towarzyszy growl Kopcia i raz po raz wyskakujący skrzek Mistera. Ten pierwszy jeszcze dodaje całej płycie ciężaru, drugi zaś zdecydowanie dynamiki i szybkości. Po walcowatym początku przychodzi czas na szybki "Altar Of Vanity", numer który spokojnie mógłby się znaleźć na „DetermiNation”. Po dość typowym, gniotącym początku panowie zaczynają nieco ubarwiać swoje brzmienie w kolejnym "The Eternal Quest". Wysuwająca się na pierwszy plan sekcja rytmiczna i oryginalne, przywodzące nieco na myśl Serpentię gitary uspokajają łomot i w jego miejsce wprowadzają chwilę zadumy i pewnej refleksji na płycie. W końcu wybucha wspaniała, butna solówka i nagranie pochłania nas w całości. Kapitalny, oryginalny utwór. Po nim przychodzi czas na typowe, walcowate "Unexpected Lie", naszpikowane świetnymi solówkami. Właśnie solówki to element, który temu wydawnictwu bardzo nadaje kolorytu. Już na „DetermiNation” kilka z nich dogłębnie mną poruszyło, nie inaczej jest na „Neurotic Mass”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6079677800976710114?pid=6079677800976710114&oid=110062462996295510274] gdzie, raz po raz, burzą snujące się powoli kompozycje by nadać całości znamiona prawdziwej sztuki. Mister wykonał tutaj mistrzowską robotę. Poza solówkami skomponował też zacne riffy, które nadają materiałowi melodyki i sprawiają muzykę zamieszczoną na tym krążku bardziej przystępną. Po "Unexpected Lie" powoli sączy się utwór tytułowy urozmaicony melodeklamacjami; potwornie ciężki i dołujący, z charakterystycznym, chwytliwym refrenem. Po nim nadchodzi pompatyczne, wzbogacone partiami keyboard'u (Siegmar z Vesanii) "Immolated", kolejny wolny (bo w sporej części w takich tempach kręci się ta płyta) ciężarowiec. Nieco odświeżenia przynosi zagrane trochę na grindcorową nutę "Edge Of Vegetation" zawierające fenomenalną solówkę. Sekcja rytmiczna (perkusja!) też daje tutaj czadu! Krążek zamyka dumne, pompatyczne "Dead Macrocosm", idealny numer na zakończenie płyty, powoli się rozkręcający do szalonego sola, potem zaś stopniowo opadający, zakończony brzdękaniem gitary akustycznej. Nie pozostaje nic innego jak tylko nacisnąć play i znów delektować się najnowszym dziełem Traumy. Bo o ile DetermiNation była płytą dobrą, to Neurotic Mass jest bardzo dobrą!

Podsumowując – „Neurotic Mass” to kawał soczystego, solidnego death metalowego mięcha naszpikowanego szalonymi solami i oryginalnymi wstawkami. Mimo dość charakterystycznego brzmienia nie zabrakło temu albumowi świeżości. Polecam!

Amerykanie z formacji Starkill szykują się do premiery drugiej płyty pt. „Virus of the Mind”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6081555964675845538?pid=6081555964675845538&oid=110062462996295510274].

Podobnie jak debiut kwartetu z Chicago, "Fires Of Life" z 2013 roku, tak i jego następca ukaże się z nalepką niemieckiej Century Media Records. Jego premierę wyznaczono na 20 października.

Nowy longplay Starkill wyprodukowano w studiu "Electrowerks" pod okiem Chucka Macaka.

W utworze "Winter Desolation" gościnnie wystąpił James Malone, wokalista amerykańskiej grupy Arsis.

Starkill... Ten zespół chodzi mi po głowie już od wakacji... Z powodu marnej okładki byłem bliski przeoczenia wirtuozerskiego geniuszu jakim dysponuje Starkill. To wcale nie jest przesada lecz staje się wizytówką tego zespołu. Po wielu sesjach z „Fires Of Life”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6081567702997384546?pid=6081567702997384546&oid=110062462996295510274]  nadal nie wiem czy poza wirtuozerią jest w nich coś wyjątkowego. Tym bardziej, że wizualnie jest to pomieszanie defkorowych dzieciaków z męską wersją Hannah Montana. Trochę słabo ale muzycznie… Zasadniczo, Starkill jest już trzecim wcieleniem tych młodzianów. Najpierw była Ballistika i jedno demo. Potem Massakren i jeden pełny krążek i jedna ep’ka. Rok 2012 przyniósł kolejną zmianę i nowy materiał. Wtf? Chciałoby się rzec. Nie wiadomo bo w tych czasach, oficjalną stroną staje się profil na facebooku a biografia to zbędne zło. Ok – moja irytacja jest uzasadniona wyłącznie przez moje „widzimisię”. Misie nie żyją a Starkill nadal zrywa czapkę z głowy. Dynamika tego wydawnictwa powala. To taki death metalowy Dragonforce opowiadający epickie historie i nieustannie grający nam w tempo, zwinne melodie. Krążek jest przebogaty. Można go przyrównać do solowych krążków wirtuozów takich jak Neil Zaza czy Michael Romeo. Tam jednak mamy nieco „zaburzone” (narażam się, wiem) proporcje w stosunku konceptu do samej muzyki. Starkill te proporcje ujednolica i poza historią ma też zbalansowaną oprawę muzyczną. Bardzo spójną i złożoną. Trochę power metalową lecz wyraźnie nawracającą się na melodyjny death metal. Szybko przestaje zaskakiwać lecz te 54 minuty ulatują z życiorysu niczym kartka z kalendarza. W niektórych, melodyjnych partiach słychać tu inspiracje Children Of Bodom[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/children_of_bodom/2014-07-05-449] lecz trzeba przyznać, że w całej swojej oczywistości, amerykanie są dość oryginalni. Ekstremalna perkusja brzmi niekiedy jak automat lecz doskonale uzupełnia te dźwięki. Najmniej rzuca się w uszy wokal. Jest jakoby go nie było ale to i tak nie przeszkadza bo przez 90% czasu jesteśmy skupieni na gitarach.

Ten zespół popełnił chyba wszelkie możliwe wpadki około muzyczne a i tak się broni. Brzmi doskonale i jest bliski perfekcji. Przyjemna rytmika dostarcza nam rozrywki a płynne zmiany tempa dolewają oliwy do ognia. Chłopaki są w formie i serwują wysoko oktanowy, wirtuozerski death metal[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xiii_death_metal/2014-07-01-41]. Rzecz rzadka lecz zacna. Polecam przymknąć oko na pozostałe niedogodności bo „Fires Of Life” to wyższa szkoła jazdy ekstremalnego metalu. Polecam!

Stary dobry OBITUARY[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/obituary/2014-07-05-469] powrócił z nowym, długo wyczekiwanym materiałem. Zespół, co prawda w okresie mniejszej aktywności nie zawieszał działalności gdyż wydał płytę koncertową 2009 i jedną kompilację w 2013 roku, ale na premierowy materiał trzeba było czekać aż 5 długich lat.

Co można powiedzieć o nowej płycie OBITUARY?? Jedno jest pewne chłopaki powrócili z wielkim impetem. Utwory na płycie są zróżnicowane i choć, dominują na niej średnie i wolne tempa to nie brakuje tu szybkich numerów, co sprawia, że płytę słucha się bardzo dobrze. Dobrze zaaranżowane są także gitarowe sola, w których może nie ma wielkiej finezji, ale za to świetnie podkreślają klimat, jaki znajduje się na płycie i jest w nich sporo melodyjności. Płyta niestety posiada swoje wady. Pierwszą z nich jest brzmienie gitary basowej, które raz jest zbyt mocno wyeksponowane a raz zanika. Dzięki temu dźwięk jest mocno stłumiony. Druga sprawa to perkusja. Werbel mocno schowany z tyłu jest słabo słyszalny natomiast centrale, które wysuwają się na pierwszy plan są totalnie pozbawione brzmienia basowego, co jak na moje ucho brzmi dość dziwnie. Reszta jest w jak najlepszym porządku.

Początek płyty CENTURIES OF LIES to szybki nie za długi numer z dobry dynamicznym riffem i precyzyjną perkusją. Świetny, energetyczny początek z wieloma zmianami zarówno w sferze muzycznej jak i rytmicznej. VIOLENT BY NATURE to już inna bajka. Utwór ten jest wolniejszy od swojego poprzednika i choć dominuje w nim dość żwawe tempo to jednak gęsto osadzone riffy i częste zwolnienia przypominają klasyczne dokonania zespołu. PAIN INSIDE to już klasyka, jaką prezentuje zespół od początku swojego istnienia. Wolny z ciężkim, leniwym riffem, ale za to z solidnym wykopem. Rewelacyjnie prezentuje się kolejny numer VISIONS IN MY HEAD. Dynamiczny prowadzony w dość szybkim tempie z rewelacyjną perkusją i świetnymi gitarami. BACK ON TOP to połączenie klasycznego Death Metalu w stylu OBITUARY z melodyjnym spokojnym graniem. Rewelacyjne solówki (najlepsze na płycie) w refrenach sprawiają, że jest to najlepszy numer na płycie. VIOLENCE to kolejna Death Metalowa petarda prowadzona w szybkim tempie od początku do samego końca. Wraz INKED IN BLOOD powracamy do klasyki w stylu OBITUARY. Tak samo jest w kolejnych kompozycjach DENY YOU, WITHIN A DYING BREED i OUT OF BLOOD. W między czasie mamy szybki i pełen energii numer w postaci MINDS OF THE WORLD. Na koniec zespół prezentuje nam PARALYZED, który świetnie spisuje się w roli zamykającego całość.

Nowa płyta OBITUARY płyta jest ciężka i bezkompromisowa i choć nie jest pozbawiona wad to grupa dalej prezentuje swój wcześniej wyznaczony wysoki poziom nie spuszczając z tonu ani trochę.

Kategoria: recenzje | Wyświetleń: 468 | Dodał: Bies5093 | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Formularz logowania

Wyszukiwanie

Kalendarz
«  Wrzesień 2014  »
Pn Wt Śr Czw Pt Sob Nie
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930

Archiwum wpisów

Przyjaciele witryny
  • Załóż darmową stronę
  • Internetowy pulpit
  • Darmowe gry online
  • Szkolenia wideo
  • Wszystkie znaczniki HTML
  • Zestawy przeglądarek

  • Copyright MyCorp © 2025Darmowy kreator stron www - uCoz