Piątek, 11.15.2024, 5:27 AM
Witaj Gość | RSS Główna | Rejestracja | Wejdź
Moja witryna
Menu witryny

Kategorie sekcji
historia [56]
classic rock [195]
hard rock [74]
punk rock [84]
NWOBHM [12]
black metal [164]
death metal [64]
thrash metal [38]
gothic metal [14]
metal symfoiczny [5]
new metal [47]
groove metal [3]
doom metal [14]
progresja [15]
mroczne koncerty i festiwale [2]
recenzje [63]
power metal [17]
grunge [9]
Moja książka- black metal [3]

Statystyki

Ogółem online: 1
Gości: 1
Użytkowników: 0

Główna » 2014 » Wrzesień » 11 » Klasyczne albumy heavy metalu- Death Metal, cz. 1
2:26 PM
Klasyczne albumy heavy metalu- Death Metal, cz. 1

Długo zastanawiałem się od czego zacząć. Wybór naprawdę był trudny. W ostatnich dniach znalazłem płytę, która bezwzględnie wbiła mnie w fotel. To najnowsze wydawnictwo olsztyńskiego Vadera [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261] „Tibi et Igni” [zamów sobie koszulkę z nadrukiem: https://plus.google.com/photos/search/vader?pid=5998731768951473554&oid=110062462996295510274] (z łac. „Tobie i ogniu”). Ciekawostką jest, że w roku 2008 ukazał się polski thiller o tym samym tytule, który naprawdę może być pasjonujący dla widza... Młody dziennikarz Adam (zajmujący się dziennikarstwem śledczym w lokalnej gazecie „Kurier Pomorza”) pewnego dnia otrzymuje pocztą list bez nadawcy, w  którym znajduje się dopisek: „Tibi et igni” („Dla Ciebie i ognia”) oraz trzy zdjęcia jego narzeczonej- Anny, w miejscach w których nigdy nie była. Adam wszczyna swoje śledztwo, które doprowadza go do przerażającej prawdy... Nie doszukałem się jednak informacji jakoby Peter korzystał z inspiracji filmem... Tytuł z całą stanowczością brzmi interesująco (o to chodzi by przyciągał uwagę”).

Peter postanowił zadbać o każdy szczegół. Przez trzydzieści lat  doświadczeń scenicznych doskonale nauczył się tego dokonać. Jak pisałem wcześniej tytuł na pewno przyciągnął. Nie wiem czy bliżej mu do wspomnianego filmu czy kultowego serialu „Twin Peaks. Ogniu krocz za mną.”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5947683454253934593/5947684125949878290?pid=5947684125949878290&oid=110062462996295510274][http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/twin_peaks_ogniu_krocz_za_mna/2014-09-09-834] z lat 90-tych XX wieku.

Kolejnym elementem dobrego PR zespołu jest okładka. Gdy wchodzę do sklepu muzycznego pierwszą rzeczą, na którą zwracam uwagę jest właśnie okładka. Peter i tym razem wiedział jak to wykorzystać. Zaangażował Joe Patagno, autora ikonicznych okładek Motörhead[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/motorhead/2014-07-08-753]. Okładka jest ikoniczna, która hipnotyzuje swoim demonizmem, jest ognista (zobacz sobie obrazek do nadruku)...

Płyta zachęca by po nią sięgnąć. Gdy już zakupimy sobie nowe wydawnictwo Vadera i odpalimy go sobie w naszych odtwarzaczach nie mamy wątpliwości, że mamy do czynienia z dobrym death metalem[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xiii_death_metal/2014-07-01-41]. Gdy weźmiemy pod uwagę ostatnie koszmarki Morbid Angel[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/morbid_angel/2014-07-05-454] to widzimy, że nasi Olsztynianie są naprawdę w dobrej formie.

Często sceptycy zarzucają, że Vader bez Maurycego „Mausera” Stefanowicza, Krzysztofa „Decenta” Raczkowskiego i Leszka „Shambo” Rakowskiego + Peter  i „towarzyszące mu osoby”. Muszą się z owym stwierdzeniem nie zgodzić: Marek „Spider” Pająk (znany z występów w death metalowej formacji Esqarial[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/esqarial/2014-07-04-227]), Tomasz „Hal” Halicki (występujący m.in. w Hermh[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/hermh/2014-07-05-418 ]) i Jonas Stewart to muzycy wybitni. Vader ma swój styl, a Peter wytycza jasną drogę, którą muzycy z nim współpracujący mają podążać. Gdy do zespołu dołączył swego czasu Wacław „Vagg” Kiełtyka- gitarzysta Decapiteted[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/decapiteted/2014-07-05-433]   próbował zmienić styl Vadera. Pojawiło się pytanie po co tworzyć klony? Mamy dwa dobre zespoły o renomie międzynarodowej. Piątek wniósł do Vadera mnóstwo swojego stylu. To wybitny gitarzysta. Nie boję się użyć stwierdzenia, że duet Peter- Pająk jest porównywalny ze słynnym duetem ze Slayer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279 ]: King- Hannaman.

Nowy album Vadera jest połączeniem deathmetalowej mocy, szczypty czerni (black metalu głównie przy budowaniu diabolicznej wręcz tajemniczości) i klasycznego heavy metalu.

„Tibi et Igni” wydaje się być jeszcze lepszym albumem niż świetny „Welcome To the Morbid Reich” wydany w 2011 roku. Czego? Odpowiedź na to pytanie jest prosta: „Welcome...”jest przewidywalny- Ci co znają twórczość thrash/ death metalowej formacji wiedzą czego się spodziewać. „Tibi et Igni” zaskakuje i to wielokrotnie.

Weźmy dla przykładu „Worns of Eden”[http://www.youtube.com/watch?v=mqBJWSzM56Y]- mamy tu wybitne partie wokalne, niezmiernie jadowite, ale również deathowe ultrawściekłe riffy... Z pewnością tego oczekiwali fani, bo do tego przyzwyczaił nas Vader w swojej wysokiej formie. Mało kto się jednak spodziewał  tak rockowej solówki i hałaśliwego wstępu. Można powiedzieć, że nie brakuje tu groźnych momentów , które zahaczają nawet o black metal[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xii_black_metal_cz_i/2014-07-01-36 ](choć Vader nie jest zespołem black metalowym!). Bodaj najmocniejszym kawałkiem na płycie jest „Where Angels Weep”[http://www.youtube.com/watch?v=2yWpgwDYY9M&feature=kp]. W „Hexenkessel”[http://www.youtube.com/watch?v=V_W-V_GnSd0], „Armoda of Fire”[http://www.youtube.com/watch?v=vaRhNv-bjeo] czy „Light Reaper” mamy zastosowanie zwolnione tempa i to dość radykalnie! Wielokrotnie usłyszymy tu również wątki „symfoniczne”, po które zespół sięga wyjątkowo śmiało. Podniosłe, powiedziałbym nawet patetyczne występy pojawiają się aż w trzech numerach: „Hexenkessel”, „Go to hell”[http://www.youtube.com/watch?v=C15QxNAUNxU] czy „The Eye of the Abyss”[http://www.youtube.com/watch?v=QiwXF6Wu6Kw] z dwuminutowym przypominające symfoniczne intrem i chórkami. Zaciekawia też wstawka gitarowa na początku i na końcu a także gitarowe solo. Można powiedzieć, że melodyjne popisy gitarowe „Spidera” są prawdziwą ozdobą płyty, a Peter w „Light Reaper” rewanżuje się „odjazdami z wajchą”, do których raczył nas przyzwyczaić. Kolejne chwytliwe momenty gwarantują:  „Hexenkessel”, „Abondon All Hope”[http://www.youtube.com/watch?v=w7Qgyy2K6Tg] czy przede wszystkim „Triumph Of Death”[http://www.youtube.com/watch?v=jRtj9qv30dg]. Można powiedzieć, że  ten ostatni dość mocno zbliża się do thrash metalowej stylistyki. Wpadający w ucho refren śmiało może konkurować z hymnem Vadera    „Hallelujah! (God is dead)” [http://www.youtube.com/watch?v=raerE_zUfCA].

Nie brakuje siły rażenia. Brzmienie też nie powinno nikogo zniechęcić, bo materiał „robiony” został w sprawdzonym już studio „Hertz” pod czujnym okiem braci Wiesławskich.

Całość wypada nieźle. Kluczem do sukcesu jest oczywiście pomysłowość Petera, który uzupełnia się z finezją Marka Pająka, a całość dopełnia młodzian James Stewart- nowy bębniarz Vadera[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/nowy_perkusista_vadera/2014-07-04-276 ].

Ciekawością jest utwór „The End”[http://www.youtube.com/watch?v=LKBaRVvm-i4] , który dopełnia płytę. Pełno tu patosu, wolnego tempa i rozwiązań, które w Vaderze się nie pojawiały... Elementy death metalu łączy się z dobitnymi rytmami, harmonicznymi solówkami i melodeklamacją głębokim głosem... Zdziwieni? No chyba nie koniecznie, bo Vader od trzydziestu lat jest na swoim właściwym kursie i nie zamierza zwalniać tempa.

Mam jednak mały minus do tej płyty.... W wersji podstawowej zabrakło mi „Przeklętego na wieki” [https://www.youtube.com/watch?v=v4dCFyqAiV8](bonus w wersji gramofonowej!), którego Vader wrzucił jako bonus... Uwielbiam ten kawałek, szczególnie jego początkowe balladowe dźwięki... Ten początkowy wokal pani Marty Gabriel jest po prostu genialny... Trochę przypomina mi Małgośkę Ostrowską[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/malgorzata_ostrowska_i_lombard/2014-07-01-70] A potem... wchodzi „Peter” ze swoim „wokalem”, zespół przyśpiesza... – czyli Vader w swoim stylu...    

Death metal[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xiii_death_metal/2014-07-01-41] jest już od ponad dziesięciu lat muzyką, którą sobie cenię... W muzyce ekstremalnej, która jest tak niekomercyjna – jest coś hipnotyzującego, co przyciąga słuchacza i prowadzi go zupełnie w inne wymiary... Szczególną rolę na tym polu odgrywa scena amerykańska: Cannibal Corpse[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/canibal_corpse/2014-07-05-465], Deicide[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/deicide/2014-07-05-405 ], Obituary[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/obituary/2014-07-05-469] czy Autopsy[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/autopsy/2014-07-05-471], a także nieistniejące już Death[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/death/2014-07-04-315 ]. Pamiętam, gdy na początku lat 90-tych po raz pierwszy zetknąłem się z kontrowersyjną płytę: „Butchered at Birth”[http://www.youtube.com/watch?v=Dw223-FK-Fw]  z 1991 roku. Przerazić się można nie tylko przerażającej okładki, gdzie „dwaj przystojni zombie  dokonują operacji na kobiecie w ciąży, wyciągając z niej płód (na hakach wiszą już inne płody), ale i growlingu Chrisa Barnasa (warto zauważyć, że od 2006 roku płyta ukazała się owinięta w rzeźni papier, bo cenzura zakazała sprzedaży tej płyty w Niemczech).

Nie ukrywam, że był to okres, gdzie Autopsy spisałem trochę na straty. Zespół milczał od 1995 roku! Gdy w 2011 roku pojawił się album „Macabre Eternal”- nie będę ściemniał, że przyglądałem się temu wydarzeniu dość sceptycznie... Dlaczego? Może dlatego, że nie wierzę w spektakularne powroty, choć muszę przyznać , że album naprawdę był dobry! Zespół pokazał jednak, że nie spoczywa na marach, bo już w 2013 roku wydał kolejny album „The Headless Ritual”[http://www.youtube.com/watch?v=0fmm7U6KVLo], a zaledwie dziesięć miesięcy później , tj. 21 kwietnia 2014 roku (poprzedni album ukazał się 24 czerwca 2013 roku!) powstał krążek „Tourniquets, Hacksaws & Graves”[http://www.youtube.com/watch?v=NUrsdHth250][pobierz wzór na: https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6023724430892807682?pid=6023724430892807682&oid=110062462996295510274]- jako kolejne dzieło w drodze kompletnego rozkładu, co w przypadku death metalu można uznać za komplement. Krótko mówiąc to dokładnie takie Autopsy jakie kochają fani: to wulgarne brzmienie, odpychające i trochę toporne... i ten jadowity wokal Chrisa Reiferta (znany m.in. z grupy Death[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/death/2014-07-04-315 ] a także z Absess). To przede wszystkim chwytliwe ataki, które słychać na: „Savagatery”[http://www.youtube.com/watch?v=_EPbLxMesxg] czy „After the Cutting”[http://www.youtube.com/watch?v=BMDdE6cc7CY]; „walcowate miażdżenie” w „Buriel”[http://www.youtube.com/watch?v=YQ-IvO751wY], nie stroniące od gitarowych harmonii „Parastie Eye”[http://www.youtube.com/watch?v=s4n6nZ9WGL8], melodii na pograniczu rzewności (pełen bólu, cierpienia, żalu) na „Deep Crimson Dreaming”[http://www.youtube.com/watch?v=YT7X4xiUfGs]. Na własne potrzeby w aranżu do „All Shell Blead” zastosował motyw z „Marsza Żałobnego”. Można powiedzieć, że Autopsy na tej płycie zastosował nie tylko klimat pogrzebowy czy grobowy, ale również bagienny. Widać to w „The Howiling Dead”[http://www.youtube.com/watch?v=xhhdh8pbyto]. Wielbiciele efektownych solówek też znajdą coś dla siebie w „Forever Hungry”[http://www.youtube.com/watch?v=Bve2JMAu-Ng]  czy „Partanostic Eye”. I wreszcie koncertowy hymn w stylu Autopsy o wszystko mówiącym tytule „Autopsy”. Czy album ten robi wrażenie? Na pewno tak, gdyż pokazuje, że zespół odzyskał dawną formę (choć dla wielu „Macabre Eternal” był prawdziwym cudotwórstwem równym z ożywieniem zwłok, a Tourniquets, Hacksaws & Graves” jest dowodem na to, że zespół powraca do solidnej pierwszej ligi death metalu). Można powiedzieć, że sami zdecydujecie, czy zaufać sympatycznemu zombie na okładce... Czego? A tego dowiecie się gdy sięgniecie po ten album :)...  

Wiem, że taka nazwa jak Children of Bodon[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/children_of_bodom/2014-07-05-449] u wielu fanów tzw. true death metalu [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xiii_death_metal/2014-07-01-41 ] wzbudza torsje. Nie ulega wątpliwości, że zespół odniósł sukces. Gdy jeszcze weźmiemy pod uwagę, że ten Alexi Laiho  maluje sobie paznokcie czarnym lakierem- mamy jasny komunikat: pedał, a my nie lubimy pedałów (tymczasem wiemy, że homoseksualistą jest były wokalista black metalowej[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xii_black_metal_cz_i/2014-07-01-36] formacji Gorgoroth[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/gorgoroth/2014-07-05-409 ]- „Gaahl” i to na, jakoś nie przeszkadza). Jakim więc prawem taka komercyjna kurwa staje na trasę koncertową obok takich firm jak Slayer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279]? Przecież to potwarz...

Ok., żarty na bok, ale jak to powszechnie wiadomo w każdym żarcie tkwi ziarnko prawdy, dlatego tak komercyjny zespół jak Children of Bodon nigdy nie przekona do siebie death metalowych ortodoksów i wcale a wcale nie zamierzam ich tu przekonywać. Dotychczasowi fani kwintetu z „obowiązku” kupią każdy album... Pozostaje trzecia grupa: poszukiwaczy, do których i ja należę. Children of Bodon to trochę teutoński, kwadratowy heavy metal na sterydach, to mdłe odpryski klawiszowego black metalu i onanizm na solówkach- death metalowy onanizm. I nagle okazuje się, że takie zjawiska jak fiński Children Of Bodon wcale nie musi powodować wymiotów, a może zapewnić odrobinę rozrywki. Na „Helo of Blood”[http://www.youtube.com/watch?v=uobpIGqhiys]- najnowszym osiągnięciu Finów pojawia się kilka niekonwencjonalnych rozwiązań np. w „Death Man’s Hand On You”[http://www.youtube.com/watch?v=q0ZwPw4db4M]- to osobliwa półballada.

Ciekawa jest też synkopowe riffowanie w „Teresferance” i z nabuzowanym blastem kawałek tytułowy.       

Jeśli traktować ten zestaw jako metal rozrywkowy, jest naprawdę nie źle.

Przypuszczam młodzieży taka nazwa jak Armagedon[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/armagedon/2014-07-05-485] nie wiele powie... Warto jednak ją sobie zapamiętać, bo jest to jeden z prekursorów death metalu[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xiii_death_metal/2014-07-01-41 ] w Polsce obok Vader[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261 ]czy Imperator[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/imperator/2014-07-05-414]. Można powiedzieć, że to co mnie w powrocie Armagedonu ujęło to z pewnością ich dystans do słów „legenda” czy „kultowy”. Sławomir „Slavo” Maryniewski nie należy do ludzi, którzy żyją mrzonkami sprzed dwudziestu lat (choć płyta „Insisible Cricle” [http://www.youtube.com/watch?v=bopN18-m9b4] wydana w 1993 roku była naprawdę dobra!). Armagedon dziś z powodzeniem łupie swój death metal, co pokazuje wydany w 2013 roku „Thanatology”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6043725289038139058?pid=6043725289038139058&oid=110062462996295510274].

Album rozpoczyna się elektronicznie nasyconą introdukcją, z której wyłania się syntetyczny beat. Takie rozwiązanie nie można w żaden sposób potraktować jak pogoń za brzmieniami czy aranżacyjnymi nowinkami, czego niektórzy fani się spodziewali. Na poprzedniej płycie „Death Teen Nothing” pojawiły się klawiszowe interwencje. Nie, to z pewnością nie ten trop. A jaki jest właściwy skoro Armagedon nie chce wracać do przeszłości? Właśnie na tym polega czar „Thanatology”, bo siła tego albumu drzemie w małym uniwersum stworzonym przez kwartet znakomitych muzyków. Może nie jest to dzieło demiurga, ale na pewno własne... Nowe utwory odbywają się bez koronek aranżacyjnych, lecz jest w nich wystarczająco dużo detali, by mówić o płycie wielokrotnego użytku, której na pewno nie odłożymy w kąt po pierwszym przesłuchaniu. Nie ma na tej płycie jakiejś zaskakującej nawałnicy, ale nie ma też chwili „mazgajstwa” typu Myslovitz[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/myslovitz/2014-11-08-910]. Płyta na pewno nie przemówi do hipstera czy do zgreda, który żyje wspomnieniami z minionej epoki. Gdy jesteś prawdziwym fanem death metalu: to ta płyta jest właśnie dla CIEBIE!

Metal ekstremalny ostatnich dni stać jednak na „koszmarki małe i wielkie”. To co powiem napełnia mnie bólem, bo naprawdę lubię Arch Enemy[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/arch_enemy/2014-07-05-467 ], ale gdy usłyszałem „War Eternal”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6028104440284715698?pid=6028104440284715698&oid=110062462996295510274] długo nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. Arch Enemy, który miał bronić honoru szwedzkiej sceny zawiódł na całej linii, a szwedzki death metal zatonął niczym Titanic. Początkowo myślałem, że przyczyną tego słabego albumu jest wymiana wokalistki  Angelę Gossow (2000- 2014) zastąpiła Alissa Whitd- Gluz (lat 28, urodzona w Quebecku w Kanadzie)- młoda, ambitna osóbka, która uczyła się techniki wokalu od starszej koleżanki, ale wykopanie jej z Aginist (melodic death metal) o czymś świadczył. Nie oznacza to, ze Alissa nie umie śpiewać czy raczej growlować. Ba powiem więcej, ma umiejętność śpiewania czysto, co rzadko się zdarza w death metalu. „War Eternal” jest po prostu mocno przeciętny. To w dalszym ciągu dobry metal, ale na „War Eternal” mam dziwne wrażenie, że mizdrzy się do słuchacza, nie tylko w obliczy młodej, atrakcyjnej wokalistki. Death metal stał się komercyjny, a to już zakrawa na kpinę.

Już w pierwszym utworze zespół zastosował manewr maskujący, a mianowicie gęsty blast, który przypomina serię z UZI. To by było fajne, bo grupa chciała zakomunikować swoją wściekłość, a oto chodzi w death metalu. Z każdą kolejną minutą było gorzej. Arch Enemy udowadnia, że chce grać heavy/speed metal, a nie thrash/death, który tak kocham i tego oczekiwałem. To tak jakbym słuchał Strativarius z growlingiem- trochę zakrawa na karykaturę, prawda? Te kiepskie, wątłe riffy i te klawiszowe wstawki... koszmar! Oczywiście ludzie, którzy nie są wybredni- łykną ten album, ale dla fanów to potwarz. Odejście Angelli Gossow czy Nicka Cordle, którego zastąpił Christopher Amotta nie wiele pomogło. Michael Amott popełnil błąd, a szkoda, bo nie widać promyka nadziei w twórczości Arch Enemy. 

Nie ulega wątpliwości, że amerykańska scena heavy metalowa- death metalowa stoi. Nie ulega wątpliwości, że czekałem na 25 listopada 2013! To właśnie tego dnia ukazało się dziecko (Rosmary)[http://rockmetal-nibyl.ucoz.pl/blog/dziecko_rosmary/2014-09-16-844] Glana Bantona i jego kolegów z Deicide[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/deicide/2014-07-05-405 ]  pt. „In the Minds of Evil”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6029201002161150930?pid=6029201002161150930&oid=110062462996295510274]. Na przełomie lat 80-tych i 90-tych było Death[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/death/2014-07-04-315]- które było bezkompromisowe, Morbid Angel[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/morbid_angel/2014-07-05-454] i właśnie Deicide. Dwa pierwsze albumy Bentona były po prostu fenomenalne, a następnie tylko! dobre lub nawet przeciętne... Na albumie „Insineratehymn” zespół osiągnął dno... Benton postanowił rozstać się z braćmi Hoffman i było lepiej: Deicide odbiło się od dna. Ok. „In The Minds of Evil” jest naprawdę dobrą płytą- może nawet najlepszą jaką Benton nagrał w ostatnich latach! Nie zmienia to faktu, że ciągle pamiętam dwie pierwsze, które były fenomenalne, a „In the Minds of Evil” to dobra klasa średnia! Wiem, czepialski jestem!, ale o to chodzi pisząc dobre recenzje- sentymenty odkładam na bok i staram się być obiektywny. Nowe kawałki Deicide to kawał dobrej młócki, a Glen jak to Glen mimo swoich 46 wiosen wybije się w rejony bezwzględnego bestialstwa. Można jednak powiedzieć, że swoim wokalem i charyzmą nie zbuduje w pojedynke całego albumu. In Minds of Evil” nie zawiera tego pazura czarta, który rysował taflę szkła. To piękna retoryka, ale fanom Deicide zależy na wściekłości pomieszanej z wrzaskiem rodem z piekła... Szkoda... Ale warte porównania!

Alex Krull z niemieckiej formacji death metalowej Atrocity[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/atrocity/2014-07-05-486 ] przyzwyczaił nas, że jedyną pewną rzeczą na jaką mogą liczyć jego fani jest... zmiana!Zdziwieni? Wystarczy prześledzić sobie  historię formacji, dla której death metal już dwadzieścia lat temu (1994) stał się za ciasnym kierunkiem (gdy ukazał się album „Blut”). Przez lata zespół korzystał z industralu,  gotyku, a nawet popu! Gdy słucham „Okkult”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948482124753232769/6029248734723847250?pid=6029248734723847250&oid=110062462996295510274] mam dziwne przeczucie, że zespół zupełnie zapomniał o swoich death metalowych korzeniach i wielu zarzuci mi: co taka kapela jak Atrocity robi w dziale death metal[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xiii_death_metal/2014-07-01-41]? Dla mnie jednak zespół, który poszukuje poszerzając swoje brzmienie może być bardziejdeath metalowy niż nie jedna ortodoksyjna horda, która od lat powtarza te same schematy...

„Okkult” to bowiem najmocniejsze dzieło Atrocity od czasów „Willenskreft”. Już sam fakt, że riffy z „Death By Metal”[http://www.youtube.com/watch?v=FGfjKGAobdk&feature=kp]  przelerzał w archiwum lidera grupy aż 21 lat świadczy, że ten album jest autentyczny i niezmiernie ciekawy. Nie zdziwiło mnie to, gdyż podobnynm rodowodem mogłyby się pochwalić „Pandemonium”[http://www.youtube.com/watch?v=uO1AsoyMqlY&feature=kp], „Necromancy Divine”[http://www.youtube.com/watch?v=qw1OMWWpZU8]  czy „Masaya (Boca Del Inferno)”... Pewniakiem jest, że takiego Atrocity dawno nie słyszeliśmy. Oczywiście udowadnianie, że mamy ponownie rok 1991 byłoby bez sensu. Widoczna jest tu przede wszystkim symfonika, która została nagrana przy udziale Orkiestry Ligua Mortiis Orchestra w Mińsku pod czujnym okiem maestra Smolskiego... Nie brakuje tu również industralno- gotyckiej rytmiki, jak w „Murder Blood Assasination”[http://www.youtube.com/watch?v=tM7JmcCYhyA], „Satan’s Brent”, „La Voisine”. Można powiedzieć, że takie  dodają tylko pikanterii i tak już na genialnej płycie. Przy całym swoim ciężarze nowy materiał Atrocity jest cholernie przebojowy! „Haunted By Demons” to wręcz heavy metalowa chwytliwość.

Album ten ma być częścią trylogii. Gdy pozostałe części będą tak dobre jak „Okkust” nie będę bał się powiedzieć, że jest to opus magnum Alexa Krulla. Syn death metalu powrócił na łono death metalu po 20 latach...      

Cannibal Corpse[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/canibal_corpse/2014-07-05-465 ]  to zespół, z którym jestem związany sentymentalnie, bo po raz pierwszy zetknąłem się z nim 20 lat temu w 1994 roku... Pamiętam jak dziś, że po pierwsze przeraził mnie wokal  Chrisa Barnesa, a po drugie okładka słynnego albumu „Butchered At Birth”[https://www.youtube.com/watch?v=Dw223-FK-Fw][https://plus.google.com/photos/search/cannibal%20corpse?pid=5948480637638200162&oid=110062462996295510274].

 Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie jest prawdziwą frajdą obserwować jak z płyty na płytę zespół się rozwija a jego muzyka ewoluuje. Muzycy polepszają swój warsztat i otrzepują się z resztek młodzieńczego gniewu, skupiając większą uwagę na przemyślanych kompozycjach. Czemu o tym piszę? Otóż dlatego, że Butchered At Birth jest płytą z takiego właśnie etapu rozwoju Cannibal Corpse.

Druga pozycja w dyskografii krwiożerczych "kanibali" jest zdecydowanie bardziej przystępną płytą. Już samo brzmienie zostało zmienione - zamiast brudnego garażu mamy do czynienia ze sterylną salą operacyjną w jakimś chorym szpitalu. Gitary wybrzmiewają z chirurgicznym zacięciem a "sound" perkusji został lekko stonowany w stosunku do poprzedniczki. Nie znaczy to oczywiście. że chłopaki "zdziadziały". Mimo wygładzenia kantów ich muzyka nie straciła ani trochę na sile, zaś „Butchered At Birth” jest do dziś przez fanów zespołu uznawana za jedną z najlepszych pozycji w ich dyskografii. Dzięki rzeczonym zmianom brzmieniowym i kompozycyjnym o wiele łatwiej jest wyróżnić pozytywnie któryś z utworów. Jednym z godnych takiego wyróżnienia jest bez wątpienia "Gutted" - świetnie poprowadzony, należycie kopiący i opatrzony znakomitymi riffami. Kolejnym jasnym punktem płyty jest motoryczny "Vomit The Soul", który zasługuje na wyróżnienie choćby ze z względu na gościnny udział niejakiego Glenna Bentona znanego z jakże zacnego Deicide. Nie jest to pierwsze zetknięcie tego pana z "Kanibalami", gdyż zdążył już swoje wygrowlować na Eaten Back To Life, gdzie również zaliczył gościnny występ. Ale na Deicide jeszcze czas przyjdzie, wróćmy do Cannibal Corpse.

Rozwój muzyki zespołu jaki dokonał się na tej płycie (i jaki dokonuje się na kolejnych pozycjach), bezlitośnie obnaża obecną stagnację muzyczną zespołu i znakomicie pokazuje, jak ważny dla grupy był jej ówczesny frontman - Chris Barnes. Za jego "kadencji" kanibale ciągle szli do przodu, a teraz po prostu, z lepszym czy gorszym skutkiem, praktycznie stoją w miejscu (co najwyżej naparzają coraz bardziej bezsensownie i bez polotu).

Ale skończmy już z tym utyskiwaniem (i tak niczego już to nie zmieni), ważne że możemy sobie ciągle posłuchać klasycznych pozycji z dyskografii krwiożerczych amerykanów, a Butchered At Birth z pewnością na to miano zasługuje. Każdy szanujący się metalowiec powinien chociaż zapoznać się z tym materiałem, naprawdę warto.

Amerykański death metal z ciężarem tony spadającej na łeb? Zdecydowanie Obiuary[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/obituary/2014-07-05-469] i „Frozen In Time” [https://www.youtube.com/watch?v=IEOA5Jd1XpQ][https://plus.google.com/photos/search/obituary?pid=5948480776511107650&oid=110062462996295510274]...

Tytuł wyjaśnia wszystko. Spokojnie mogliby wydać tę płytkę chociażby po World Demise. Żadnych nowinek, czy to brzmieniowych, czy patentowych. Stary, dobry Obituary. Dla niektórych to będzie zaleta, inni będą kręcić nosem.

Otwierający Frozen In Time kawałek Redneck Stomp to instrumentalny walec. Ciężki riff, do tego dwie stopy, wgniatające brzmienie. Fajna rozbiegówka. Bo w On The Floor jest już znacznie szybciej. Gdzieś tu nawet pobrzmiewają echa punku. Prosty rytm na raz, do tego nieskomplikowany riff. Koncertowy czadzik. Zaskoczył mnie początek Stand Alone. Zaczyna się od niezwykle soczystej gitarki, szkoda tylko że tak krótko, bo fajnie to wyszło. W ogóle ten kawałek to chyba największy „przebój” na płycie. Rzekłbym, iż jest wręcz chwytliwy. Może nie tak jak Serpents Of The Light Deicide, ale wpada w ucho. A ciąg dalszy fajnego sola następuje kilka taktów dalej. Z kolei zamykający album i jednocześnie najdłuższy Lockjaw to najbardziej interesujący utwór na płycie. Dzieje się w nim dużo, znowu przejedzie po nas walec, po czym dostaniemy na dokładkę dawkę czadu. I tak na przemian.

Dobry deathowy album. Tego zawsze po Obituary można było się spodziewać. Ale z drugiej strony chyba tylko dobry. Po takiej absencji liczyłem chyba na troszkę więcej.  

Czy palenie marihuany jest zdrowe i porzyteczne? Tego nei wiem, ale jak patrzę na Chrisa Barnesa (ex Cannibal Corpse[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/canibal_corpse/2014-07-05-465]) i jego kumpli z Six Feet Under[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/six_feet_under/2014-07-05-517] zupełnie mi nie przeszkadza, że jarają regularnie zioło, bo gdy ten death metalowy zespół nagrał w 2013 roku płytę „Unborn”[https://www.youtube.com/watch?v=GSELPur0-I0&list=ALGLx1orRGw4WZ_JCIV1DlNYNasMFWco3E][https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6042888583222168322?pid=6042888583222168322&oid=110062462996295510274] byłem w siódmym niebie. Ok., wielu się zapyta co jest zjawiskowego w topornym death metalu? Bo jak się robi to z wrodzoną sobie klasą i świeżością, to ma się sukces zagwarantowany. Można powiedzieć, że nad całością materiału unosi się  hardcorowy (a czasem mam wrażenie, że nawet rockowy klimat. Można śmiało powiedzieć, że gdyby nie charakterystyczny growl Btensa mielibyśmy do czynienia z hard rockiem. To co nie wyszło Arch Enemy[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/arch_enemy/2014-07-05-467] rok później na w.w. płycie „Unborn” urzeka. Dlaczego? Bo Six Feet Under to zespół w 100% death metalowy! Nawet jak wykorzystuje elementy z różnych stylów to dalej death metal! I to mocarny i soczysty! Mamy tu fajnie podkręcony riff i tempa, a blasty tak nie gonią... Nie mam żadnych oporów by „Prophecy” czy „Zombie Blood Curse” ocenić mianem hitów. Six Feet Unter porusza się do przodu, niezmiernie przebojowo i dynamicznie z charakterystycznym dla siebie rytmem. Nie ma bata, by ktoś przy nich mógł spokojnie usnąć lub ustać w miejscu. Oczywiście na płycie musiała znaleźć się perełka- kawałek, który potrafi zaskoczyć... To „Neuroosmosis”: akustyczny wstęp, doom metalowy ciężar i partie gitar w tle... Taki zabieg mógłby być zastosowany na każdej płycie prog- rockowej... i ta znakomita melodyka gitar w ostatniej części... poezja... Nowy skład, dużo powietrza w tym zatrutym bagiennym i grobowym powietrzu i co najważniejsze lepsze pomysły- oto recepta na znakomity (zajebisty) death metal.  

Cannibal Corpse[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/canibal_corpse/2014-07-05-465] – tej marki nie trzeba nikomu przedstawia. To już blisko ćwierć wieku w służbie death metalu [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/muzyka_rockowa_czesc_xiii_death_metal/2014-07-01-41], 12 płyt na koncie i status jednej z niekwestionowanych ikon tego stylu do czegoś zobowiązuje. Długowieczność formacji Aleksa Webstera musi budzić podziw. Faceci jeszcze nie zwariowali od grania tej bagienno- grobowej muzyki, a ilość fanów po obu stronach Atlantyku mówi sama za siebie... Płyta „Torture” [https://plus.google.com/photos/search/cannibal%20corpse?pid=5948480639888763538&oid=110062462996295510274][https://www.youtube.com/watch?v=-dy98VabJC0] doskonale potwierdza tezę, że Kanibale są w wysokiej formie. Paul Mazurkiewicz wypowiedział się na ten temat w następujący sposób: „Fakt, że wydaliśmy dwunastą płytę, która z dużym prawdopodobieństwem może zostać uznana za nasze najlepsze dzieło świadczy jedynie o tym, jak wiele wkładamy w to co robimy jak bardzo rozwinęliśmy się wciąż staramy się być lepszymi instrumentalistami, a zarazem kompozytorami w każdym możliwym aspekcie.” Snują swe wesołe opowieści o zabetonowaniu żywcem (na „Encased in Concrete”), meblach zabójcach („Strangulation Chair”) czy perystaltyce jelit z najczarniejszych koszmarem internistów („Intestinel Clank”). Nie ukrywam, że taki Cannibal Corpse znamy i kochamy...

Płyta jednak nie wnosi zbyt wiele do dobrze znanej formuly... To już było na „Butchered At Birtch”[https://www.youtube.com/watch?v=Dw223-FK-Fw]... Nie ma hitu na miarę kultowych: „Dead Walking Terror” [https://www.youtube.com/watch?v=Pfgcbtg7Lw8] czy „Hammer Smashad Face” [https://www.youtube.com/watch?v=gNhN6lT-y5U]... A szkoda... Na pewno „Torture” to dzieło solidne, w którego produkcję włożono dużo pracy... Dziś w środowisku death metalu ciężko jest się wybić, zwłaszcza jak ktoś ma taką renomę jak Cannibal Corpse.

Reasumując: niby nic nowego, a brzmi dobrze. Widać, że w obozie Kanibali tkwi komfort, a nie marazm. Czy Cannibal Corpse to zespół dziś komercyjny, czy dał się mamonie zniewolić? O to niech się inni martwią.    

Vader[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261] zawsze budował swoje płyty według określonego schematu, bo skoro „Litany”[https://www.youtube.com/watch?v=uNVmPrfe08Y] porównywalne było z „Raign in Blood”[https://www.youtube.com/watch?v=yPGKlb8hklQ] Slayera[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/slayer/2014-07-04-279], kontynuacją musi być „South of Heaven”[https://www.youtube.com/watch?v=JY2hMgZ_Ocg]... i w zasadzie w tej materii wszystko się zgadza, bo „Revelations” do owej płty nawiązuje. Nie jest to co prawda rewilucja, ale odświeżeniu dobrze znanej formy na pewno. Na płycie tempa są raczej średnie a kompozycje nadmiernie rozbudowane, Album brzmi wręcz epicko. Może się trochę kojarzyć z Celtic Frost czy wczesny Deatch. Warto wspomnieć, że na „Whisper” gościnnie udziela się „Nergal”.

Ostatnio zastanawiałem się nad dobra płytą z coverami i przyznam szczerze i bez bicia, że ciężko było mi cos pozytywnego wymyśleć... Płyta jako taka nie przychodzi mi do głowy, a pojedyncze covery na płytach są po prostu w całym „kolorycie barw”: od fantastycznie zagranych po totalne gówno... Wreszcie mam: „Future of The past”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/6046291528437695266?pid=6046291528437695266&oid=110062462996295510274]  oczywiście Vader [http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/vader_1/2014-07-04-261]-to nie tylko utwory, które są kultowe (klasyka) w środowisku rockowym, to również (a może przede wszytskim!) świetne wykonanie... Vader nie potraktował tego jako odśpiewnie jednego czy drugiego hymnu...

Całość zaczyna się od Sodom[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/sodom/2014-07-04-247] (prawdziwego boga thrash/black metalu) i utworu „Outbreak of Evil”- utwór jest zagrany szybciej i ciężej w warstwie wokalnej. Dalej jest  „Flag of Hate” Kreator[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kreator_1/2014-07-04-243] z gościnnym udziałem „Cezara” z Christ Agony[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/christ_agony/2014-07-04-303] (doskonały wybor gościa). Cover świetnie zagrany, potrafi kopać. Jeden z lepszych na płycie.

Trzeci to „Storm of Stress” w oryginale wykonywany przez Terrorizer[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/terrorizer/2014-07-05-512] . Tu mamy wykonanie bliskie oryginału. Utwór pełen blastów, ciężkich riffów. No i „Death Metal” prawdziwy hymn gatunkowy w oryginale wykonywany przez Possessed.

Vader polubił Terrorizer, bo znalazł się na tym krążku kawałem „Fear of Napalm”. . „Docent” pokazuje tu co potrafi, a potrafi wiele. Najsłabszy cover to „Mercilles Death”. Nie wiem czy to zasługa wykonania, które tak jest 100 razy lepsze niż Dark Angel.

„Dethroned Emperor”- tego coveru nie trzeba przedstawiać, bo to najbardziej znany song Celtic Frost[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/celtic_frost/2014-07-04-230]. Vader znów  prześcignął oryginał (choć uwielbiam Celtic). „Peter” nie przyśpieszył tego numeru, zachowując jego naturalny ciężar. Gdy „Docent”  wchodzi z dwoma stopami ma się wyrażenie, że jest szybciej. No i to co na krążku znaleść się powinno. Nie od dziś wiadomo, że inspiracją dla „Petera” jest Slayer, a cover to „Silent Scream”- znów perfekcyjne wykonanie i znów dzięki „Docentowi”.

Vader na tej plycie sięgnął po punkowy numer „We are The Legue” Anti Nowhere, co  wielu fanów olsztyńskiej formacji może mocno dziwić. Już oryginały kawałek jest dość szybki, a Vader udowadnia, że można go zagrać jeszcze szybciej. To dzięki muzyce punk, który połączył się z heavy metalem powstał thrash metal, a Vader gra thrash/ death metal. No i sprawa jasna.

No i największym zaskoczeniem, ale pozytywnym jest „I.F.Y”. Może nie każdy wie, że za tymi literami kryje się utwór „I Feel You” z repertuaru Depeche Mode[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/depeche_mode_1/2014-07-04-376]. Pop rock z domieszką punka?można powiedzieć, że występy Vadera z  Ploretariat czy Turbo[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/turbo/2014-07-04-326] też były początkowo skazywane na pożarcie, a odniosły sukces. Porozumienie między podziałami gatunkowymi? Czemu nie...

No i „Black Sabbath”[https://www.youtube.com/watch?v=DAav7uO1s7I] prawdziwy metalowy hymn. Utwór lubię, ale wolę Ozzy’ego[https://www.youtube.com/watch?v=1t24PsZxohY][http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/black_sabbath/2014-07-04-317]. Gościnnie „Petera” w tym utworze wsparł Grzegorz Skawiński[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/grzegorz_skawinski/2014-07-04-344]- gitarzysta i wokalista Kombi[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/kombi/2014-07-01-96] i gitarzysta O.N.A.[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/o_n_a/2014-07-01-98] Porozumienia ponad gatunkami ciąg dalszy? Mistrzostwo świata, którego nie powstydziłby się sam Tonny Iommi.

Podsumowując krótko i węzłowato: „Future of The past” to album bardzo dobry... Każdy zespół powinien taki nagrać.    

„Metal- ostry, ciężki i niezmiernie śmiercionośny...” tak w jednym zdaniu można zrecenzować „Scream Bloody Gore”[https://plus.google.com/photos/110062462996295510274/albums/5948480385113056433/5948480446798133890?pid=5948480446798133890&oid=110062462996295510274][http://www.youtube.com/watch?v=m7Y7RJYyySk] zespołu Death[http://metal-nibyl.ucoz.pl/blog/death/2014-07-04-315], które jest również jednym z pierwszych powstałych dzieł death metalowych. O mistrzostwie Chucka Schuldinera- „ojca chrzestnego death metalu”, a jednocześnie prawdziwej legendzie tego gatunku można powiedzieć naprawdę wiele...

Zawartość? To przede wszystkim trzy utwory, które na zawsze pozostaną w pamięci fanów: „Zombie Ritual”- charakteryzującego się melodyjnością gitar (przynajmniej na początku), którym wtóruje bas i perkusja... W pewnym momencie instrumentaliści rozpoczynają swój atak z szałem, agresją i niespotykaną dotychczas brutalnością. Chuck wykonał genialną pracę w tym utworze nagrywając sam gitary, bas, a także wokal- a wszytsko w mistrzowskim wykonaniu.

Drugim równie krwistym kawałkiem jest „Multilanion”, nagrywany w bardzo szybkim, wręcz zabójczo ekstremalnym tempie. Jak powiedzieliby to długowłosi „pióracze”: głowa sama kiwa się w takt takiej muzy.

No i trzeci „Evil Death”... Już tu można usłyszeć dźwięki tak charakterystyczne dla  Schuldinera- wizytówkę jego wirtuozerskiego geniuszu, kiedy jego gitara wygrywa niezapomniane melodie. Utwór ten jest doskonały, a jego barwą jest krwista czerwień.

Tak wygląda debiut kultowego Death w 1987 roku (oczywiście ja po tą płytę sięgnąłem dużo później). To surowy, ale doskonały początek. Taka kwintesencja hałasu i ekstremalnego tenoru do dziś wyznacza granicę tego gatunku, a taki stan rzeczy trwa już 20 lat.

Kategoria: recenzje | Wyświetleń: 583 | Dodał: Bies5093 | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 0
avatar
Formularz logowania

Wyszukiwanie

Kalendarz
«  Wrzesień 2014  »
PnWtŚrCzwPtSobNie
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930

Archiwum wpisów

Przyjaciele witryny
  • Załóż darmową stronę
  • Internetowy pulpit
  • Darmowe gry online
  • Szkolenia wideo
  • Wszystkie znaczniki HTML
  • Zestawy przeglądarek

  • Copyright MyCorp © 2024Darmowy kreator stron www - uCoz